Dziennik podróży Meksyk 2003  (poświęcam pamięci zmarłego przedwcześnie Jirki Krechovsky`ego)

W tym roku przygoda zaczęła się już na lotnisku. Tak jak zwykle przystąpiłem do odprawy paszportowej, ale wbrew oczekiwaniom, zostałem przez policję przeprowadzony do odseparowanej sali, gdzie wśród różnych skośnookich czekałem ponad godzinę, aż wreszcie przybył wyższy rangą oficer. Natychmiast też zapytałem go łamanym hiszpańskim, czy mnie też uważa za terrorystę. Po przedstawieniu celu mojego przyjazdu, zasobów pieniężnych i zatrudnienia w kraju (bez udokumentowania) zostałem przeproszony i poza kolejnością przepuszczony poza teren celny, bez naciskania guzika z przypadkową sygnalizacją: komu przypadnie światło zielone - przechodzi, komu czerwone – jest dokładnie kontrolowany. Taką odprawę ostatnio mają Polacy w tym kraju, ale jak zwykle zapracowali sobie na to. Oczywiście po tak długiej przerwie problemem było znalezienie bagaży. Kolejne pół godziny trwało, nim bagaże się znalazły, ale miałem ten wewnętrzny spokój niezbędny przy wyprawach, więc nerwy mi nie puściły. Przez ten czas moi współtowarzysze – Czesi, bez problemu wpuszczeni na terytorium Meksyku, doczekali się zawczasu zamówionego samochodu marki Volkswagen Bus, do którego załadowaliśmy bagaże i po podpisaniu wszystkich dokumentów związanych z wynajmem, już po zapadnięciu zmroku wyruszyliśmy na północ. Byle dalej od Mexico City. Kierowcą tej nocy byłem ja. Każdego dnia zmienialiśmy się we czwórkę, tzn. ja, Jarda Šnicer, Karel Šlajs i Vojta Myšak, natomiast Jirka Krechovsky jako kucharz nie zasiadał za kierownicą. Na nocleg wybraliśmy odległe o 245 km miasteczko Vizaron, za którym na osamotnionym wzgórzu rozbiliśmy nasz pierwszy obóz – noclegowisko.

Tu zastał nas poranek 30-go października 2003 roku, czwartek. Na śniadanie zajechaliśmy do Vizaron, znanego kaktusiarskiej braci miasteczka, gdzie spałaszowaliśmy po kilka „takos”, czyli placków kukurydzianych „tortilla” ze smażonym mięsem przyprawionym na ostro papryką i chili, zrobiliśmy niezbędne zaopatrzenie w wodę i produkty spożywcze oraz piwo. Teraz mogliśmy wyruszyć na wyprawę.
Na pierwszy ogień poszedłTurbinicarpus lausseri, którego współrzędne GPS mieliśmy podane. Jadąc w kierunku Vista Hermosa znaleźliśmy miejsce, z którego w linii prostej było tylko 4 km. Tam też zostawiliśmy auto i wyruszyliśmy w teren. Zamierzaliśmy dość szybko uporać się z czekającym nas zadaniem, nie obciążaliśmy się więc zbędnym ciężarem w postaci jedzenia, czy też nadmiernej ilości wody do picia. Urządzenie GPS wiodło nas w dół głębokiego kanionu, stromymi ścieżkami po zboczach mniejszych kanionów o ścianach gęsto porośniętych

   

Strombocactus disciformis GM780.3.

Nagrzane skalne ściany i wysiłek w pokonywaniu nierówności terenu w błyskawicznym tempie pozbawiły nas wody w organizmie. Przezornie zostawiliśmy sobie połowę zapasu wody na powrót. Gdy już dotarliśmy do dna tego krętego kanionu i zaczęliśmy się wspinać na przeciwległe zbocza, zdaliśmy sobie sprawę, że nie uda nam się dotrzeć na upragnione stanowisko, gdyż przed nami jeszcze godzina lub dwie wspinaczki bez kropli wody, a następnie 3 lub 4-ro godzinny powrót, a my już jesteśmy wyczerpani zaś do zmroku zdążymy wrócić do auta tylko pod warunkiem że natychmiast zawrócimy. Teraz zaczęło się najgorsze, czyli droga powrotna. Bardzo szybko wysączyliśmy do dna butelki z wodą, a wraz z nią wyparowały z nas siły. Wkrótce wspinaliśmy się w tempie 10 – 15 metrów różnicy wysokości i 10 – 15 minut odpoczynku. Po przebyciu 2/3 trasy powrotnej okazało się, że Karel ma jeszcze tyle siły, że obiecał przynieść nam z auta zapas wody. Tak się też stało, my dwaj starzy, Jirka i ja zostaliśmy, zaś trójka młodych powlokła się do bazy. Tuż przed zmrokiem Karel powrócił z napojami, po których mogliśmy już bez przeszkód, aczkolwiek powoli wrócić do punktu wyjścia. Kończył się dzień, który o mało nie skończył się tragicznie. Wszyscy byliśmy skrajnie wyczerpani i odwodnieni tak, że nawet jeść nie mieliśmy siły. My, starzy wyjadacze meksykańskich tras, popełniliśmy błąd nie zabierając dostatecznej ilości wody, źle oceniając odległość i wybierając się na tak forsowny wypad z marszu, bez aklimatyzacji. Te 4 kilometry w linii prostej, w kanionach oznaczało faktycznie przebyciew obu kierunkach 19 km według wskazań GPS. Nie zwróciliśmy nawet uwagi na rosnące wokół Thelocactus hastifer, Mammillaria elongata,

Mammillaria infernillensis GM780,

  

Mammillaria longimamma GM780.3,

    Astrophytum ornatum  GM780.2                                                                         Coryphantha octacantha  GM779.

Coryphantha radians. GM780.5.

Mający najwięcej siły Karel dowiózł nas jeszcze do miasteczka Jalpan, w pobliżu którego zastała nas noc.

Wstające słońce zastało nas na leśnej polanie. Zaczynał się drugi dzień pobytu tj 31.października 2003, piątek. Wróciliśmy do miasta Jalpan położonego na zboczu góry, gdzie na miejskim targowisku dokonaliśmy większych zakupów, łącznie ze styropianową lodówką na produkty żywnościowe, a głównie piwo, po czym skierowaliśmy auto do Rio Verde. W okolicy anten przekaźnikowych zwanych tu Microonda, przy pięknie położonej osadzie Conca, na skałach przydrożnych znalazłem grupy

Coryphantha jalpanensis GM781

natomiast blisko wioski Arroyo Seco Mammillaria rioverdensis, M. candida, Echinocereus pentalophus i Neolloydia conoidea v. grandiflora. Na skrzyżowaniu dróg skręciliśmy w prawo, obierając kurs na Lagunillas, gdzie na jednym z pagórków rośnie las wysokich, około 6-cio metrowych

Neobuxbaumia polylopha. GM782.3

Choć rośliny z daleka prezentują się wspaniale, to z bliska bardzo tracą na urodzie, pnie dołem pozbawione są cierni, zżółknięte i plamiste. Na ich tle wybijają się młode, prawie półmetrowe odrosty ciesząc oczy żywymi barwami. Dolne piętro tego lasu tworzą

Ferocactus glaucescens GM782.1,

Mammillaria albata GM782.2,

Selenicereus sp. oraz

Agave xylonacantha.

Dalsza droga wiedzie przez Lobos, gdzie na jednym wzgórzu wapiennym porośniętym dość rzadkimi krzakami, występuje

Thelocactus hexaedrophorus GM783.2

Tu również znalazłem chyba najbardziej na wschód wysunięte stanowisko dość rzadko w przyrodzie widywanej

Mammillaria schiedeana ssp. dumetorum. GM783.1

Na dwóch dalszych wzgórzach blisko San Jose de Palmar widzimy Mammillaria candida, M. centralifera, Coryphantha palmeri, Echinocereus pentalophus, Echinocactus ingens oraz Ferocactus echidne i

Mammillaria microthele. GM784

Za Puerto de Santa Gertrudis podziwiamy jeszcze kolonię pięknie, kuliście uformowanych

Astrophytum myriostigma v. strongylogonum GM785.

Ponieważ dzień następny zbliżał się do końca, a w powietrzu wisiała ulewa, o czym świadczyło ołowiane, ciężkie niebo, skierowaliśmy się do hotelu w mieście Ciudad Maiz.

Poranek dnia 01 listopada 2003, sobota, Ciudad Maiz, pokazał, że mieliśmy rację. W nocy lało, a okoliczne masywy górskie skryte były w kłębiących się chmurach. Powietrze przesycone wilgocią dokonywało inhalacji naszych dróg oddechowych, więc czym prędzej wyjechaliśmy z miasta, kierując się na zachód arterią międzystanową Mex80. Znowu mnie przypadł obowiązek kierowania pojazdem. Nie jest to najlepszy zawód na świecie, bo skazany na prowadzenie auta nie ma czasu na wykonywanie notatek z obserwowanych stanowisk. Dodatkowo, ja prowadzę całą buchalterię naszej imprezy, płacąc kiedy potrzeba i notując każdy wydany grosz, przepraszam Peso. Mimo wilgoci zatrzymaliśmy się w górach niedaleko miasta by zbadać florę. Rosną tu Mammillaria magnimamma, Echinocereus cinerascens GM786, Glandulicactus uncinatus

Mammillaria pilispina GM786.1.

 Kiedy już opuściliśmy góry, rozpostarła się przed nami płaska kraina, tylko gdzieniegdzie urozmaicona wzgórzami, chmury pozostały także w górach, a nad nami rozciągał się błękit. Czegóż więcej nam trzeba? Oczywiście kaktusów i to najlepiej kwitnących, a z tym późną jesienią jest najtrudniej. Liczyliśmy jednak na kwitnące o tej porze roku ariokarpusy. My przecież po to lecimy przez ocean do krainy tequilli, by zrobić dokumentację stanowisk, ale przede wszystkim wykonać jak najpiękniejsze zdjęcia, którymi można się później pochwalić, pokazać w trakcie prelekcji, zamieścić w czasopiśmie czy książce nie wstydząc się autorstwa. To zajęcie jest jednak dość czasochłonne. Do lamusa poszło zwykłe pstrykanie. Teraz nad każdą ciekawą rośliną trzeba się pochylić, ocenić z której strony podejść, zwrócić uwagę na kąt padania słońca i na głębię cieni, wybrać to najkorzystniejsze ujęcie. Im dłużej jednak pozostajemy przy jednej roślinie, tym mniej szans mamy na znalezienie innej, może ciekawszej. W okolicy Monte Bello postanawiamy zatrzymać się przy wystających z równiny skałach. W dość dużym rozproszeniu spotykamy tu Mammillaria candida, M. pilispina, Echinocereus pentalophus,

     Astrophytum myriostigma GM787,

Ariocarpus retusus v. scapharostroides "elongatus" GM787.1, o bardzo długich brodawkach

i jakaś Tradescanthia navicularis.

Niespodziewanie znajduję znaną z Nuevo Leon, niedawno opisaną

Coryphantha hintoniorum GM787.2

ale tylko jedną roślinę. Co ona tutaj robi, tak daleko na południe w stanie San Luis Potosi? Już po powrocie do kraju dowiaduję się od Adriana Luethy, że są one spotykane sporadycznie w rejonie Las Tablas, więc i tu można ją spotkać. Zaczynamy kluczyć drogami gruntowymi zwanymi tu „terraseria”. W okolicy Aqua Nueva del Norte na wysokości 1280 mnpm znajdujemy powszechne tu Astrophytum myriostigma, Mammillaria centralifera, Echinocactus ingens i Ferocactus steinesii. Nieco dalej na wzgórzu w San Mateo oprócz Neolloydia conoidea nie znajdujemy nic. Jedziemy dalej. Droga kończy się w wiosce La Encarnacion, a właściwie biegnie dalej w piękną dolinę, ale jest przegrodzona bramą z drutu kolczastego zamkniętą na kłódkę. Wdrapujemy się więc na pobliskie wzgórze. Na skałach w cieniu krzaków zielenią się poduszki

    Mammillaria surculosa GM789.2

Mammillaria centralifera, GM789.1

gdzieniegdzie bieleją M. candida

Astrophytum myriostigma GM788

połyskują brązem Thelocactus tulensis, GM789.3

ale najpiękniejsze są szarozielone dyski Ariocarpus retusus GM789.

o wydłużonych brodawkach poprzecznie pręgowanych jasnoszarymi paskami woskowego nalotu. W drodze powrotnej zatrzymujemy się w płaskim terenie z luźnym buszem przy wiosce San Juanito. Tubylcy uprzedzają nas, że są tu liczne grzechotniki, ale nas tym nie odstraszą. W rzeczywistości nie widzimy ani jednego, lecz ziemia wygląda jak ser szwajcarski, tyle w nim dziur. Tutaj wytropiliśmy północną populację

Lophophora koehresiana, GM789.4.

występującą wraz z Glandulicactus uncinatus i Mammillaria heyderi. Nocleg urządziliśmy w niewielkim obniżeniu niedaleko Lazaro Cardenas.

Od rana w niedzielę 02 listopada 2003, Lazaro Cardenas, rozglądaliśmy się za stanowiskiem niedawno znalezionego Ariocarpus agavoides w municipal Guadalcazar. Porównujemy opublikowane zdjęcia z krajobrazem, ale nic nie pasuje. Przemierzamy okolice wioski El Progreso z populacjami Mammillaria centralifera, Myrtillocactus geometrizans GM791,

Coryphantha palmeri GM790,

  

Coryphantha glanduligera,  GM792,                                                  Echinofossulocactus lloydii GM792.2.

Z głównej drogi zbaczamy na północ i na przełęczy, przy której w ubiegłym roku w czasie deszczu znaleźliśmy Turbinicarpus flaviflorus, fotografujemy nudalne formy

Astrophytum myriostigma.

Krótko tu zabawiamy, bo naszą uwagę przyciągają wzgórza znajdujące się kilkanaście kilometrów dalej. Na jednej z przełęczy niespodziewanie znajdujemy niewielką populację, która wprawiła nas w zakłopotanie.

Turbinicarpus schmiedickeanus ssp. pintares nom. prov. GM793

Były to rośliny znane nam z innego dość odległego stanowiska jako Turbinicarpus schmiedickeanus, które jednak kwitły czerwonym kwiatem z wąskim białym brzegiem na płatkach. Dopiero po powrocie dowiedziałem się od Petera Lechnera z Turbi-Now, że jest to dla niego znane stanowisko, lecz nie rozpowszechniane, by nie znikło z powierzchni ziemi. Razem z nimi wegetację tworzyły

Astrophytum myriostigma GM794.1 niestabilna forma nudalna,

Mammillaria picta, M. candida, M. microthele GM794.3,Thelocactus tulensis GM794.2 i

Ariocarpus retusus GM794.

W drodze powrotnej w okolicy Rancho Nuevo spotkaliśmy jeszcze Mammillaria formosa i Thelocactus conothelos. Na noc rozłożyliśmy się obozem na nisko położonej równinie niedaleko Presa de Guadelupe.

Po ciepłej nocy nastał słoneczny poranek 03 listopada 2003, poniedziałek. Na południe od Rancho Nuevo badamy niewysokie wzgórza. Rosną tu Coryphantha palmeri, Astrophytum myriostigma o słabo nakrapianej skórce, Echinocactus ingens, Thelocactus tulensis, Myrtillocactus geometrizans, Glandulicactus uncinatus, Mammillaria formosa, M. centralifera oraz Ariocarpus retusus 

    Neolloydia conoidea.

Idę grzbietem dość daleko w kierunku południowym, gdzie roślinność wydaje się coraz bardziej skąpa. Przechodzę przez jar, którego dnem ciągnie się droga i na drugim wzgórzu wychodzę na łąkę kwitnących

Ariocarpus retusus GM800.

Jest ich tak dużo, że trudno przejść nie stawiając stopy na jakiejś roślinie. Wzgórza ciągną się dość daleko i chętnie zwiedziłbym je wszystkie, lecz limit czasu przeznaczonego na to miejsce się skończył, więc niepocieszony wracam do auta. Stąd udaliśmy się kilka kilometrów na zachód w kierunku Santo Domingo, gdzie na pobliskich wzgórzach znaleźliśmy Ariocarpus retusus i Mammillaria candida. Ponieważ ariaki zaczynały kwitnąć, postanowiliśmy uwiecznić na zdjęciach dość mało znaną populację

Ariocarpus agavoides GM796.1 odległą dość daleko na południe od typowego stanowiska przy miasteczku Tula w Tamaulipas. Istotnie, na dość łyso wyglądającym niewysokim wzgórzu, pośród kamiennego żwiru wystawały dziesiątki i setki kwiatów. Roślin właściwie nie było widać. Niemniej dla porównania wykopaliśmy jedną roślinę, którą później umieściliśmy z powrotem w naturalnym środowisku. W porównaniu do roślin z typowego stanowiska były większe, grubsze i masywniejsze. Kwiaty jednak niczym się nie różniły. Na tym samym wzgórzu znalazłem kilka egzemplarzy niewielkiej, ale pięknie kwitnącej

  Coryphantha wohlschlageri GM796,

 której kwiaty są barwy pomarańczowej. Droga powrotna wiodła przez rozległe piaszczysto-gliniaste tereny porośnięte kilkumetrowymi krzakami, pod którymi znajdowały się płaskie poduszki Mammillaria surculosa GM797, której żółte ciernie haczykowe mieniły się w zniżającym się słońcu. Zrobiliśmy tu sporo zdjęć, ale z powodu zbyt dużych kontrastów nie wypadły najlepiej. Na nieosłoniętym krzakami terenie występowały jeszcze Echinocereus cinerascens v. tulensis,

  Echinofossulocactus lloydii  GM798.1,

Coryphantha vaupeliana. GM798.

Również w pobliżu Lucio Vasquez wegetacja była identyczna.

Od lewej Jirka Krechovsky, Karel Šlajs, Vojta Myšak, Jarda Šnicer.

W okolicy Miguel Hidalgo w niemal identycznej okolicy występowały tylko Echinocereus cinerascens v. tulensis.

Coryphantha palmeri GM799.

Dzień 04 listopada 2004, wtorek, zastał nas na uboczu w górzystej okolicy blisko La Ventana. W samym sercu równiny, kilka kilometrów od naszego obozowiska, sterczały samotne dwa skaliste wzgórza, do których nie wiodła żadna droga. Postanowiliśmy zbadać to co niezbadane. W miarę jak posuwaliśmy się ku wzgórzom, zarośla stawały się coraz bardziej gęste i trudne do przebycia. Ostatnie kilkaset metrów było prawdziwą udręką. Oczekiwaliśmy więc czegoś nowego. Przemierzyliśmy oba wzgórza, lecz nic ciekawego tam nie znaleźliśmy poza Coryphantha palmeri, Ariocarpus retusus, Astrophytum myriostigma, Neolloydia conoidea, Echinocactus ingens, Thelocactus tulensis, Glandulicactus uncinatus, Mammillaria formosa i M. centralifera. Nie zawsze więc trudny dostęp przekłada się na ciekawe rośliny. Niemniej populacja Ariocarpus retusus była bardzo interesująca. Obok siebie, pod jednym krzakiem, były rośliny jak gdyby zebrane z różnych stanowisk. Jedne miały małe, drobne brodawki, inne duże, rzadkie. Jedne brodawki były wąskie inne szerokie. Na pewno nasi zdolni sąsiedzi z południa mogliby opisać trzy lub nawet cztery odmiany, a przecież jest to tylko jedna populacja. Rośliny, które kwitły miały też kwiaty białe i jasno różowe, płatki normalnie szerokie, lub wąskie, ostro zakończone. Stąd udaliśmy się w kierunku Lazaro Cardenas, w płaską, szeroką, gęsto kolczastymi płotami poprzecinaną lagunę. Aby się do niej dostać wzięliśmy ze sobą przewodnika – tubylca. Inaczej nie przebylibyśmy labiryntu ogrodzeń. W centrum laguny, w zaschniętym błocie znaleźliśmy chyba najbardziej na północ położoną populację

Lophophora koehresiana. GM801. Wiele roślin miało już pąki kwiatowe. Towarzyszyły im Mammillaria heyderi, Echinocereus cinerascens,

Coryphantha palmeri  GM801.1 i Echinocactus horizontalonius GM801.2.

Wracając nie omieszkaliśmy zwiedzić jedynego pagórka, na którym występuje populacja

Turbinicarpus panarottoi GM792.4.

Z początku nie widziałem żadnej rośliny. Czerwieniejący blisko agawy niewielki kwiatek potwierdził nam, że jest to właściwa lokalizacja. Dopiero, gdy położyłem się na ziemi by zrobić tej miniaturce zdjęcia, zauważyłem ukryte w cieniu roślin i kamieni dziesiątki szarozielonych główek. Niestety więcej turbiniaków nie kwitło, jedynie liczne ariaki. Dalej skierowaliśmy auto do znanego miasteczka Tula w stanie Tamaulipas, by sfotografować znaną wszystkim populację

Ariocarpus kotschoubeyanus v. albiflorus GM114,

rosnących wprost w gliniastej, rozjeżdżonej drodze gruntowej. Widzieliśmy je wielokrotnie, więc nie zrobiły na nas takiego wrażenia, jak około metra wysoki krzaczek

    Myrtillocactus geometrizans GM796.2

tak bajecznie ukształtowany i ocierniony, że wyglądał jak sztuczny. Wszyscy go musieli uwiecznić. Długo tu nie bawiliśmy lecz podążyliśmy na północ, by w pobliżu Nicolas Merdano, znanego też jako Mamaleon, wspiąć się na strome zbocze wysokiej góry. Z daleka widać było na niej zielone kępy wysokiej trawy. Tak z daleka przedstawia się

Calibanus hookeri GM803.3.

Z bliska są to brązowe zdrewniałe kule o średnicy do 2 metrów, na obrzeżu porośnięte trawopodobnymi liścieniami. Ciekawymi roślinami są tu również

Astrophytum myriostigma v. tulense GM802, dość wysokie, o wielu żebrach, zwykle do 11 lub nawet 13,

olbrzymie, osiągające 10 cm średnicy Neolloydia conoidea v. robustior GM803, jak i

Thelocactus tulensis GM803.2,

Mammillaria picta  GM803.4 i M. centralifera GM803.1.

Na równinie pod górami znalazłem Echinofossulocactus pentacanthus (dichroacanthus) GM803.5 o pięciu cierniach. Noc spędziliśmy między Miquihuana i La Perdida.

Dzień 05 listopada 2004, środa, La Perdida, rozpoczęliśmy poszukiwaniem lofofor. Kierowanie autem było dzisiaj moją domeną, nie oddalałem się więc zbyt daleko od niego. Wkrótce pojawiło się tubylcze auto, a w nim lokalny szef ochrony środowiska, który po rozmowie zaprosił nas do odwiedzenia swojego biura w Estanque de los Valles, celem uzyskania pozwolenia na penetrowanie podległego mu terenu. Estanque de los Valles to typowa mała meksykańska wioska zagubiona wśród wzgórz i oddalona od wszelkich szlaków komunikacyjnych. Po spełnieniu formalności przydzielił nam nadzór, w towarzystwie którego udaliśmy się na nieodległe stanowisko w okolicy La Perdida, by zobaczyć populację

 

Turbinicarpus schmiedickeanus. GM804.3.

 Populacja jest dość liczna i obejmuje niemal całe wzgórze.

Znaleźliśmy także roślinę kwitnącą.

 

Obok Coryphantha glanduligera

 

widzieliśmy wielkie, pięknie ukształtowane rośliny Leuchtenbergia principis GM804.2 i co dziwne, nie ogryzione przez kozy. Spotykane przeze mnie do tej pory rośliny zawsze były w opłakanym stanie, nie nadającym się do fotografowania.

Pięknie prezentowała się lokalna populacja Thelocactus hexaedrophorus  GM804.1.

Drogę przecięła nam nispodzianka Pituophis catenifer.

Po udokumentowaniu populacji pożegnaliśmy nadzorcę i udaliśmy się w okolice wioski Bustamante, gdzie na zboczu po raz trzeci już przeze mnie zwiedzanego wzgórza fotografowaliśmy

Turbinicarpus pseudopectinatus GM261,

i Mammillaria albicoma GM263.1,

   zaś na łąkach u podstawy wzgórza Ariocarpus retusus GM262 o zielonych, zniszczonych wypasem zwierząt brodawkach.

Rosną tu jeszcze dwa gatunki Dasylirion GM385 i GM386, łamiąc monotonię trawiastej przełęczy. Zapadający zmierzch przyspieszył nasz powrót do Palmillas, gdzie na pochyłościach przydrożnych zauważyliśmy żółto kwitnące

Ariocarpus trigonus GM804.6. Umęczeni w poprzednie noce komarami, postanowiliśmy tę noc spędzić w wysokich górach blisko dużego miasta Cd Victoria. Niełatwo jest w takich górach znaleźć miejsce dogodne do obozowania. Znaleźliśmy mało uczęszczaną drogę schodzącą serpentynami w dolinę, i na jednym szerszym miejscu, gdzie mogą się minąć dwa pojazdy, rozłożyliśmy karimaty i śpiwory. Faktycznie komary tej nocy nam nie dokuczały.

Obudziliśmy się 06 listopada 2004, czwartek, Joya Verde, Sierra Salamanca, mając przepiękny widok na dolinę, dnem której, omijając grzbiety wysokich gór wiedzie nowa, szeroka, asfaltowa droga z San Antonio do Cd Victoria. Słychać było ryk silników ciężarówek pokonujących kilometry drogi panamerykańskiej. Przydrożne skarpy pokryte dość bujną roślinnością opanowane były przez Echinocereus pentalophus, E. viereckii, Ferocactus echidne

Dioon edule GM804.8

i przepiękne Hechtia texensis. GM804.7. Zjechaliśmy krętą serpentyną na samo dno doliny, po czym skierowaliśmy się do Jaumave, by po uzyskaniu urzędowej zgody, legalnie jechać do San Vincente by fotografować kaktusy. Na gęsto porośniętym krzewami zboczu Sierra Salamanca znaleźliśmy Neolloydia conoidea, Coryphantha delicata GM807,

Mammillaria roseoalba GM807.3,

Mammillaria baumii GM807.2,

Mammillaria viereckii, GM807.1,

natomiast niemal przy samym suchym korycie rzeki, na szarych skałach rośliny, które kiedyś spędzały mi sen z powiek, a niewielu z bywalców tej kaktusowej krainy widziało w przyrodzie na własne oczy, choć niemal każdy je ma w swojej kolekcji –

   Turbinicarpus saueri GM806.

Na przeciwległym brzegu kwiatami pokryte były Ariocarpus trigonus v. horacekii GM807.4, które ze względu na swoją wielkość niczym nie różniły się od typu.

Niedaleko położona znana populacja Obregonia denegrii GM141 i A. trigonus v. horacekii GM254 była niemal całkowicie zdewastowana. Teren oczyszczony z krzewów, zrównany spychaczem, ze zwałowaną ziemią wraz z chronionymi konwencją CITES obregoniami już gnijącymi w stertach – ten widok nas przeraził. Jeszcze przed rokiem policja wraz z ochroną przyrody urządzała tu zasadzki na kaktusiarzy, przeprowadzała rutynowe kontrole ich bagaży, teraz w prosty ale jakże barbarzyński sposób za sprawą władz gminnych pozbyła się problemu. Ochrony przyrody wymaga się jedynie od turystów – tu jest kogo karać. Nie są do tego zobowiązani mieszkańcy Meksyku ani jego władza. Tylko kilka roślin uchroniło się przed zagładą. Zdegustowani w milczeniu ruszyliśmy w dalszą drogę w kierunku San Antonio.

Pobliskie San Vincente to wioska, w której odwiedziliśmy dawnego współpracownika i przewodnika Alfreda Lau`a, dziś już stuletniego Don Emeterio Gonzalez`a, u którego w ogródku, na małym skalniaku rosną okoliczne kaktusy.

W połowie drogi do San Antonio, w pobliżu wioski San Francisco, zatrzymaliśmy auto na poboczu, gdyż przyległe płaskie tereny wyglądały dość obiecująco. Faktycznie była tam dość liczna populacja Coryphantha delicata GM808, Hamatocactus sinuatus GM810, Neolloydia grandiflora, Ferocactus echidne GM811,

   Coryphantha vaupeliana  GM809

oraz gdzieniegdzie Ariocarpus trigonus v. horacekii GM811.2 a także nieznana mi do tej pory populacja Obregonia denegrii GM811.1. Znalazłem także jedną roślinę, której nigdy wcześniej nie widziałem, a w której

rozpoznałem hybrydę GM811.3 Coryphantha delicata z C. vaupeliana. Zrobiłem jej zdjęcia. Żałuję, że nie mogłem ze sobą zabrać choćby jednego członu.

San Antonio to już nie jest to samo San Antonio, którym było przed laty. Obecnie jest to skrzyżowanie, a właściwie odgałęzienie drogi panamerykańskiej starej i nowej. Częściowo zostało zlikwidowane stanowisko

Ariocarpus trigonus v. elongatus GM137, samo skrzyżowanie obsadzono wielkimi kulistymi kaktusami Homalocephala texensis GM812, Ferocactus steinesii

i Ferocactus echidne GM249, ale przyległy teren mocno zerodowanych jarów nadal jest pokryty liczną populacją ariokarpusów.

   W zagłębieniu terenu znaleźliśmy kilka roślin Wilcoxia tamaulipensis GM813, której nigdy jeszcze nie widziałem w przyrodzie, a przecież na tym stanowisku byłem już po raz czwarty. Może moje oczy zaczynają dostrzegać szczegóły, które dawniej umykały obserwacji? Jeśli tak, to dobrze.

Więcej obserwacji w tym terenie nie przewidywaliśmy, więc pospieszyliśmy na odległe około 150 km Rancho La Teresa blisko Linares w stanie Nuevo Leon, gdzie w ubiegłym roku Pavel Pavliček znalazł nowy podgatunek

   Turbinicarpus saueri, któremu ma zamiar nadać nazwę subsp. gonzalezii GM814. Na miejsce zajechaliśmy już niemal o zmroku, lecz rozbijając obóz widzieliśmy Ancistrocactus megarhizus,

kwitnące Ariocarpus trigonus GM815.1, Turbinicarpus saueri ssp. gonzalezii GM814
i
Astrophytum asterias
GM815.2. Noc była nie do zniesienia. Nie dość że była gorąca, bez wiatru, to miliony komarów nie pozwoliło nam zmrużyć oka. Jeśli szczelnie zamknąć się w śpiworze, po kilku minutach każdy był absolutnie przemoczony potem. Otwarcie śpiwora też nie wchodziło w rachubę. Wszelkie smarowidła przeciw komarom chyba tylko je przyciągały. Nawet w aucie było ich pełno, choć nie wiadomo jak się tam dostawały.

Obserwowaliśmy więc z niecierpliwością, jak wstaje słońce 07 listopada 2003, piątek. Rancho La Teresa to wielka trawiasta połać nizinna, od północy ograniczona niskim pasmem wzgórz. U podstawy tych wzgórz rosną wcześniej wspomniane Astrophytum asterias, Ariocarpus trigonus, Ancistrocactus megarhizus, Mammillaria heyderi,

  

Echinocereus fitchii  GM815 oraz rośliny,

które nas tu przywiodły – Turbinicarpus saueri ssp. gonzalezii nom. prov. GM814. Występują one jedynie w paśmie przejściowym między niziną a 1/3 wysokości wzgórza.

Na szczytach wzgórz znalazłem jedynie Mammillaria heyderi, Echinocereus fitchii  i Ancistrocactus megarhizus.

Turbinicarpus saueri ssp. gonzalezii osiąga 5 cm średnicy i ma ustabilizowany dyskowy pokrój,

chociaż znalazłem dwie rośliny zupełnie od typu odbiegające ociernieniem, jak gdyby zatrzymały się w młodzieńczym rozwoju, choć osiągnęły już wymiary roślin dojrzałych. Gęstość populacji nie jest zbyt wielka, maksymalnie kilka roślin na metr kwadratowy, ale zwykle jedna roślina na kilka lub kilkanaście m2. Obszar występowania jest znacznie większy, przeszliśmy kilkaset metrów, wszędzie wyspowo je znajdując. Nie możemy więc określić, gdzie się zaczyna i gdzie kończy, choć myślę, że kończy się wraz z końcem wzgórz. Dalej na wschód ich nie widzieliśmy. Natomiast w okolicy widzieliśmy więcej wzgórz, na których mogą się pojawiać.

Usatysfakcjonowani obserwacją niedawno odkrytych roślin ruszyliśmy do dalszego, dla miłośników kaktusów niezbyt wskazanego miejsca, szczególnie upodobanego przez ochroniarzy, legendarnego wprost Rayones. Rayones to miasteczko z typową zabudową wokół centralnego placu – rynku, przy którym zlokalizowane są urzędy i policja. Na środku placu, centralnie, zawsze jest jakiś pomnik, do którego ze wszystkich stron prowadzą wąskie alejki obsadzone ławkami, na które cień rzucają wysokie drzewa, będące siedliskiem ptaków podobnych do naszych szpaków lecz bardzo hałaśliwych. Po uzyskaniu zgody władz terenowych na fotografowanie przyrody, udaliśmy się w teren.

Na początek wróciliśmy przed Rayones, na znane stanowisko

Ariocarpus scapharostrus GM136 lub jak dzisiejsza nomenklatura określa A. scaphirostris.

Na zupełnym gołoborzu, czyli wzgórzu pokrytym zwietrzałymi szarymi łupkami, widać było jedynie ich fioletowe kwiaty, nieliczne Echinocereus pentalophus ssp. leonensis oraz Ibervillea sonorae. Na drugim końcu miasteczka, za cmentarzem, wzgórza także pokryte były tymi roślinami oraz Neolloydia conoidea. Chcąc zbadać jak daleko występuje populacja A. scapharostrus, ruszyliśmy kanionem wzdłuż rzeki na północ.

Czarna noc zastała nas w połowie drogi między Casillas i Potrero de Abrego, w miejscu gdzie ściany głębokiego kanionu zbliżyły się mocno do siebie. Trudno tu było znaleźć miejsce dogodne do spania, ale i to znaleźliśmy ponad drogą. Przez całą noc nie przejeżdżał tą drogą żaden pojazd, ani komar nie zakłócił nam snu. Jedyne co nas otaczało to czarna noc, wąski skrawek nieba między górami i szum potoku kołyszącego do snu.

Dzień 08 listopada 2003, sobota, Casillas, NL, wstał nagle wraz z odgłosem przejeżdżającego samochodu ranczera. Wracając do Rayones szokowani byliśmy kontrastowo rysującymi się przecudnie przez naturę rzeźbionymi wysokimi górami, wznoszącymi się nad kanionem, którego dnem się poruszaliśmy.

      Szczególne wrażenie wywarło pasmo Sierra la Ventana, co w przekładzie znaczy - pasmo górskie „okno” - w którego sercu ziała olbrzymia dziura – tunel przez góry – o średnicy około 50 metrów, o ile można było z tej odległości prawidłowo oszacować. Gołoborza zaczęły się blisko Rancho El Porvenir,

     

i na nich znaleźliśmy kwitnące Ariocarpus scapharostrus GM817, które od typu z Rayones różniły się wyglądem brodawek. O ile typowe są lekko napęczniałe i zaokrąglone, o tyle te z północnych stanowisk wyglądają, jakby od dawna nie widziały wody, suche i wklęsłe, choć dopiero skończył się sezon deszczowy i na pewno były napite. Były one opisane przez J.J.Halda jako ssp. swobodae.

Vojta (u góry) i Jarda podczas pracy na stanowisku.

 

W drodze do Rayones jeszcze w dwóch miejscach zatrzymywaliśmy się przy łupkach, i wszędzie były te „suche” rośliny. Na wysokości Rayones, w pobliżu boiska sportowego przekroczyliśmy rzekę, i udaliśmy się do pobliskiego kanionu Cañon Los Metates. Jest to ciekawie uformowany kanion, ściany którego zbudowane są z różnych rodzajów skał, od kruchych zlepieńców przez piaskowiec po płyty wapienne i bazaltowe.

Na dnie kanionu usłanego kamieniami wapiennymi gdzieniegdzie występowały Mammillaria winteriae GM820.

Na piaskowcowych stromych zboczach nielicznie rosły Epithelantha micromeris GM820.1 przypominające nieco kształtem Epithelantha pachyrhiza

oraz piękne, zwarte rozety Agave victoria-reginae GM820.3.

Zaskoczeniem natomiast dla nas było występowanie bardzo licznej populacji Aztekiem ritteri GM819, znanych z innego kanionu po przeciwnej stronie Rayones, o podłożu gipsowym. Zawsze te rośliny są podawane jako przykład symbiozy ze skałami gipsowymi, a tu rosły po jednej stronie kanionu na skałach typu zlepieńce, a po drugiej stronie w szczelinach twardych skał wapiennych i bazaltowych.

Przyszedł czas, by opuścić piękną dolinę Rayones, i przez góry przedrzeć się w kierunku Monterrey poprzez Montemorelos. Zatrzymaliśmy się jeszcze by zrobić kilka fotek okolicy. O ile cała dolina ozłocona była słońcem a nad nią nie było chmurki, o tyle szczyty gór tak na wschodzie, jak i na zachodzie, południu i północy tonęły w gęstych, kłębiących się chmurach. Gdy wspięliśmy się na przełęcz, otoczyła nas mgłą, zrobiło się ciemno i zaczął padać ulewny deszcz. Taka pogoda nie opuszczała nas już do nocy, więc skierowaliśmy się do hotelu Los Piños w Cadereyta de Jimenez. Jest to dość drogi jak na warunki meksykańskie hotel, pokoje dwuosobowe w cenie 400 peso każdy, co w przeliczeniu wynosi około 20 USD za noc na osobę, ale z uwagi na pogodę i kilka noclegów odbytych w przyrodzie był nam nieodzowny.

Nastał dzień 09 listopada 2003, choć niedziela, Cadereyta de Jimenez, NL, równie deszczowy. Na wschodzie niebo było jaśniejsze, wobec czego skierowaliśmy się tam właśnie. Okazało się, że dobrze postąpiliśmy, bo faktycznie już kilkanaście kilometrów dalej przestało padać, co nie oznacza, że wyjrzało słońce. Zmierzaliśmy w kierunku Reynosa. Niedaleko Microonda La Sierrita w obszarze Pozo de Gas zatrzymaliśmy się i wstąpiliśmy w zakrzaczony obficie, nieco pagórkowaty teren.

 <

Oprócz niezbyt powszechnej i nieczęsto spotykanej Mammillaria sphaerica GM821.2 i dość licznej, aczkolwiek wyspowo występującej Lophophora williamsii GM821.1 tworzącej całe kobierce, pod krzakiem znaleźliśmy siewki równowieczne Hamatocactus setispinus i Wilcoxia tamaulipensis. Najprawdopodobniej więc jakiś ptak najadł się owoców, później usiadł na gałązce i załatwił swoje potrzeby. Nigdzie bowiem w pobliżu nie znaleźliśmy roślin dorosłych. Jest to też sposób rozprzestrzeniania się gatunków, jak również droga do powstawania hybryd, a z czasem nowych taksonów. Na wschodzie kraju nie mieliśmy co dalej robić, a z obawy przed upojną nocą z komarami z nizin pogranicza Nuevo Leon i Tamaulipas wróciliśmy do górzystego centrum. Oczywiście całą drogę mżyło. Jechaliśmy więc jak najdalej na zachód, mając nadzieję, że pasma górskie nie puszczą dalej ciężkich chmur. Minęliśmy więc Monterrey, Monclova i skierowaliśmy na Cuatrocienegas gdzie nareszcie zobaczyliśmy skrawek czystego nieba. Nie chcieliśmy widzieć miasta, wobec czego zboczyliśmy w rzadko uczęszczaną dolinę, na krańcu której ułożyło się ranczo Potrero de Menchaca. Noc już zapadała, gdy z dna doliny zboczyliśmy na boczną odnogę by rozłożyć obozowisko. Wreszcie mogłem wypocząć, po całodniowym kierowaniu pojazdem.

Wraz z rannym słońcem 10 listopada 2003, poniedziałek, Potrero de Menchaca, Coah. nadjechał właściciel rancza, który nie miał zastrzeżeń do naszej obserwacji przyrody, zwrócił jednak uwagę, by po naszym obozowisku nie zostały jakieś śmieci. Nie było w naszej naturze je pozostawiać, więc zapewniony zawrócił. Nigdy też śmieci nie pozostawialiśmy w terenie, zawsze zabieraliśmy do auta, więc w nim walały się worki ze śmieciami, co pewien czas wyrzucane do koszy na stacjach paliw PEMEX. Jeszcze w czasie rozpalania ogniska do przygotowania śniadania zwiedziliśmy najbliższą okolicę. Czego też tu nie było. Między kamieniami rosły Echinocereus pectinatus, Ariocarpus fissuratus, Glandulicactus uncinatus v. wrightii,

 

Coryphantha ramillosa  GM822                                                                  Echinomastus mariposensis,

niezwykle rzadko i nie w tych okolicach spotykana Coryphantha sulcata GM823, którą znaleźliśmy tylko w jednym egzemplarzu, ale za to z owocem. Później uzyskanymi nasionami podzieliliśmy się sprawiedliwie.

Najbardziej nam się jednak spodobały złote w porannych promieniach słońca, pięknie ociernione Ancistrocactus brevihamatus GM824.1. To również są rzadko spotykane rośliny.

Po śniadaniu ruszyliśmy w głąb doliny. Na dwóch dalszych miejscach nic nowego nie zobaczyliśmy, wobec czego zawróciliśmy z powrotem. U wylotu doliny pojawiły się Coryphantha delaetiana i biało ocierniona Grusonia bradtiana GM824. Zatrzymaliśmy się jeszcze w pobliżu San Juan, gdzie dominowały Echinocereus stramineus i zielony Ec. enneacanthus. Dalszą drogę wybraliśmy na północ, w kierunku osady San Blas. Tu roślin wyraźnie było mniej, jedynie niedawno opisana żółto kwitnąca odmiana Coryphantha ramillosa ssp. santarosa GM825. Opuściliśmy drogi przejezdne widniejące na mapie i ruszyliśmy na wschód w kierunku widocznego pasma górskiego, mając nadzieję, że uda nam się do niego dotrzeć, a może i przebyć. W pobliżu wioski San Marcos w terenie widzieliśmy Ancistrocactus scheeri, Coryphantha ramillosa ssp. santarosa, Corynopuntia sp., Echinocereus enneacanthus, Homalocephala texensis, Mammillaria heyderi, Opuntia microdasys oraz Thelocactus bicolor. Zmrok zastał nas w momencie, gdy wąska droga gruntowa przegrodzona została zamkniętą na kłódkę bramą ogrodzenia. Dalej nie było mowy podążać. Ogrodzenie ciągnęło się wzdłuż pasma górskiego z południa na północ. Tutaj często pasma górskie wraz z dolinami są terenem prywatnym, i bez zgody właściciela niedostępne. Znaleźć właściciela jest jednak niezwykle trudno, bowiem dzwonków przy takich bramach brak, a spotkać go w momencie przejazdu to traf szczęścia, choć czasami nam się zdarzał. Niestety nie tym razem. Cel zatem nie został osiągnięty.

Pozostało zebrać chrust, rozpalić ognisko, zjeść jak zwykle przez Jirkę ugotowaną zupę tzw. „kaktusak”, rozłożyć karimaty,  śpiwory i lulu. Dla informacji dodam, że „kaktusak” nie zawiera w swoim składzie kaktusów, ale jest potrawą poszukiwaczy kaktusów, składającą się ze wszystkiego, co na straganach można kupić, zwykle opartą na fasoli i papryce. Codziennie jest nieco inny skład, wobec czego i inny smak, konsystencja, barwa. Fasola może być biała lub czerwona, papryki mniej lub więcej, ale zawsze pali niesamowicie. Czasem jest to niemal niejadalne. Jednak po takich palących zupach nigdy nie mieliśmy kłopotów żołądkowych. Dawniej, gdy starałem się oszczędzać wątrobę i jeść bardziej po europejsku, po tygodniu lub dwóch łapała mnie sławna „zemsta Moctezumy” czyli po polsku mówiąc rewolucja. Nie bez przyczyny w krajach o gorącym klimacie jada się pikantne potrawy, których głównym składnikiem jest papryka, w Meksyku jest to tzw. jalapeños (czytaj: halapenios). Noc po takiej zupie pod namiotem z gwiazd, wśród agaw i opuncji jest czymś tak wspaniałym, że już po półrocznym pobytu w swoim kraju, coś ciągnie i myśli się o następnej wyprawie. To po prostu narkotyk. Kto go raz zażył, będzie chciał znowu i znów.

Słońce było jeszcze nisko nad horyzontem, lecz już grzało w śpiwory nie dając nam dłużej spać. Zaczynał się 11 listopada 2003 roku, wtorek, La Sauceda, Coah. W drodze powrotnej zatrzymaliśmy się w kilku miejscach na tej wielkiej równinie w okolicy wioski La Sauceda. Roślinność się niemal nie zmieniała. Głównie widzieliśmy tu Ancistrocactus scheeri GM833.2, Ibervillea sonorae GM828, Echinocereus brevispinus, Corynopuntia GM827 o bardzo długich cierniach,

Mammillaria heyderi GM826,

Homalocephala texensis GM833.1

Coryphantha ramillosa ssp. santarosa GM831,

Mammillaria lasiacantha GM829.2,

   

Thelocactus bicolor GM832 oraz liczna na tej równinie Wilcoxia poselgeri tamaulipensis GM830.

Na pagórkach przy San Marcos pojawiła się jeszcze wszędobylska Neolloydia conoidea. Ponieważ nie dostaliśmy się do pasma górskiego z zachodu, spróbowaliśmy tego dokonać z przeciwnej strony. W Santa Gertrudis, niedaleko San Buenaventura,

na przyległych wzgórzach znaleźliśmy wielką populację Coryphantha neglecta GM834, niektóre miały cierń środkowy, inne nie.

Wraz z nimi rosły równie liczne Epithelantha micromeris GM835

 

i gdzieniegdzie Echinocereus ctenoides GM834.2 oraz Ancistrocactus scheeri GM834.3.
Udało nam się dotrzeć ze wschodu do wielkiej doliny wśród gór, do których wcześniej zmierzaliśmy z zachodu. W dolinie mieściła się wioska El Paradiso. Otaczające dolinę góry są pięknie uformowane, lecz na nie się nie wspinaliśmy, natomiast w samej dolinie kaktusy nas niczym nowym nie zaskoczyły. Były to Ancistrocactus scheeri, Coryphantha santarosa GM837, Echinocereus enneacanthus, Ec. pectinatus, Epithelantha micromeris GM836, Homalocephala texensis, Mammillaria lasiacantha i Wilcoxia poselgeri. Zamierzaliśmy jeszcze zwiedzić ostro zwieńczone góry po przeciwnej stronie drogi panamerykańskiej oznaczonej Mex 57, lecz fatalna, dziurawa nawierzchnia i szybko zapadający zmierzch spowodowały, że wróciliśmy między Monclova i Monterrey, by po pewnym czasie znaleźć miejsce w pobliżu jakiejś kopalni odkrywkowej lub kamieniołomu nieopodal Presa Rodriguez, na nocleg w hotelu pod gwiazdami. Do późnej nocy ciężarówki i ładowarki zakłócały spokój tego miejsca.

Nastał słoneczny poranek 12 listopada 2003, środa, Presa Rodriguez. I znów ciężarówki jak olbrzymie trzmiele huczą nad uszami. Po śniadaniu zwiedzamy okolicę w której przyszło nam spędzić noc. Znajdujemy wyłącznie Echinocereus enneacanthus, Epithelantha cryptica oraz Opuntia rufida podobna nieco do Op. microdasys. Kierujemy się do widocznego wzgórza niedaleko wioski Presa Rodriguez. Tu roślinność jest bogatsza, oprócz wyżej wspomnianych znajdujemy Glandulicactus uncinatus v. wrightii, Echinocereus pectinatus,

  

Coryphantha neglecta GM838,                                                                       Echinomastus mariposensis

oraz gigantycznych wręcz rozmiarów, niespotykanych gdzie indziej Ariocarpus retusus GM840.

Największe egzemplarze zostały przez nas zmierzone, osiągając 30 cm średnicy i 20 cm wysokości. Takich gigantów nie widziałem nawet w uprawie najbardziej znanych specjalistów od tego rodzaju, np. u Karela Rysa z Unhošt-Nouzov koło Kladna.

Stąd skierowaliśmy się w okolice rancza La Zorra ułożonego na podejściu do pięknych gór. Niestety ranczo, a wraz z nim dostęp do gór ogrodzone było płotem nie do przebycia. W pasie terenu przed ogrodzeniem widzieliśmy identyczne rośliny jak w okolicy Presa Rodriguez.

Może tylko Epithelantha cryptica GM843 tworzyła wielkie poduszki z białych główek, a także pojawił się Ancistrocactus scheeri.

Wróciliśmy do Castaños, skąd po posiłku złożonego z placków tacos i piwa udaliśmy się na zachód, do widocznego pasma gór. Nie było czasu, by te góry przemierzać, ale wjechaliśmy do kanionu Cañon de Bocatoche.

Z nowych roślin znaleźliśmy jakąś czerwoną jednoroczną euforbię, Echinocereus viereckii oraz Mammillaria heyderi meyacantha GM844.1. Myślę, że kiedyś należałoby więcej czasu poświęcić tej urozmaiconej dolinami i kanionami górzystej okolicy. My jednak chcieliśmy jeszcze zobaczyć przeciwległe wzgórza po drugiej stronie Castaños, tzn. od wschodu. Dotrzeć do tych gór było trudno, ponieważ u ich stóp znajdowało się koryto suchej rzeki, zamienione na kamieniołom. Z trudem licznymi krętymi drogami przebyliśmy to koryto i wspięliśmy się na najbliższe niskie kopce. W tych stronach znalezione było kilka populacji Turbinicarpus valdezianus, jednak nam się to nie udało. Myślę, że jest to wyłącznie sprawa czasu spędzonego na stanowisku, a my nie mieliśmy go zbyt dużo.

I tak znaleźliśmy całkiem ciekawe rośliny, jak: Ancistrocactus scheeri, Echinocereus pectinatus, Echinomastus mariposensis,

    

Ancistrocactus brevihamatus GM847,                                                       Epithelantha greggii GM845

Coryphantha neglecta GM846,

a wyżej Epithelantha micromeris, Neolloydia conoidea oraz Thelocactus bicolor spec Monclova formę typową dla tych okolic. Ponieważ zamierzaliśmy jeszcze kilka dolin spenetrować, wróciliśmy do drogi panamerykańskiej by po przejechaniu kilkudziesięciu kilometrów na południe zapaść na noc w ostro rysujące się pogórze blisko wioski Los Lirios.

Poranne słońce dnia 13 listopada 2003, czwartek, Los Lirios, rzucało długie cienie przedmiotów i roślin, podkreślając kontrastowo sterczące ostro granie najbliższych wzgórz. Po śniadaniu znów ja zasiadłem za kierownicą. Zatrzymaliśmy się przy kilku skałach. Tutejsza wegetacja kaktusowa składała się głównie z Echinocereus enneacanthus, Ec. stramineus GM855, Epithelantha greggii GM853, Echinocactus horizontalonius GM851, Escobaria zilziana GM850, Coryphantha nickelsiae GM854

Mammillaria melanocentra GM849,

    

Thelocactus bicolor GM848                                                                       oraz Astrophytum capricorne GM852.

Na jednej skale znaleźliśmy także rozproszoną populację rosnących w szczelinach Lophophora williamsii GM855.2

rosnącej w otoczeniu Lenophyllum guttatum GM855.1.

Pojechaliśmy jeszcze bardziej na południe, do znanej miejscowości Mina, skąd skręciliśmy na zachód, w kierunku widocznych za linią kolejową skał. Po drodze zatrzymaliśmy się jednak przy piaszczysto-gliniastych nadrzecznych łachach.

    

Na takich miejscach zwykle znaleźć można Ariocarpus kotschoubeyanus GM863.1, choć nikt ich nie widział w tak daleko na północny wschód wysuniętych terenach. Nie trzeba było długo poszukiwać, by wypatrzyć drobne ornamenty gwiazdek wyciśnięte w zaschniętym błocie. Te, które nie były pokryte warstwą gliny i pyłu, ale przez deszcze odkryte, wybarwione zostały przez palące słońce na czerwono, pomarańczowo i żółto.

Jedynie jedna roślina ukryta pod krzakiem miała otwarte kwiaty. Inne już miały to za sobą.

    

W tej lagunie były jeszcze Coryphantha salinensis  GM856        oraz Ancistrocactus scheeri GM858.2, ale posiadający rzepowo zgrubiały korzeń, podobnie jak A. megarhizus. Może więc jest to faktycznie tylko jeden gatunek, a tylko my hodowcy ze względu na nieco inny wygląd wolimy stosować dwie odmienne nazwy dla łatwiejszej identyfikacji taksonów.

Po przeciwnej stronie, bardzo uczęszczanej przez ciężkie samochody ciężarowe, gruntowej drogi, skały piaskowcowe wraz z roślinnością pokryte były grubą warstwą szaro żółtego pyłu, wzbijanego przez środki transportu. W taki teren nikt nie wchodzi, ale nas coś do tego zmusiło. W bezpośrednim sąsiedztwie drogi znaleźliśmy Thelocactus bicolor GM859, Neolloydia conoidea GM861, Mammillaria melanocentra GM860, Coryphantha nickelsiae GM857, Hamatocactus hamatacanthus, Echinocereus pectinatus, Ec. stramineus

Echinocactus horizontalonius GM863.2,

oraz zupełnie niespodziewanie, dla mnie zupełną nowość, którą zawsze chciałem zobaczyć, Epithelantha pachyrhiza ssp. pulchra GM858. Te małe główki zwykle wystawały ze szczelin skalnych, wykorzystując cienki pęd do wydostania się ponad powierzchnię skały.

Wreszcie opuściliśmy to stanowisko, by dojechać do wcześniej zauważonych skał za linią kolejową.

Pierwszym zaskoczeniem było znalezienie żółwia Gopherus berlandieri, dość wysoko na wielkiej stromiźnie pod skałami, po której nam trudno było się poruszać. Zaczęliśmy też zwracać większą uwagę pod nogi, gdy przemknęły pod nimi jakieś czarne węże.

   Na skałach znaleźliśmy to, czego oczekiwaliśmy w tym miejscu, to jest Mammillaria plumosa GM862. Dotrzeć do nich było bardzo trudno, gdyż one wybierają sobie zupełnie pionowe skały. Przy nich widziałem także Escobaria runyonii GM863

   

i Epithelantha ilariae GM863.3 typ Bustamante, Agave victoria-reginae, jakieś trzy gatunki Echeveria oraz Lenophyllum.

Typowe dla tego miejsca są także Astrophytum capricorne, Coryphantha nickelsiae i Mammillaria melanocentra GM860.

W piątek 14-go listopada 2003, Mina, NL w powietrzu od rana wisiała mżawka, a chmury dość nisko przewalały się po niebie. Mimo to postanowiliśmy zwiedzić jeszcze jedną dolinę, która ubiegłego roku wpadła nam w oko. Mając już doświadczenie penetracji wielu dolin, na nic specjalnego nie liczyliśmy. Nie wziąłem więc ze sobą kamery, która wiecznie mi ciążyła. Dojechaliśmy do centrum doliny. Dalsza podróż wstrzymana była bramą ogrodzenia. Zza ogrodzenia wyszedł wartownik, który stwierdził, że ranczo Dos de Mayo są to tereny spółki wydobywczej, ale pozwolił nam wejść na teren przyległy, równie ogrodzony, na którym dominowały niewielkie wapienne wzgórza. Cała dolina była dość mokra, jej dnem płynął wartki i szeroki strumień, a skały wzgórz pokryte były gęstym dywanem zielonego mchu.

    

Pierwsze co nam się rzuciło w oczy, to dwie różne eskobarie, jedna grubsza o żółtych cierniach i włosowatych szczecinach w wierzchołku, druga cieńsza ale o cierniach czerwonych. Niewątpliwie są to rośliny do przyszłego zbadania i opisania, ale ponieważ rodzaj Escobaria nie został jeszcze dokładnie opracowany taksonomicznie, nie ukazała się żadna monografia, więc jeszcze trochę czasu upłynie nim ktoś się tym zajmie.  Zapewne są to tylko formy Escobaria runyonii GM867.

    

Ja zająłem się fotografowaniem eskobarii, i Epithelantha unguispina GM864, inni podobnie, zaś Jirka, którego one nie interesują zaczął się wspinać wyżej. Nagle krzyknął, że rosną tam jakieś bliżej nieznane mamilarie. Ruszyliśmy więc także do góry.

  

Gdy zobaczyłem pierwszą roślinę było dla mnie jasne, że to Turbinicarpus  i do tego z grupy saueri. Powiedziałem to i Jarda też mnie poparł, a za chwilę wydał przeciągłe „uuuuu...” i zawołał „Kurwa, kurwa, kurwa, wreszcie znalazłem coś nowego”. Ta radość wszystkim nam się udzieliła. Fotografowanie trwało bez końca. Rośliny podobne do wcześniej widzianego Turbinicarpus saueri ssp. gonzalezii lecz niemal dwukrotnie większe i o niemal dwukrotnie większej ilości cierni bocznych, wciśnięte były płasko w zielony kobierzec mchu, tworząc niemal białe plamy ze złotymi cierniami środkowymi. By zobaczyć jak się prezentują w całości wykopaliśmy jedną. Stożkowaty korpus części podziemnej był czarny w kolorze i bardzo twardy, czym różni się od pozostałych roślin z grupy saueri. Być może ta twardość wynika z faktu egzystowania w tak wilgotnej ziemi – jest maksymalnie napity. Już nie tylko do końca dnia, ale i w następnych wymyślaliśmy nazwy dla tej nowej rośliny, a Jarda zapisywał.

  

Turbinicarpus saueri ssp. septentrionalis GM868

Spośród wielu nazw wszystkim najbardziej odpowiadała przywołana przeze mnie nazwa septentrionalisco oznacza „północny”, gdyż nikt nie znalazł tak daleko, bo aż 300 km w tym kierunku położonego „saueraka”. Na dzień dzisiejszy jest to najdalej na północ występujący przedstawiciel tej grupy.

Zatrzymaliśmy się jeszcze w okolicy Nicolas Hidalgo, gdzie rosły Ancistrocactus megarhizus, Coryphantha nickelsiae, C. salinensis, Epithelantha micromeris, Echinocereus pectinatus, Ec. pentalophus ssp. leonensis, Mammillaria heyderi, Neolloydia conoidea oraz

  

Echinocereus viereckii  GM868.2                                                                i Escobaria runyonii GM868.1.

Na wzgórzach przy El Carmen występowały jeszcze licznie Homalocephala texensis i jakaś Corynopuntia o bardzo długich cierniach. Bliżej Bustamante, po lewej stronie drogi ciągną się niewysokie wzgórza.

  

Ariocarpus retusus - trigonus GM869

W pobliżu wioski Hojase poszukiwaliśmy ariaków i je znaleźliśmy. Problemem jednak było je właściwie oznaczyć. Na niezbyt dużym terenie z jednej strony wzgórza występowała dość liczna populacja roślin, które wyglądały jak typowe szare Ariocarpus retusus z areolami na szczytach brodawek. Niektóre jednak egzemplarze były czysto zielone, ostro zakończone, bez areol, wyglądały więc jak A. trigonus. Na szczęście wiele roślin kwitło. I w tym też był problem, gdyż niektóre kwitły, biało, ale z żółtym nalotem, inne zabarwione były niemal żółto. A może to zachodzące słońce takie wrażenie wywoływało, w każdym razie nie wiemy nadal, czy przypadkiem ta populacja nie jest łącznikiem A. retusus z A. trigonus. Wszystkie miały na brodawkach poprzeczne paski, świadczące o przynależności do gatunku retusus. Być może, jak chce Anderson, jest to jeden gatunek z dwoma podgatunkami, w każdym razie nie potwierdza to teorii Kazia Łakomskiego o dwóch niezależnych liniach rozwojowych, czyli dwóch rodzajach Ariocarpus i Anhalonium.

Ariokarpusom w Hojase towarzyszyły Coryphantha neglecta GM870, Coryphantha nickelsiae, Coryphantha salinensis GM870.2, Ancistrocactus megarhizus, Mammillaria heyderi, Neolloydia conoidea.

 

i Echinocereus parkeri ssp. arteagensis GM870.1.
Na nocleg wyruszyliśmy w góry na południe od głównego miasta stanu Coahuila, Saltillo, mając przed sobą jak na dłoni drogę panamerykańską łączącą Saltillo z Zacatecas, po której w nocy poruszały się czerwone, żółte i białe światła mknących samochodów. Niekiedy także pojawiała się sapiąca lokomotywa na równolegle do drogi biegnących torach kolejowych.

Po szybkim śniadaniu 15-go listopada 2003, sobota, wyruszyliśmy do pobliskiego kanionu Cañon San Lorenzo. Pomimo, że była to sobota, a kanion miejscem turystycznych odwiedzin, spokój zakłócał ciężki sprzęt kruszący skały, zamieniający piękny krajobraz w kamieniołom.

  

Na wapiennych skałach rosły olbrzymie kępy Epithelantha greggii GM871 oraz Mammillaria chionocephala GM871.1.

Opuściliśmy to hałaśliwe miejsce i skierowaliśmy się na północ od Saltillo. W okolicy Cañada Ancha, na piaskowcowych, niemal czerwonych wzgórzach znaleźliśmy niezbyt gęstą roślinność, składającą się głównie z Neolloydia conoidea, Hamatocactus hamatacanthus, Lophophora williamsii, Mammillaria pottsii GM872, M. candida, Thelocactus bicolor GM873 i Echinocereus stramineus. Pojechaliśmy jeszcze dalej, do San Antonio de Encinas. Prawdę powiedziawszy teren niewiele się zmienił, ale roślin wyraźnie ubyło. Tutaj dominowały niemal wyłącznie Echinocereus stramineus i Mammillaria melanocentra. Zawróciliśmy więc w tereny „kaktusonośne”. Jednym z takich miejsc jest znane mi od dawna Hipolito, a właściwie zaczynające się tu wzniesienia wielkiego pasma gór Sierra Paila. By nie deptać starych i znanych nam miejsc, rozpoczęliśmy penetrację znacznie wcześniej niż do tej pory, tj. jeszcze przed sezonowo wysychającym jeziorem. Z początku na niemal płaskim terenie usianym równie płaskimi skalnymi płytami wapiennymi znaleźliśmy Thelocactus wagnerianus GM874, Echinocereus pectinatus, Ec. stramineus, Corynopuntia, Coryphantha pseudoechinus, Mammillaria lasiacantha,

  

Coryphantha difficilis GM875,                                                                      Echinocereus primolanatus GM880,

  

Lophophora williamsii GM880.1                                                                     i Epithelantha greggii GM877.

W miejscu, gdzie teren zaczął się delikatnie wznosić dostrzegliśmy jeszcze liczną populację malusieńkich, bo sięgających 1 cm średnicy, białych główek na cienkich jak zapałka nóżkach.

  

Była to wcześniej nam nieznana populacja Epithelantha pachyrhiza ssp. parvula. GM879. Większość roślin ozdobiona była czerwonymi, wydłużonymi owocami, a nieliczne właśnie kwitły różowo-kremowymi kwiatami. Zawsze chciałem widzieć w naturze Ep. pachyrhiza, i po tylu latach wędrówek po Meksyku, nagle znaleźliśmy te rośliny na dwóch zupełnie nowych i nieznanych nam dotąd nawet ze słyszenia stanowiskach. Nieco wyżej, już za torami kolejowymi do w/w roślin dołączyły jeszcze Echinocactus horizontalonius, Echinomastus mariposensis, Glandulicactus uncinatus wrightii

  

oraz Astrophytum capricorne GM880.2.

Niewiele w Meksyku znajdziemy stanowisk, gdzie istnieje taka wielka różnorodność kaktusów, i to godnych oglądania. Pomimo, że w tej części pogórza byłem już czterokrotnie, niewątpliwie chętnie przejrzę w przyszłości ten teren jeszcze raz, choć w nowym, tj. przesuniętym o kilka kilometrów miejscu. Noc postanowiliśmy spędzić w zaciszu znanej wszystkim doliny Viesca. Szybko dotarliśmy do skrzyżowania z autostradą, którą bezpieczniej i szybciej powinniśmy dotrzeć do drogi z San Pedro de las Colonias do Viesca. Okazało się jednak, że nie zaoszczędziliśmy czasu, ponieważ tuż po zapłaceniu za autostradę i wjechaniu na nią zostaliśmy zatrzymani do ścisłej kontroli przez patrol antynarkotykowy. Otoczyli nas uzbrojeni żołnierze, a policjanci zaczęli przeglądać wszystkie nasze bagaże. Gdy skontrolowano już połowę z nich, policjant do ręki wziął moją walizkę, lecz zanim ją otworzył, rzucił z krzykiem, a z ręki strącił skorpiona, który go oczywiście ukłuł. Ugryzienia przez te skorpiony nie są śmiertelne, ale kilka dni to boli i trzyma temperatura. Niemniej, po wyjaśnieniach skąd się ten skorpion wziął w aucie, my również nie wiedzieliśmy, ale prawdopodobnie zabraliśmy go z jakimś materacem lub bagażem z miejsca noclegu, kontrola została zakończona. Żaden policjant więcej nie chciał nas kontrolować, tym bardziej, że dotąd nic nie znaleźli. Poszukiwania dotyczyły oczywiście narkotyków i broni, ale gdybyśmy mieli rośliny, również mogłoby się to źle dla nas skończyć. Nie tylko nasze auto było kontrolowane, ale niemal wszystkie przejeżdżające tędy. W dolinę Viesca dotarliśmy więc w całkowitych ciemnościach, przejechaliśmy miasteczko i kilkanaście kilometrów dalej zboczyliśmy do widocznych na tle rozgwieżdżonego nieba wzgórz. Tutaj, pod osłoną wzgórza, ułożyliśmy legowiska, rozpaliliśmy ognisko i rozpoczął się rytuał gotowania „kaktusaka”. W trakcie zbierania chrustu odkryliśmy młodego grzechotnika bardzo blisko obozu. Nie bardzo dawał się spłoszyć, ale wkrótce zmienił kierunek swojej wędrówki. Po pół godzinie jednak pojawił się znowu. Nie chcąc ryzykować noclegu w tak doborowym towarzystwie, Jirka z procy, przy świetle latarki ustrzelił go kamieniem.


Chociaż baliśmy się komarów, zwykle licznych w Laguna Viesca, noc była spokojna, a ranek w niedzielę 16-go listopada 2003 rześki i słoneczny.  Pobliskie wzgórze porastały Echinocereus stramineus, Mammillaria grusonii GM884,

  

Coryphantha durangensis GM883                                                                 i Mammillaria pottsii (leona)

zaś dno laguny usiane było grupami Coryphantha macromeris GM881. Na dwóch stanowiskach obserwowaliśmy Mammillaria grusonii, Escobaria tuberculata GM886,

  

Mammillaria gaseriana (syn. viescensis) GM888,                                           Mammillaria lenta GM882,

Lophophora fricii GM887 rosnące w szczelinach pionowych skał, Opuntia imbricata, Thelocactus bicolor v. bolansis GM885,

  

Jirka i Astrophytum coahuilense GM620.1,

  

Euphorbia antisifilitica f. cristata GM889.1 oraz jakaś inna Euphorbia exstipulata GM889.2 

  

a w równinie pod górami Coryphantha valida GM889                                  Mammillaria grusonii GM884. 

Po skałach biegały jaszczurki Petrosaurus thalassinus. Stąd udaliśmy się na zachód w kierunku Torreon. Niedaleko Matamoros, blisko wioski Solis, na wysokości 1140 mnpm skąpa wegetacja obejmowała głównie gatunki Echinocereus stramineus, Hamatocactus hamatacanthus, Glandulicactus uncinatus, Mammillaria lasiacantha, M. pottsii orazThelocactus bicolor o bardzo gęstych i mocnych cierniach, bliskich już odmianie pottsii,

  

Echinocactus horizontalonius GM891                                                         i Mammillaria lasiacantha – egregia  GM895.

Nieco dalej, u Vincente Guerrero wegetacja była podobnego typu, doszły tylko Mammillaria grusonii. Na dalszym wzgórzu rosły Coryphantha durangensis, Escobaria tuberculata GM894

oraz Thelocactus bicolor GM890 równie mocno ucierniony. Tak minęła nam niedziela, a nocleg jak zwykle spędziliśmy pod gwiazdami w pobliżu wioski Ignacio Zaragoza na południe od Matamoros.

Poniedziałek 17 listopada 2003, Ignacio Zaragosa, znów był dniem, w którym na mnie przypadła kolejka kierowania volkswagenem. Od rana kilka wzgórz było przez nas zdobytych, lecz na nich widzieliśmy tylko Coryphantha durangensis, Glandulicactus uncinatus,  Mammillaria grusonii,

Echinocereus enneacanthus GM897.3,

Echinocereus stramineus ssp. occidentalis GM897.4. Podchodząc do jednego ze wzgórz, nagle obok mnie usłyszałem donośny grzechot.

Odskoczyłem ze 2 metry w bok, a adrenalina podskoczyła mi tak, że starczyłoby na miesiąc. Całe szczęście, że grzechotniki są bardzo czujne, i sygnalizują swoją obecność już z odległości 1,5 – 2 metrów. Jeszcze tak wielkiego gada w Meksyku nigdy nie widziałem. Był gruby jak ręka i udawał bardzo agresywnego, zwinięty w kłębek, z głową cofniętą wysoko na szyi, przygotowany do ataku i bardzo głośno grzechoczący, stary okaz Crotalus atrax. Tylko z daleka zrobiliśmy mu kilka zdjęć. On wiedział, że jest panem tej okolicy i nawet nie próbował uciekać.

Skierowaliśmy się na południe do podnóża wysokiego pasma górskiego blisko wioski Aqua Nueva. Tutaj w dolinie porośniętej gęsto agawami i opuncjami na uwagę zasługiwały pięknie ukształtowane, o szaroniebieskich liściach wysokopienne Yucca rigida GM897.5. Dużo bardziej zainteresowały nas położone na zachodzie doliny wzgórza przy Boquilla de las Perla. Południowe zbocza miały podłoże wapienne, na którym znaleźliśmy prócz typowej dla tych okolic wegetacji w postaci Escobaria tuberculata GM898, Mammillaria pottsii GM897.1,

Mammillaria lasiacantha GM901,  

  

Glandulicactus uncinatus GM901.3,                                                                   Coryphantha durangensis GM900,

  

Thelocactus bicolor GM899                                                             a także niespodziewanie Astrophytum coahuilense GM901.2. Nigdy nie słyszałem, by tak daleko na zachód występowały te rośliny. Typowe przecież dla nich miejsce to Sierra Parras.

Trzeba było nam wracać do Laguna Viesca. Przedostaliśmy się kanionem między wioskami La Pe a Bajio de Ahuichla aż na otwartą przestrzeń. W drodze powrotnej penetrowaliśmy jednak ściany kanionu. Tutaj widzieliśmy Escobaria tuberculata, Coryphantha durangensis, Echinocereus stramineus, Ec. enneacanthus, Hamatocactus hamatacanthus, Mammillaria lenta, M. pottsii, Neolloydia conoidea, Thelocactus bicolor oraz Astrophytum coahuilense a bliżej La Pe Lophophora fricii i różowo zabarwioną Mammillaria lasiacantha oraz dosyć kompaktową Agave victoria-reginae. Zapadła już noc, gdy my przez całą lagunę wyruszyliśmy w kierunku wioski Ejido el Amparo na wschodnim krańcu laguny. Tutaj wzdłuż łańcucha Sierra Parras skierowaliśmy się ledwie widoczną drogą na południe. Po kilku kilometrach rozłożyliśmy obóz.

Całą noc, gdy otwieraliśmy oczy, widzieliśmy dalekie światła miasteczka Viesca, położonego po przeciwnej stronie laguny.


Gdy się obudziliśmy we wtorek 18 listopada 2003, Ejido El Amparo, słońce wynurzało się znad krawędzi pobliskich gór Sierra Parras. Piaszczysta gleba laguny tylko sporadycznie pokryta rzadką roślinnością, wśród której spotykaliśmy Coryphantha macromeris, Coryphantha valida GM902, Echinocactus horizontalonius i Echinocereus enneacanthus. Kilka kilometrów dalej,

również w lagunie zobaczyliśmy wielkie grupy Lophophora fricii GM903, rosnących na płaskim terenie, co wyraźnie kłóciło się z naszymi dotychczasowymi obserwacjami, że te rośliny wybierają wyłącznie tereny skaliste o dużym nachyleniu. Największą pojedynczą roślinę zmierzyliśmy – miała 15 cm średnicy. Długo pracowaliśmy aparatami fotograficznymi nad tymi gigantami.

W najbliższej okolicy były jeszcze Coryphantha difficilis GM905,

Coryphantha valida, Echinocactus horizontalonius, Echinocereus enneacanthus, Mammillaria grusonii GM904 i Thelocactus bicolor. Ruszyliśmy dalej badając, dokąd doprowadzi nas świeżo spychaczem utorowana droga.

Po około 20 kilometrach dotarliśmy do Rancho San Rafael w głębi Sierra Parras. Postanowiliśmy zwiedzić dno tej długiej doliny, przecinającej niemal całe pasmo Sierra Parras ze wschodu na zachód. Droga niestety nie nadawała się dla naszego auta, wobec czego skorzystaliśmy z własnych nóg. Przemaszerowaliśmy tak około 6 km i znaleźliśmy się mniej więcej w połowie doliny.

Przed nami wyraźnie widać było pasmo żółtobrązowych turni bez szaty roślinnej, jedyne miejsce gdzie występuje Rapicactus mandragora. Aby tam dotrzeć potrzebowaliśmy jeszcze 2 – 3 godziny, więc do nocy nie wrócilibyśmy do auta. Trzeba nam było wracać, tym bardziej, że Jirka i Karel poszli w innym kierunku i nie wiedzieliby, co nam się stało. W tym miejscu kończyło się jedno pasmo wzgórz, więc się na nie wdrapaliśmy.

Między niskimi porostami agaw i hechtii znaleźliśmy Ariocarpus lloydii GM906.1, w tym jedną roślinę niemal czerwoną – tak mało miała chlorofilu, a pomimo to rosła i osiągnęła średnicę ponad 10 cm. Większość roślin była biało ocierniona:

  

Neolloydia conoidea ceratistes GM906.4 jak również kontrastowo ozdobiona czerwonymi owocami Epithelantha greggii GM906.5.

  

Prócz tego były tu Ferocactus pilosus GM906.6,

Echinocereus stramineus ssp. occidentalis GM906.2,

Escobaria strobiliformis GM906 oraz Thelocactus bicolor GM906.7. Wracając, tuż przy samym ranczo zaintrygowały nas skały na szczycie wznoszącego się nad ranczem wzgórza.

   Na skałach odkryliśmy niezwykle długo ociernioną populację Echinocereus pentalophus ssp. leonensis GM909, której nikt tak daleko na zachód by się nie spodziewał. Od typowych roślin różniły się większą ilością i długością cierni, jak również liczniejszymi żebrami.

Dalszymi ciekawymi roślinami były Mammillaria lenta GM908 o różowym zabarwieniu,

Mammillaria candida GM910 niemal fioletowa,

  

Astrophytum senile GM906.3,                                                        niezwykle drobna Mammillaria pottsii v. multicaulis GM911 

oraz Escobaria strobiliformis GM907, Neolloydia conoidea ceratistes, Echinocereus stramineus occidentalis. Słońce nieubłaganie zaczęło skłaniać się ku zachodowi, a my wracaliśmy, by podążyć do stanu Durango, w okolice miasteczka Cuencame. Kilkanaście kilometrów na południe od Cuencame zboczyliśmy w jakąś drogę, by przenocować.

Pobudkę w środę 19 listopada 2003, Cuencame, urządziło nam przejeżdżające koło naszych śpiworów auto ranczera.

Wokół rosły agawy z grupy Manfreda GM912, prawdopodobnie Agave guttata lub pubescens albo undulata.

  

Na pobliskich wzgórzach znaleźliśmy Coryphantha durangensis ssp. cuencamensis GM914,

Echinocereus pectinatus GM913, Ec. stramineus occidentalis z żółtymi cierniami,

  

Mammillaria egregia GM916,                                                                      Thelocactus pottsii GM915 

Mammillaria pottsii oraz jakaś Bursera fagaroides GM917.

Szybkim przejazdem dotarliśmy w malownicze okolice rzeki Rio Nazas, nad którą brodziły ibisy amerykańskie Plegadis chihi. Blisko San Luis del Cordero na wysokości 1540 mnpm z interesujących nas roślin były tylko Coryphantha macromeris, C. longicornis lub durangensis ssp. cuencamensis GM918, a właściwie forma przechodnia, oraz Echinocereus enneacanthus. Jeszcze dalej na północ w San Pedro del Gayos wegetacja była ciekawsza,

  

dominowały Echinocactus horizontalonius GM922,                                      Coryphantha macromeris GM919,

Thelocactus pottsii GM921, Echinocereus pectinatus, Coryphantha poselgeriana oraz gdzieniegdzie Mammillaria stella-de-tacubaya GM920. Dosyć podobną wegetację, choć wyraźnie uboższą spotkaliśmy przy La Flor. Jadąc wzdłuż rzeki Rio Nazas na zachód, wjechaliśmy między wzgórza niedaleko San Rafael. Na szczycie jednego ze wzgórz, za którym płynęła rzeka Nazas, niespodziewanie natknęliśmy się

  

na Ariocarpus fissuratus v. intermedius GM927.1.

Przy tych roślinach znalazłem przyrząd – czeski patent – do wydobywania nasion z ariaków. Kilka dni wcześniej musiał go tutaj zgubić jakiś czeski zbieracz nasion. Obecnie wiem nawet, kto to był. Wraz z ariokarpusami były tu również inne ciekawe rośliny,

  

jak np. Echinomastus durangensis GM927,                                     Glandulicactus uncinatus GM927.2,                                             

     

Mammillaria stella-de-tacubaya GM926,

Coryphantha durangensis GM925 oraz Neolloydia conoidea GM927.3. Całkiem niedaleko, po przeciwnej stronie drogi,

  

w czerwonych stromych skałach znaleźliśmy interesujące nas bardzo Mammillaria guelzowiana v. robustior GM928. Obok siebie mogliśmy widzieć i fotografować rośliny tak z żółtymi, jak i z czerwonymi cierniami. Niektóre były tak gęsto owłosione, że wyglądały jak typ, tylko długość cierni zdradzała że należą do odmiany. Stare egzemplarze osiągały 10 cm średnicy.

   Wraz z nimi, w wypełnionych humusem szczelinach skał sąsiadowały Thelocactus heterochromus GM929. Już późno w nocy dotarliśmy do znanego miasta Canatlan, gdzie w Hotelu "8" znaleźliśmy zasłużony nocleg. Za całkiem dobre pokoje dwu i trzyłóżkowy zapłaciliśmy 390 Peso, co dało około 8 USD na osobę, czyli tanio. Wreszcie mogliśmy się wykąpać i uprać rzeczy, naładować akumulatory, wypić piwo i tequilę.

Rano 20 listopada 2003, czwartek, w Canatlan dokonaliśmy zaopatrzenia, a następnie spróbowaliśmy szczęścia, czyli postanowiliśmy znaleźć niedawno opisaną Mammillaria saboae ssp. roczekii. Poprzednich kilka wieczorów spędziliśmy dyskutując nad mapą. Opis nie przynosił istotnych wskazówek, gdzie ją szukać. Znane było tylko położenie nad poziom morza, lecz góry otaczają Canatlan dokoła, i można było poszukiwać ich w kręgu 30 km, a jest to bardzo dużo. Wytypowaliśmy jednak trasę do przebadania. Teraz trzeba było ją zrealizować. Droga, którą wybraliśmy pięła się ostro do góry i trzeba było bardzo uważać, by na ostrych jak brzytwa kamieniach nie uszkodzić opon. W połowie drogi do grzbietów gór jednak musieliśmy wymienić koło. Dalej droga była coraz bardziej wyboista i pełna niespodzianek, ale szutry nie były już tak ostre. Gdy już dotarliśmy do partii wierzchołkowej gór, zmienił się całkowicie krajobraz.

Skały z ostrych wulkanicznych zmieniły się na piaskowcowo - krzemianowe, niemal poziome płyty. Zatrzymaliśmy się więc, tym bardziej, że zauważyliśmy nieznaną nam dotąd roślinę

Echinocereus adustus ssp. roemerianus GM930, który miał występować wspólnie z poszukiwaną mamilarią, a który także był niedawno opisany.

Już po kilku krokach zauważyliśmy ledwie wystające z podłoża, maleńkie główki Mammillaria saboae ssp. roczekii GM931.

  

Mamilaria ta rośnie w płaskich kieszeniach skalnych wypełnionych produktami erozji skał. Głębokość kieszeni zwykle nie przekracza 2 cm, wobec czego ta mamilaria rozrasta się wszerz, tworząc podziemne zgrubiałe twory, z których czasem wyrasta kilka główek. Dmuchając lekko w substrat dokoła tych roślin znajdowaliśmy dość duże ilości nasion, choć z faktu, że wokół starych egzemplarzy spotkać można było zaledwie jedną lub dwie malutkie siewki, wynikało, że nie kiełkują one zbyt chętnie. Jest to dosyć znane zjawisko u wszystkich roślin z grupy saboae. Aby wykonać zdjęcia, musieliśmy leżeć lub klęczeć na rozpalonych od słońca i szorstkich skałach. Po godzinie lub dwóch mieliśmy więc pozdzierane niemal do krwi łokcie i kolana. Pozostało nam wracać, choć krajobrazy gór Sierra Madre Occidental należą do najpiękniejszych. W drodze powrotnej znów uszkodziliśmy koło na tych ostrych szutrach, ale na szczęście mieliśmy dwa zapasowe. Gdy wyjechaliśmy na drogę asfaltową, z przerażeniem zauważyliśmy, że powietrze schodzi z tego wymienionego. Co prędzej gnaliśmy więc do Canatlan, by wszystkie uszkodzenia naprawić w przydrożnym warsztacie o nazwie „vulcanizadora”. Na ten dzień wrażeń mieliśmy pod dostatkiem. Na kolację wybraliśmy się do dwóch różnych miejsc, gdzie w obu kupiliśmy placki tacos. Jeśli się w nich zasmakuje, jest to całkiem dobre jedzenie, szczególnie przepijane meksykańskim cerveza, czyli piwem. Noc spędziliśmy w tym samym hotelu.

Od rana 21 listopada 2003, piątek, Canatlan, chciałem zobaczyć populację

niedawno opisanej Coryphantha recurvata ssp. canatlanensis GM932. Znów ja byłem kierowcą. Tym razem wybraliśmy inną drogę w te same góry Sierra Madre Occidental. Niedaleko Rancho Seco, u stóp jednego wzgórza znaleźliśmy w trawie kilka roślin z owocami. Ta koryfanta wyciska owoce wiankiem wokół wierzchołka, podobnie jak to robią mamilarie. Wspinaliśmy się coraz wyżej. Na wysokości 2330 mnpm blisko Santa Teresa de los Piños znaleźliśmy także tą koryfantę oraz Echinocereus polyacanthus

  

i Mammillaria papasquirensis GM934.4. Ponieważ droga wiodła aż na grzbiety gór, jechaliśmy dalej. Na wysokości 2900 mnpm zobaczyliśmy skały wapienne porośnięte sosnami.

  

Ten widok był dla nas znakiem, że mogą tu występować Mammillaria senilis GM934. Postanowiliśmy to sprawdzić. Każdy obrał inny kierunek, a po 30 minutach mieliśmy się spotkać przy aucie. Okazało się, że tylko mnie udało się znaleźć populację tej ciekawej rośliny. Musiałem zatem zaprowadzić wszystkich i pokazać im to, czego nie mieli szczęścia znaleźć. Jeszcze tylko Echinocereus polyacanthus tam występował. Zdjęcia mamilarii wyszły całkiem dobrze.

Agave parryi GM934.3

Zadowoleni z łowów wróciliśmy na główną drogę i powiedzieliśmy stanowi Durango adijos, kierując się do Zacatecas. Nocleg spędziliśmy na południowo wschodnim krańcu stanu Zacatecas, w pobliżu granicy z Aguascalientes, blisko jakiegoś kamieniołomu w Tepezala.

Rano 22 listopada 2003, w sobotę z Tepezala, Zac. wyruszyliśmy tropem Mammillaria perezdelarosae ssp. andersoniana, której w ubiegłym roku nie udało nam się zlokalizować. Tym razem zaczęliśmy poszukiwania z innej strony miasteczka Villa Garcia. Mieliśmy wielkie szczęście, że zechciało nam się zatrzymać przy jednym niewysokim wyniesieniu skalnym. Dokoła w równinie nic nie rosło,

u podnóża skał tylko Mammillaria jaliscana GM935.2,

  

Coryphantha clavata ssp. stipitata GM935.1, Coryphantha radians  i jakiś Echinofossulocactus sp., natomiast w wierzchołkowej części wyniesienia, na skalnym podłożu wulkanicznym, w płytkich zagłębieniach skał wypełnionych dość luźnym substratem pochodzącym ze zwietrzałych skał,

rosły pojedyncze, ale bardzo licznie, niewielkie – dochodzące do 3 cm średnicy – roślinki Mammillaria perezdelarosae ssp. andersoniana GM935.

  

Są one przepiękne, podobne do typu lecz mniejsze, z krótkim i prostym cierniem środkowym. Ze względu na słabe związanie substratu niemal wyłącznie korzeniami tych roślinek, stanowisko należy do zagrożonych wyginięciem.

  

Wszelkie kopanie i związane z tym rozluźnienie podłoża, oraz silny wiatr na eksponowanym stanowisku połączony z występującymi tu ulewnymi choć rzadkimi deszczami, może doprowadzić do wypłukania roślin wraz z pozostałością zwietrzeliny.

Ponieważ wiele roślin miało nasadzone pąki kwiatowe, a jedna już kwitła,

  

postanowiliśmy odwiedzić stanowisko typowej rośliny Mammillaria perezdelarosae GM937.1 w pobliżu wioski El Sauz. Faktycznie, oczom naszym ukazały się przecudnej urody roślinki osadzone w mchu porastającym skały, już kwitnące. Uroda podkreślona była promieniami chylącego się już słońca, ukośnie przedzierającymi się przez gęste ciernie. Na stanowiskach mniej eksponowanych rośliny były znacznie większe i bardziej wydłużone.

  

Rosły tam jeszcze Echinofossulocactus polyacanthusGM937.2,               Mammillaria jaliscana GM936

i Bursera fagaroides,

zaś u podstawy skał Coryphantha geurkeana GM937.

  

Mammillaria bombycina GM939.1                                                   Echinofossulocactus polyacanthus x dichroacanthus hybr.GM939.2

Niedaleko znajdowało się stanowisko Mammillaria bombycina GM939.1, a do zmroku było już blisko, czyli tego dnia nie czekało nas już poza podróżą nic ciekawego, więc udaliśmy się i na to stanowisko. Na skałach nad wsią El Maguey wisiały całe ich kępy, zupełnie złote w promieniach zachodzącego słońca. Te rośliny miały ciernie niemal żółte, tylko czasami czerwonawe. Na szczycie wzgórza ukazały się dorodne Mammillaria pettersonii oraz Echinofossulocactus violaciflorus GM939.2, Bursera fagaroides GM939, Ipomea arborescens i bardzo rzadka, umieszczona na liście CITES Tillandsia mauryana GM938. Na noc udaliśmy się wreszcie do Hotelu „La Estancion Corona” w San Luis Potosi, gdzie za 550 Peso otrzymaliśmy 2 pokoje.

Od rana 23 listopada 2003, niedziela, zostawiliśmy bagaże w hotelu i skierowaliśmy się do znanego miejsca Entronque Huizache. Tutaj zawsze przy drodze panamerykańskiej ustawione są stragany, na których handluje się suszonymi grzechotnikami, ale też innymi żywymi zwierzętami złapanymi w przyrodzie. Tych straganów zwykle bywa kilka.

W tym roku zaskoczeni jednak zostaliśmy ilością straganów. Faktycznie rok był niezwykle urodzajny w grzechotniki, spotykane niemal na każdym kroku. Nie to jednak tak nas zaskoczyło, ale fakt, że na każdym starganie stoły uginały się pod ciężarem wykopanych w okolicy kaktusów. A co na to ochrona przyrody i władza meksykańska? Nic więc dziwnego, że na skalistym wzgórzu, na którym w dawnych czasach widziałem setki

  

Turbinicarpus klinkerianus GM037, teraz znalazłem tylko 3 rośliny. Wyginęły też Ariocarpus retusus elongatus GM216 i Astrophytum myriostigma v. columnare GM216.1.

  

Była za to Neolloydia matehualensis GM036                                   oraz Coryphantha pulleineana GM038 

Thelocactus tulensis i Bursera sp.

  

Równiny nadal zasłane są wielkimi kępami Lophophora williamsii GM214 obecnie zapewnie niesłusznie nazwanej L. grimii.

  

Znaleźliśmy też Coryphantha glanduligera GM215                          i kwitnące Ariocarpus kotschoubeyanus GM035.

Stąd udaliśmy się do Nuñez, gdzie już dwukrotnie bezskutecznie poszukiwałem Ariocarpus bravoanus. Teraz też dobre pół godziny je wypatrywaliśmy, ale udało się. Niemal wtopione w podłoże, podobnej barwy rośliny widać było dopiero z poziomu kolan.

  

Ariocarpus bravoanus GM943

Okazało się wówczas, że jest ich dużo. Znaleźliśmy także jednego osobnika kwitnącego, co nas bardzo ucieszyło. W końcu, po to tu przybyliśmy, by fotografować rośliny z kwiatami.

W drodze powrotnej zboczyliśmy do małej osady Villar, w okolicy której niegdyś znajdowała się liczna populacja Astrophytum myriostigma v. strongylogonum GM200,

Thelocactus hexaedrophorus GM495 

oraz Mammillaria aureilanata GM944 o żółtych cierniach. Po astrofytach i telokaktusach nie pozostało śladu, jeśli nie liczyć roślin uszkodzonych, nie nadających się do sprzedaży. Tylko te drobniutkie, zwykle ukryte pod krzewami, mamilarie, pozostały jeszcze na wzgórzach. To nie kaktusiarze ani turyści doprowadzili do wygubienia całej populacji pięknych roślin, ale rdzenna ludność Meksyku, przy akceptacji władzy pozwalającej na praktyki sprzedaży kaktusów. Nie wiem, czy sprzedawcy będą mieli z tego jakieś zyski, bo nie wierzę, żeby którykolwiek miłośnik kaktusów kupił je, przyczyniając się walnie do niszczenia stanowisk. Taki zakup jedynie zwiększyłby dalsze wybieranie roślin z ich naturalnego środowiska. Te kopce wykopanych już kaktusów, za rok lub dwa zginą, zgniją. Nie wierzę w inny scenariusz.

Pomimo, że dzień był udany, w nienajlepszych nastrojach wróciliśmy do hotelu w SLP.

W poniedziałek 24 listopada 2003 wyruszyliśmy na zachód, w kierunku Salinas de Hidalgo, gdzie wybraliśmy drogę na północ do Yolati. Zaraz za miastem Salinas rozciągają się równiny, na których rosną Coryphantha echinoidea GM946, C. palmeri,

  

gdzieniegdzie Coryphantha valida GM957 kwitnąca żółtawym kwiatem, o zielonym, nie nawoskowanym naskórku, Echinomastus lauii GM949.3, Echinocactus horizontalonius, Echinocereus pectinatus, Ec. cinerascens, Echinofossulocactus dichroacanthus, Ferocactus histrix GM946.1, F. latispinus, Mammillaria uncinata, Hamatocactus hamatacanthus

oraz Mammillaria magnimamma GM947. W Yolati skręciliśmy na wschód, do Las Cruces. Las Cruces to niewielkie, ale bardzo stare miasteczko, z ciekawą meksykańską zabudową i indiańską społecznością wraz z ich tradycyjnymi zwyczajami, niekiedy przemieszanymi z tradycjami katolickimi, co obserwowaliśmy przy okazji obchodzonego tu hucznie święta Czarnej Matki Boskiej z Guadelupy, zwanej Virgen Morena. Indianie ubrani w tradycyjne barwne stroje z piórami, paciorkami i muszelkami, tańczyli w rytm grających bębenków wokół obrazu świętego. Dobre pół godziny staliśmy gapiąc się w to niezwykłe i egzotyczne zarazem widowisko, fotografując i filmując wydarzenie. Za miasteczkiem znajduje się wielka połać ziemi ogrodzona wysokim na 1,5 do 2 metrów murem ułożonym z kamieni, z ruinami starego ufortyfikowanego ranczo. W narożnikach murów samego ranczo wybudowano mini-baszty z otworami strzelniczymi. Wchodząc tu czuliśmy powiew historii i niespokojnych czasów walk z Indianami oraz bandami napadającymi na spokojne osady. Mury wzniesione zostały nie tylko na równinie, ale pięły się aż na szczyt dość stromych zboczy, podążały ich grzbietami, by po kilku kilometrach zbiec znowu do równiny i powrócić ku zabudowaniom rancza. Na tym ogrodzonym terenie ale już na zboczach znaleźliśmy wiele ciekawych roślin: Ariocarpus retusus, Hamatocactus hamatacanthus, Glandulicactus uncinatus, Coryphantha palmeri, Echinocactus ingens, Mammillaria formosa, Echinocereus pentalophus, Ec. pectinatus, Lophophora williamsii,

Pelecyphora aselliformis GM953.2,

  

Coryphantha echinoidea GM952,                                                     Mammillaria lloydii  GM953,

  

Echinofossulocactus aff. dichroacanthus GM953.1,                          czerwone Agave stricta GM953.3

oraz Bursera schlechtendalii. Nie wszędzie spotkać można takie bogactwo kaktusowej wegetacji. Noc znowu spędziliśmy w tym samym hotelu co poprzednio. Stał się on na kilka dni naszą bazą wypadową.

We wtorek 25 listopada 2003 definitywnie pożegnaliśmy się z miastem San Luis Potosii wyruszyliśmy w kierunku Rio Verde. Znów ja byłem kierowcą.

Droga wiodła nas przez urocze góry i dolinę Valle Los Fantasmas,

  

gdzie na przydrożnych skałach odkryliśmy Mammillaria orcuttii GM950,

 Mammillaria crinita GM950.1 

i M. centralifera. Nazwa Valle Los Fantasmas oznacza „dolinę duchów”, ponieważ wieczorami, w zwykle panującym tu zamgleniu, te białe, samotne, postrzępione skały wyglądają jak duchy.

Z Rio Verde skierowaliśmy się na południe przez Jalpan, ale zboczyliśmy w prawo w góry w kierunku Rio Blanco. Tutejsze góry są niemal pozbawione roślinności, skały i podłoże piaskowcowe lub zlepieńce, wapieni niemal nie widać, wszystko jest barwy szaro-żółtej. Widzieliśmy tu tylko z rzadka występujące Mammillaria elongata echinaria GM951, Thelocactus leucacanthus

  

i Coryphantha radians GM950.2, zaś na sporadycznie wystających skałach wapiennych miniaturowe Neolloydia conoidea GM954.

Między Vizaron i Cadereyta skręciliśmy w lewo, ostro pnącą się w górę krętą teraserią, wiodącą w góry Sierra del Doctor. Do osady Altamira dotarliśmy już w nocy. Biwak urządziliśmy w starym kamieniołomie, niemal na szczycie gór, na wysokości niemal 3000 mnpm. Pod nami rozpościerał się rozległy widok na dolinę Vista Hermosa.

Bardzo nisko pod nami świeciły lampy uliczne miasteczka. Gdy poruszaliśmy się w tej krainie w dzień, nie było widać jakichkolwiek zabudowań poza miasteczkiem. Teraz w czasie bezksiężycowej nocy niemal cale obserwowane terytorium usiane było nikłymi światełkami poszczególnych domostw lub rancz. Nie spodziewaliśmy się tak zaludnionej okolicy. W nocy odwiedzili nas przedstawiciele władzy wioski, by ustalić nasze zamiary i czy nie przedstawiamy zagrożenia dla mieszkańców. Uspokojeni po półgodzinnej rozmowie wrócili do swoich domostw. To dobrze, że mieszkańcy sami dbają o swoje bezpieczeństwo.

To była nasza ostatnia noc spędzona w przyrodzie, dodatkowo w tak cudownym miejscu.

Dla tego widoku warto było tu przyjechać. Byliśmy przecież ok 1,5 kilometra wyżej niż naprzeciwległe tereny. Nazwa osady Altamira po hiszpańsku znaczy – patrzeć daleko.

Rano w środę 26 listopada 2003 spodziewaliśmy się pięknych widoków, ale niestety mgła i poranne chmury zasłoniły niemal całą dolinę. Tylko pobliskie szczyty były w słońcu.

w miejscu noclegu - Jirka, Karel, Vojta i Jarda przy porannej kawie.

Na okolicznych skałach kaktusów żadnych nie widzieliśmy,

  

natomiast zwróciły naszą uwagę agawy o czerwono zabarwionych czubkach liści Agave aff. shawii GM949.4 

oraz niebieskie jaszczurki Sauromalus ater. Można by rzec, że była to Agave shawii, gdyby nie fakt, że ta występuje wyłącznie na półwyspie Baja California na wybrzeżu Pacyfiku. A to w linii powietrznej jest 1000 kilometrów. Nie było innej drogi, więc powróciliśmy tą samą teraserią,

między pięknymi jukami Yucca queretaroensis GM949.1 do leżących u podnóża kanionów. Chcieliśmy znaleźć Turbinicarpus lausseri, do którego na początku wyprawy nie dotarliśmy. Tym razem bogaci już w doświadczenie oraz zaaklimatyzowani, choć z trudem,

jednak dotarliśmy do właściwej skały. Cóż z tego, jeśli nie znaleźliśmy poza Thelocactus hastifer, Coryphantha octacantha i Bursera sp. tego, po co tu szliśmy. Już po powrocie do domu dowiedzieliśmy się, że rosną one jeszcze ponad miejscem, do którego dotarliśmy, w załomach skał.

Niepocieszeni, ale i tak szczęśliwi z udanej całej eskapady, wróciliśmy do Mexico City, by po owocnych zakupach pamiątek na znanym targowisku Balderas ostatnią noc przed wylotem do kraju spędzić w hotelu Las Vegas.

Podsumowanie
Przez miesiąc czasu przebyliśmy 8110 km meksykańskich, czasem lepszych, czasem bardzo złych dróg. Za wynajęcie auta Volxvagen Bus starego typu na miesiąc czasu zapłaciliśmy 1450 USD tj. 290 USD na osobę. W przeliczeniu na osobę na paliwo wydaliśmy 951 Peso, na hotele 902 Peso, na opłaty autostrad i naprawy 100 Peso, na wszelkie zakupy wspólne 1440 Peso. Aktualny przelicznik wynosił 11,0 Peso / USD. Przelot liniami British Airlines kosztował 2.400 zł. Znaleźliśmy nowe, dotąd nam nieznane stanowiska roślin: Turbinicarpus schmiedickeanus, T. saueri ssp. saueri, T. saueri ssp. gonzalezii, Epithelantha pachyrhiza dwa nowe stanowiska (Hipolito i Mina), Lophophora koehresiana również dwie nowe lokalizacje, Lophophora fricii, Mammillaria senilis, M. saboae ssp. roczekii, M. perezdelarosae ssp. andersoniana, Ariocarpus intermedius, Coryphantha sulcata, C. hintoniorum, Echinocereus pentalophus ssp. leonensis, Ec. adustus ssp. roemerianus, Agave aff. shawii. Znaleźliśmy nieznaną dotąd nauce, bardzo piękną roślinę Turbinicarpus saueri ssp. septentrionalis Matuszewski & Snicer. Wyprawę tegoroczną musimy zaliczyć jako bardzo udaną.

Home