Mexico 2012 - rarytasy na celowniku

          Na początku roku, mój znajomy z Meksyku, doskonały badacz flory meksykańskiej pracujący dawniej w znanej Grupo San Luis Potosi - Manuel Sotomayor - przysłał do mnie maila z propozycją odbycia wiosną wspólnej wyprawy po Meksyku jego jeepem. Ofertę przyjąłem i zacząłem organizować resztę, tzn, opracować trasę. Na wyprawę mieliśmy jechać w czwórkę, tzn. ja, Manuel, Darek Raczko i Michał Kaczko. Na tydzień przed wylotem, gdy mieliśmy już wykupione bilety lotnicze, Manuel nam oświadczył, że jest tak niebezpiecznie na całej trasie, którą opracowałem, że wycofuje się z imprezy. Co innego, gdybyśmy jechali na Baja California. Mówi się trudno, poinformowałem o tym kolegów i zarezerwowałem w wypożyczalni auto Nissan X-Trail. Następnego dnia Darek poinformował mnie, że również musi zrezygnować, gdyż mimo wcześniejszej zgody, firma cofnęła mu urlop, a właściwie przełożyła na jesień. No, chyba, że rezygnuje z pracy. Tak więc pozostało nas tylko dwóch. Na szczęście Michał potwierdził udział. Pozostało nam się spakować i wyruszyć w trasę.


27.03.20102 wtorek – stan licznika 68890 km

          Lecieliśmy liniami AirFrance bez jakichkolwiek komplikacji. Wczesnym popołudniem wylądowaliśmy, przeszliśmy odprawę celną i udaliśmy się do biura firmy, która potwierdziła nam wynajęcie auta. Trochę trwało, nim wszelkie formalności zostały załatwione a my otrzymaliśmy upragniony środek transportu. Nie było to auto ze skrzynią mechaniczną, do której jestem przyzwyczajony, ale automat, z którym miałem do czynienia po raz pierwszy na taką skalę. Poprzednio automaty prowadzili moi koledzy, z którymi odbywałem wyprawy. Dość szybko jednak doszedłem do pewnej wprawy i już bez większych komplikacji opuściliśmy Mexico City. Dodatkowym dla mnie utrudnieniem był fakt, że Michał zapomniał zabrać ze sobą prawa jazdy. Byłem więc skazany na obcowanie z kierownicą przez całe 3 tygodnie, a nie należało to do sytuacji komfortowej, tym bardziej, że trzeba rozglądać się po terenie i nawigować wg wskazań GPS-a.
Wyjazd z tej wielkiej aglomeracji, jaką jest District Federal trwał niemal 4 godziny tak, że niemal o zmroku dotarliśmy do miasta San Juan del Rio, leżącego już w stanie Queretaro i tu postanowiliśmy spędzić noc w hotelu, by rano zaopatrzyć się w markecie na dalszą drogę. Trzeba przyznać, że hotel był naprawdę dobrej marki, ale też zapłaciliśmy za niego zbyt dużo. Na przyszłość postanowiliśmy wystrzegać się takiego luksusu.




28.03.2012 środa – hotel San Juan del Rio, Que. 69050 km (600 peso)


          Od rana udaliśmy się do marketu, gdzie musieliśmy poczekać ponad pół godziny do jego otwarcia. Zaopatrzeni, skierowaliśmy się przez Dolores Hidalgo w okolice San Felipe w stanie Guanajuato, na spotkanie z pierwszym zaplanowanym kaktusem, jakim była Mammillaria schwarzii

Minęliśmy El Cubo i polnymi drogami udaliśmy się do widocznych skalnych klifów, górujących nad doliną.

Auto zostawiliśmy u podnóża wzniesień i zaczęliśmy marsz ku skałom. Po drodze spotkaliśmy:

 

- Ferocactus histrix GM1484.1
- Mammillaria uncinata GM1484.2
W dolnej partii skał rosły, a nawet jedna roślina kwitła:

- Echinofossulocactus lloydii GM1484

Już na niemal pionowych, trudno dostępnych skałach zobaczyłem rosnące w mchach: - Mammillaria densispina GM1484.3

Trochę czasu upłynęło, nim udało mi się dojrzeć również w mchach i porostach poszukiwaną, kwitnącą: - Mammillaria schwarzii GM1483 Jeszcze chwila i dostrzegliśmy pionową skałę porośniętą również mchami, porostami, hechtiami, agawami, tilandsjami oraz:

- Pachyphytum hookeri GM1484.4 pośród których bielały się dość liczne, kępiasto rosnące M. schwarzii.        2150 mnpm

Wykonaliśmy trochę zdjęć dostępnych roślin. Pozostałe, wiszące nad naszymi głowami, były zbyt odległe. Ruszyliśmy autem dalej, kierując się na stanowisko M. andersoniana. Po drodze zatrzymaliśmy się z konieczności zaraz za granicą stanu, w SLP, blisko osady San Jose de Letras, gdyż przed nami jechał jakiś pojazd wzbijając w powietrze niesamowite ilości pyłu, utrudniającego tak widok, jak i oddychanie. Na niewysokich skałach przydrożnych znaleźliśmy:

- Echinofossulocactus heteracanthus GM1485

- Coryphantha stipitata GM1485.1

- Senecio praecox GM1485.2

- Ferocactus histrix GM1485.3

- Mammillaria uncinata GM1485.4

- Mammillaria gilensis GM1485.5        2070 mnpm

Teraz już bez problemów ruszyliśmy w drogę, na znane już mi stanowisko Mammillaria perezdelarosae ssp. andersoniana. Przejechaliśmy miasteczko Villa Garcia w Zacatecas i po przebyciu kilkunastu kilometrów stwierdziłem, że punkt zaznaczony na mapie GPS zaczyna się oddalać. Kiedy zgubiliśmy drogę, sam nie wiem. Jedno jest pewne, że układ dróg w tej okolicy bardzo się zmienił.

Klucząc i wielokrotnie wracając, w końcu dotarliśmy na miejsce, by w wieczornym świetle uwiecznić kilka roślin na skałach. Ponieważ dawniej nieogrodzone i zupełnie bezludne tereny teraz są już niedostępne do ukrycia auta, mijających nas tubylców też się namnożyło, więc ruszyliśmy w dalszą drogę, by w najbliższym miasteczku wypatrzeć niewielki hotelik w centrum.

29.03.2012 czwartek – hotel Loreto, Zac. 69450 km (175 peso)

          Rano zapakowaliśmy się do auta i skierowaliśmy po przekątnej z południowego wschodu na północny zachód, zmierzając do stanu Durango. Minęliśmy stolicę Zacatecas i zatrzymaliśmy się dopiero na uboczu głównej drogi, przy osadzie Sain Alto. Tutaj miałaby rosnąć ciekawa populacja Thelocactus hexaedrophorus ssp. lloydii, o krótkich i przylegających cierniach. Takie rośliny znamy od dawna z kolekcji. W wyznaczonym miejscu teren jest aktualnie zaorany i żadne rośliny tam nie rosną. Przeszliśmy dalej, na jeszcze dziewicze miejsca, ale poza: - Coryphantha cornifera GM1485.6 i

- Ferocactus latispinus GM1485.7 nie znaleźliśmy nic ciekawego.

Wracając już do auta, jeszcze przemierzyłem pas przydrożny i tu natknąłem się na kilka niewielkich roślin:

- Thelocactus lloydii GM1485.8        2034 mnpm

Powróciliśmy na główną drogę Mex 45. Gdy teren stał się bardziej równinny, pofałdowany tylko niewielkimi wyniesieniami, zatrzymałem auto, ponieważ przypomniałem sobie, że w takich miejscach powinny rosnąć Echinocereus weinbergii, którego nigdy wcześniej nie widziałem w naturze. Wyszliśmy na wielką łąkę pokrytą dość rzadką, suchą trawą, na której sporadycznie widoczne były wyższe drzewa i krzewy oraz drzewiaste opuncje. Już po kilkunastu krokach mój wzrok został przyciągnięty przez różowe, dobrze widoczne w wypalonym słońcem terenie kwiaty. Tak, to kwitły ledwie z ziemi wystające płaskie dyski dość dużych, bo osiągających 10 cm średnicy:

- Echinocereus pulchellus ssp. weinbergii GM1485.9, między którymi spotkać można było kępiasto rosnące, ale też niekiedy ledwie z ziemi wystające

 - Mammillaria gummifera GM1485.10

Zaplanowane miałem wejście na wzgórze z Microondą tuż przed miastem Sombrerete, ale okazało się to niemożliwe, ponieważ droga tam wiodąca została przecięta nowo budowaną autostradą, leżącą kilkanaście metrów niżej, ponad którą jeszcze nie wybudowano żadnego mostu. ani kładki dla pieszych. Skręciliśmy więc na przedmieściu na przeciwną stronę. Jakimiś drogami wznieśliśmy się ponad miasto i zostawiliśmy auto, gdy droga stała się raczej nieprzejezdna. Sami zaczęliśmy drapać się, ku widocznym zabudowaniom jakiejś fabryki, na szczycie wzniesienia. Z kaktusów widzieliśmy tutaj jedynie:

- Coryphantha compacta GM1485.11

 - Echinocereus pectinatus GM1485.12         2380 mnpm

Przy okazji na zboczu znaleźliśmy głęboko wykopaną wąską studnię, a raczej szyb kopalniany, niczym niezabezpieczony tak, że może tam wpaść zwierzę lub dziecko, bez szansy na wydostanie się. Takich niespodzianek w Meksyku jest sporo, ale na obrzeżach wielkiego miasta bym się nie spodziewał takiego niedbalstwa. Teraz już bez postoju przemieściliśmy się do stanu Durango, minęliśmy stolicę Cd Durango i ruszyliśmy na północ, w kierunku Conetto, często odwiedzanego przez kaktusiarzy zmierzających na stanowisko Mammillaria theresae.

Gdy drogę nam przeciął głęboki kanion w okolicy Mesa de Carretas, zatrzymaliśmy się, by go spenetrować. Na zachodniej, mniej stromej stronie kanionu gdzieniegdzie występowały:

- Echinocereus pectinatus GM1487.1

- Mammillaria gummifera GM1487.2

Strona wschodnia, zupełnie pionowa, nie ujawniała swoich walorów florystycznych, czyli była to goła skała. Gdy już wracaliśmy, niemal przed wyjściem z kanionu, postanowiłem przyjrzeć się z bliska dolnej partii tych skał, które tu były pokryte jakimiś porostami.

Wśród mchów i porostów zauważyłem niewielkie główki: - Mammillaria aff. mercadensis GM1486, przy czym te powinny osiągać 5 cm średnicy, a znalezione przez nas nie przekraczały 1,5 – 2 cm. W Niemczech uzyskały one nazwę Mammillaria thornberi nom. prov.

Razem z nimi w mchach widziałem jeszcze jakieś niewielkie, osiągające co najwyżej 4 cm średnicy: - Graptopetalum pusillum GM1487.        1890 mnpm

Już o zmroku minęliśmy osadę Francisco Javier de Lajas i za leżącym po lewej stronie drogi wzgórzem, osłonięci od ruchu aut i ciekawskich spojrzeń mieszkańców osady, rozbiliśmy namioty.

30.03.2012 piątek – Francisco Javier de Lajas, Dur 70007 km

          Po krótkim śniadaniu przechodzimy się po wzgórzu, pod którym obozowaliśmy, Jest to teren, na którym teoretycznie powinniśmy znaleźć Mammillaria theresae, płaskie białe płyty skalne, wapienne.

Niestety, nie znajduję nic więcej, poza: - Echinocactus horizonthalonius GM1487.3.         1960 mnpm

Wsiadamy do auta i jedziemy do miasteczka Coneto, mijamy je i wspinamy się drogą wiodącą w górę, ku widocznym skałom. Przy jednym wierzchołku się zatrzymujemy. Niemal pionowe skały wyrastają przed nami. W jednym miejscu widzimy jakąś szczelinę. Jest to jedyne miejsce, z którego istnieje możliwość dotarcia na szczyt. Oczywiście, wdrapujemy się tam. Szczyt jest zupełnie płaski i porośnięty wysoką trawą, o tej porze zupełnie suchą, ale wśród tej słomy wyłaniają się całe łany jasnoróżowo kwitnącej:

- Euphorbia radians GM1487.4        2120 mnpm.

Jeszcze parę kilometrów jedziemy dalej i zatrzymujemy auto na niewielkiej przełęczy, żeby móc spenetrować zbocze znajdujące się po prawej stronie.

Dość szybko wypatrujemy: - Thelocactus heterochromus GM1487.5 – niektóre z roślin mają zupełnie białe ciernie

- Echinocereus pectinatus GM1487.6

- Mammillaria gummifera GM1487.7       2086 mnpm

Wracamy z powrotem przez Coneto. Miasteczko wyraźnie świętuje. Z okolic przyjechały chyba wszystkie auta, ludzie się bawią. Mnóstwo kramików ze sprzedającymi. Jak najszybciej staramy się dotrzeć do głównej drogi Mex 45, z której na chwilę zjeżdżamy do miasta Rodeo, aby co nieco zjeść, po czym za Abasolo odbijamy w kierunku Mina Navidad. Nie docierając do samej doliny z kopalniami, wspinamy się na wzgórza po prawej stronie drogi.

Widzimy tutaj: - Thelocactus heterochromus GM1487.8

- Coryphantha longicornis GM1487.9        1360 mnpm

Nieco bliżej kopalni: - Thelocactus heterochromus GM1487.10

- Coryphantha longicornis GM1487.11

- Echinocereus pectinatus GM1487.12

- Echinocereus stramineus ssp. occidentalis GM1487.13

- Echinocereus tayopensis GM1487.14         1460 mnpm

Straciliśmy już sporo czasu, więc pomimo, że chętnie bym pobuszował w pobliżu kopalń, zmieniamy kierunek marszruty i niebawem, podążając wzdłuż koryta rzeki Rio Nazas, zatrzymujemy się przy skalistym wzgórzu niedaleko San Francisco de Asis. Kruche, żółtawe skały wspinają się ostro ku górze.

W kilku miejscach spotykam skupiska biało owłosionych: - Mammillaria guelzowiana GM1488

- Thelocactus heterochromus GM1488.1

- Coryphantha indensis GM1488.2

- Echinocereus pectinatus GM1488.3

oraz - Echinocereus tayopensis GM1488.4, które znane mi są z pogranicza Sonory.       1475 mnpm

Zmrok zaczyna zapadać, więc zaczynamy się rozglądać za odpowiednim miejscem ale nie jest łatwo znaleźć takie miejsce, gdy droga przebija się przez skały. Na szczęście wyjeżdżamy z tych skalnych terenów. Tu też nie jest łatwo. Wszystko ogrodzone. W pewnym miejscu już w bocznym odbiciu, drogę przecina głęboki kanion o żwirowym, suchym dnie. Skręcamy w ten kanion, który po kilku zakrętach ukazuje nam miejsce niewidoczne z okolicy. Orientuję się, że kanion ten jest dnem okresowej rzeki wypływającej z pobliskich gór, jednak nie widać chmurki na niebie, więc decydujemy się tu pozostać.

Oczywiście auto ustawiamy w kierunku powrotnym, a my dla bezpieczeństwa rozbijamy namioty poniżej auta. Teraz spokojnie się posilamy, a Michał wyjmuje przywiezioną z Polski butelkę żubrówki. Po prostu, skończyła nam się już tequila.

31.03.2012 sobota – San Jose de los Picachos, Dur 70218 km

          Skoro świt wdrapałem się na zbocze kanionu, gdzie w świetle jednak dość wysoko wstającego słońca (w kanionie dopiero świtało) znalazłem piękną populację:

- Coryphantha grandis GM1488.5, która to nazwa obecnie jest synonimem C. longicornis.         1500 mnpm

W drodze do Mex 45 zatrzymaliśmy się jeszcze na przełęczy przy Microondzie, gdzie w roku 1999 widziałem wspaniałe Agave parryi, jednak po ostatnich zniszczeniach wywołanych niesamowitą falą mrozów, pozostało tylko kilka roślin w dość opłakanym stanie. Nie wykonałem nawet zdjęć dokumentujących ten fakt. Szybko dotarliśmy do Crucero Villa Hidalgo, gdzie zawsze odbywały się kontrole wojskowe. Tym razem, pomimo, że wojaków dokoła było wielu, obyło się bez jakiejkolwiek kontroli. Wjechaliśmy w drogę wiodącą na wschód, do Ceballos. Chciałem Michałowi pokazać jedne z ładniejszych koryfant, jakimi są niewątpliwie C. kracikii, tym bardziej, że słyszałem od kilku osób, iż stanowisko jest wyzbierane. Zatrzymaliśmy się w już mi znanym miejscu między El Portento i Buen Dia. Może faktycznie roślin było nieco mniej, ale niekoniecznie jest to skutek wyzbierania. Wiele innych przyczyn mogło się na to złożyć. Nadal rośliny prezentują się wspaniale.

Pół godziny wystarczyło, by zobaczyć wiele roślin: - Coryphantha kracikii GM697

- Echinomastus durangensis GM1489         1335 mnpm

Teraz czekała nas długa i nieciekawa droga, którą przebyliśmy do Laguna Viesca. Minęliśmy główny ośrodek życia w tym rejonie, jakim niewątpliwie jest samo miasteczko Viesca, by zatrzymać się między osadami La Pe i Bajio de Ahuichla, przy nieco odosobnionym od gór wzgórzu, na oraz pod którym spotkaliśmy kwitnące

Foquieria jak i licznych przedstawicieli gatunków:

- Astrophytum coahuilense GM1490

- Mammillaria lenta GM1491

- M. grusonii GM1491.1

- M. leona GM1491.2

- Coryphantha durangensis GM1491.3

- Hamatocactus hamatacanthus GM1491.4

- Echinocereus enneacanthus GM1491.5

- Ec. stramineus ssp. occidentalis GM1491.6

- Glandulicactus uncinatus GM1491.7         1160 mnpm

Przed opuszczeniem wąwozu i wyjazdem na równiny, na których leży Bajio de Ahuichla, zatrzymaliśmy się raz jeszcze przy skalnym jarze wcinającym się we wzgórze, na którym dopatrzyliśmy się: - Neolloydia conoidea GM1491.8

- Astrophytum coahuilense GM1491.9         1305 mnpm

Zaplanowane miałem przeglądnięcie białych, gipsowych wzgórz niedaleko Ahuichla, widocznych doskonale z satelity. Gdy wjechaliśmy w wyjeżdżone ślady widoczne wśród zarośli tych równin, za nami zaczęła pojawiać się jakaś nawałnica, ale jeszcze była bardzo daleko. Zatrzymaliśmy się przy najbliższych wzgórzach. Trudno ocenić, czy do dalszych da się przeprawić, bo w oddali ukazał się głęboki kanion oddzielający wzgórza przyległe do następującego za nimi łańcucha górskiego. Szybko wdrapaliśmy się na najbliższe wzgórza, pod którymi zobaczyliśmy:

- Echinocereus enneacanthus GM1491.10

- Coryphantha macromeris GM1491.11,

zaś na samych gipsowych wzgórzach nie rosło nic, prócz - Foquieria shrevei GM1491.12, rzadko spotykaną, o kwiatach zupełnie nietypowo wyglądających, białych, pojedynczo wyrastających z głównego pędu. Same rośliny nie dorastały takich rozmiarów jak pozostałe znane gatunki fokerii. Ciernie miały mocniejsze i z białym nalotem, co jeszcze bardziej je wyróżniało.

W pustkowiu donośnie rozbrzmiewały godowe pieśni cykad          1510 mnpm

Nawałnica zbliżyła się na tyle, że nie ryzykowaliśmy utknięcia w rozmokłych lagunach, ale co tchu podążyliśmy do dróg asfaltowych. W przyszłości zamierzam jeszcze raz te okolice zwiedzić, poświęcając im więcej czasu. W osadzie La Pe, zapytaliśmy jakiegoś tubylca, jaką drogą najlepiej dojechać do Tanque Menchaca, po czym kierując się jego wskazówkami wjechaliśmy w tę wielką lagunę. Nie mieliśmy większych obaw, ponieważ nawałnica tędy nie szła. Po kilku lub może kilkunastu kilometrach wjechaliśmy w teren lekko wyżynny, leżący między wzgórzami i tutaj dopadła nas noc.

Gdy rozbiliśmy namioty i posilaliśmy się, niebo nagle zrobiło się ciemne a wyrywające się błyskawice co rusz je rozświetlało. Jednak przez całą noc na nas nie padało, choć prawdopodobnie polało w niejednym miejscu laguny, o czym zresztą przekonaliśmy się dnia następnego.

01.04.2012 niedziela – La Pe, Coah. 70728 km (1160 mnpm)

          Rano wdrapaliśmy się na okoliczne wzgórza, gdzie widzieliśmy:

- Epithelantha greggii GM1491.13

- Glandulicactus uncinatus GM1491.14

- Echinocereus stramineus ssp. occidentalis GM1491.15

- Astrophytum coahuilense GM1491.16

oraz liczne formy grzebieniaste (cristata) - Euphorbia antisyfilitica GM1491.17         1160 mnpm

Pojechaliśmy niezbyt wyraźną drogą wiodącą przez lagunę na wschód.

W pewnym miejscu zauważyliśmy kolumnowo rosnącego, wysokiego na jakieś 40 cm: - Echinocactus horizontalonius GM1492

a przyglądając się powierzchni terenu, wypatrzyliśmy jeszcze - Ariocarpus kotschoubeyanus GM1492.1

gdzieniegdzie widoczne jeszcze były: - Coryphantha poselgeriana GM1492.2

oraz - Coryphantha macromeris GM1492.3         1114 mnpm

Czym dalej posuwaliśmy się na wschód, tym droga była gorsza, mniej wyraźna i mniej przejezdna. Wielokrotnie się rozwidlała, a wybierając niewłaściwą docieraliśmy tylko do zamkniętych bram, lub wręcz do ogrodzeń bez bram, które niedawno były poprowadzone przecinając i zamykając tym samym drogę. Po kilku godzinach, gdy nie widzieliśmy końca, a od naszego celu już się znacznie oddaliliśmy, zaczęliśmy wracać, znów wybierając wiele kończących się po niewczasie dróg. Na jednej z takich niewyraźnych dróg, porośniętych już agawami i opuncjami straciliśmy oponę. Po jakimś czasie dotarliśmy jednak do bardziej widocznej drogi, która zaprowadziła nas na środek laguny. Tutaj znajdowało się skrzyżowanie dwóch takich dróg z małym znakiem drogowym, była to więc główna droga prowadząca do Tanque Menchaca. Początkowo bardzo dobra, wiodąca po dość twardym podłożu droga, zamieniła się w głębokie koleiny wycięte w pylącym piasku. Był to bardzo dobry test dla naszego auta. W takich miejscach grzęzły auta naszych przyjaciół, o czym wielokrotnie opowiadali. Nasze auto jednak doskonale poradziło sobie z tymi piaskami i po pewnym czasie zobaczyliśmy resztki zabudowań nieistniejącej już farmy o nazwie Tanque Menchaca. Pojechaliśmy na północ i dnem suchego koryta rzecznego przybliżyliśmy się do stanowiska Rapicactus mandragora na około 2 km. Jednym z moich marzeń było zobaczenie tych legendarnych roślin na stanowisku. Co prawda, to marzenie było związane z kwiatami, ale z uwagi na przesunięty termin naszego wyjazdu, musiałem zadowolić się roślinami baz kwiatów, a jedynie z owocami, które właśnie dojrzewały. Najpierw w przewężeniu koryta rzeki w przesmyku łańcucha górskiego,

na skałach zauważyłem: - najprawdopodobniej Echinocereus sp. GM1493.1 i

- Escobaria zilziana GM1493.4 o czarnych końcówkach cierni środkowych, która może mieć wiele wspólnego z tajemniczą Esc. lloydii.

dalej w drodze ku rudym skałom widzieliśmy - Thelocactus bicolor GM1493.2

i - Echinocereus stramineus ssp. occidentalis GM1493.5

Gdy dotarliśmy do rudych skał o łupkowej strukturze,

od razu zauważyliśmy dość liczną populację gęsto ociernionych - Rapicactus mandragora GM1493,

między którymi gdzieniegdzie pojawiał się tylko - Echinocactus horizonthalonius GM1493.3          1370 mnpm.

Z powrotem chciałem do miasteczka Viesca dostać się widoczną na mapach INEGI oraz z satelity drogą wiodącą północnym krańcem laguny, w większości przez tereny górskie, jednak już pierwsze kilkaset metrów utwierdziło nas w przekonaniu, że nam się to nie uda. Po prostu dawniej istniejąca droga, przez nikogo nienaprawiana po ostatnich ulewach, poprzerywana była jarami przez potoki spływającej z impetem wody. Tak więc nawet posiadając auto z napędem na 4 koła, nie byliśmy w stanie tego dokonać. Wobec tego wróciliśmy z powrotem starą drogą do oznaczonego skrzyżowania w środku laguny i dalej drogą wiodącą na zachód. Wyprowadziła nas ona do drogi łączącej Viesca z La Pe, w pobliżu tej ostatniej. Gdy dotarliśmy do miasta i zapytaliśmy o hotel, któryś z tubylców poinformował nas, że wprawdzie tu hoteli brak, ale możemy przenocować w miejscu zwanym posada. Każde miasto, nawet jeśli nie ma w nim hoteli, ma przez władze gminne zorganizowane takie miejsce, w którym mogą się zatrzymywać goście gminy. I my z tego skorzystaliśmy. Wprawdzie za późno było, aby w rynku udało nam się kupić jakieś takos do zjedzenia, ale właścicielka posady przygotowała nam kolację i w ten sposób zakończyliśmy dzień. Jako ciekawostkę mogę jedynie podać, że po tej stosunkowo niewielkiej lagunie, przejechaliśmy ponad 200 km zużywając całą masę paliwa, z uwagi na włączoną blokadę czterech kół przy pokonywaniu luźnych piasków.

02.04.2012 poniedziałek – posada Viesca, Coah. 70932 km 

          Szybko wyruszyliśmy w dalszą drogę wiodącą na północ, ale tym razem kierownicę auta przekazałem Michałowi, pomimo, że nie miał ze sobą prawa jazdy. Najpierw zaopatrzyliśmy się w porządną oponę marki Michelin, choć już używaną, ale za to dość tanią. Minęliśmy San Pedro de las Colonias i zatrzymaliśmy się dopiero na początku pogórza Sierra de las Delicias, nieco za Puerto de Ventanillas. Jak coraz częściej się zdarza, kłódki u bram zamykają wjazd na teren. Nie mogliśmy zajrzeć głębiej przemierzając widoczne drogi wjazdowe, więc zostawiliśmy auto przed ogrodzeniem i przeszliśmy na najbliższe wzgórze. Tutaj znaleźliśmy: - Epithelantha greggii GM1494

- Thelocactus bicolor GM1495

- Coryphantha pseudoechinus GM1495.1

- Grusonia bradtiana GM1495.2

- Agave 1280 mnpm

Znane jest stanowisko nazywane El Hundido. Tym razem, gdy wypatrzyłem drogę przed El Hundido, tj. pojedynczego zabudowania w którym można coś kupić do picia, ruszyłem nią pod górę. Zatrzymaliśmy się niemal na grzbiecie, by zobaczyć, jak różni się wegetacja od tej na miejscach położonych za El Hundido. Dużej różnicy nie zauważyłem.

Były tam:

- Coryphantha werdermannii GM1495.3

- C. pseudoechinus GM1495.4

- Corynopuntia bulbispina GM1495.5

Główną różnicą, był kompletny brak Astrophytum senile, którego spodziewałem się zobaczyć. No, może za mało chodziliśmy po terenie. Następny postój wykonaliśmy kilka kilometrów przed Cuatrocienegas, w miejscu, gdzie jest duży parking i miejsce wstępu do zorganizowanego tu Parku Narodowego. Spodziewałem się zobaczyć niedawno odkryte nowe, jeszcze nieopisane kaktusy z rodzaju Ancistrocactus, które nie dość, że są mniejsze od pozostałych, zagłębione w ziemi, to jeszcze kwitną różowymi kwiatami. Dobre pół godziny wędrowaliśmy po terenie wpatrując się w wyschnięte błoto, ale tych roślin nie zauważyliśmy. Owszem, kilka mumii, być może pomrozowych, trudnych do rozpoznania, ale poza tym wypatrzyliśmy tylko:

- Ancistrocactus scheeri GM1496

- Escobaria vivipara GM1496.1

- Coryphantha poselgeriana GM1496.2

- Corynopuntia moelleriana GM1496.3

- Coryphantha macromeris GM1496.4   

W Cuatrocienegas zaopatrzyliśmy się w paliwo, coś do picia i blisko stacji paliw, jak zawsze, zjedliśmy doskonałe tacos. Po drodze do Ocampo zatrzymaliśmy się widząc po prawej stronie drogi jakieś niewielkie wzgórze. Tutaj widzieliśmy tylko:

- Echinocereus stramineus GM1496.5 i

- Ec. enneacanthus GM1496.6        955 mnpm

Zaledwie kilka kilometrów dalej znów zarządziłem postój, tym razem w terenie płaskim. Nie było tu zbyt wielu roślin. Między Llarea tridentata znajdowaliśmy wyłącznie:

- Coryphantha delaetiana GM1496.7

- Echinocereus enneacanthus GM1496.8 i

- Ancistrocactus scheeri GM1496.9   

W centrum Ocampo obraliśmy kierunek na zachód. Jeszcze kilka kilometrów jechaliśmy po asfalcie, ale rychło się to zmieniło i asfalt zastąpiła droga żwirowa typu teraseria. Pomału zaczynało się ściemniać tak, że zaczęliśmy się rozglądać za noclegiem. W pewnym momencie przejeżdżając przez jakąś suchą rzekę, zwróciłem uwagę na wapienne skały poprzedzającego przeprawę wzgórza. Na nim, korzystając z ostatnich promieni zachodzącego słońca fotografowaliśmy:

 - Ancistrocactus scheeri GM1497

- Epithelantha bokei GM1498

- Coryphantha delaetiana GM1498.1 i

- Neolloydia conoidea GM1498.2        1610 mnpm

Jakieś 4 kilometry dalej, na zakręcie odchodziła jakaś drożynka, zapewne do małego rancza. Ta drożynka zaprowadziła nas do nieodległego wyrobiska żwirowni, w którym nie dość, że ukryliśmy auto, to również schowaliśmy nasze namioty przed oczami kierowców sporadycznie podążających aut po drodze głównej wiodącej w kierunku Sierra Mojada.

Niebo usiane było milionem jasno świecących gwiazd.

03.04.2012 wtorek – Palos Blancos, Coah. 71292 km

          Skoro świt rozejrzeliśmy się po najbliższej okolicy, czekając na odparowanie porannej rosy z namiotów. Na wywyższeniach terenu, gdzie udział żwiru w glebie był większy niż na pozostałym terenie, pośród dość rzadkich i niewysokich krzaków ukrywały się:

- Coryphantha delaetiana GM1498.3

- Mammillaria grusonii GM1498.4

- M. gummifera GM1498.5

- Glandulicactus uncinatus GM1498.6

- Echinocereus pectinatus GM1498.7         1520 mnpm

Opuściliśmy obozowisko, kierując się dalej na zachód. Droga tylko minimalnie się wznosiła, ale w pewnym miejscu nastąpiło jej apogeum i teraz zaczęła się obniżać. Za kilkaset metrów wyjechaliśmy poza niewielki łańcuch górski i otworzyła się przed nami wielka przestrzeń lamowana jasnymi wstęgami nisko położonych lagun. W tym miejscu zatrzymaliśmy się, ponieważ płaskie i spękane skały dość bogato porośnięte agawami, dawały podstawę do sądzenia, że będą tu występowały również jakieś kaktusy. Na obszarze ograniczonym do kilkudziesięciu metrów kwadratowych, chociaż okolica niczym się nie różniła, znaleźliśmy niespodziewanie rośliny, które są znane dotychczas wyłącznie ze Stanów Zjednoczonych, ale od czasu znalezienia i opisania Escobaria grata Snicer et al. wielu botaników podejrzewa, że mogą występować i w północnym Meksyku:

- Escobaria hesteri GM1499.

Wokół widzieliśmy liczne:

- Neolloydia conoidea GM1499.1

- Escobaria strobiliformis GM1499.2

- Coryphantha pseudoechinus GM1499.3

- Epithelantha bokei GM1499.4         1545 mnpm

Kilkanaście kilometrów dalej opuściliśmy lekko górzysty teren przeciskając się przez wrota utworzone blisko siebie położonymi górami, za którymi była już tylko absolutnie płaska, żółto-biała Laguna la Leche. Droga przecinała północną jej krawędź. W wielu miejscach rozjeżdżona była szeroko wybierającymi lepszą drogę pojazdami, pozostawiającymi po sobie liczne ślady kół. W pewnym miejscu, gdy podłoże laguny zrobiło się mniej typowe, poleciłem Michałowi by się zatrzymał. Wyszliśmy na zwiady. Jakieś piętnaście minut spacerowaliśmy po tym zaschniętym błocie wypatrując jakiejkolwiek obecności czegoś, co przypominałoby roślinę. Gdy już wracałem do auta, wzrok mój przyciągnęło coś, jakby mała kreska bielejąca w żółtobrązowym podłożu. Gdy się pochyliłem, nie miałem wątpliwości, że znalazłem poszukiwaną przez nas, niedawno opisaną neobesseję:

- Escobaria abdita GM1500         1070 mnpm

W odległości 2 – 3 metrów, po dokładnych przeszukiwaniach wypatrzyliśmy jeszcze 2 rośliny, tak samo niewidoczne, zagłębione w podłoże. Powtórzyło się to jeszcze dwukrotnie w czasie pół godziny. Tak więc te mini populacje oddalone są od siebie co jakieś 100 metrów. Roślin może było nieco więcej, ale niesprzyjający okres suszy zamaskował je dokładnie przed naszymi oczami. Zdecydowanie po deszczach i w czasie kwitnienia znacznie łatwiej je znaleźć. Niemniej, po deszczach chyba tylko ktoś niespełna rozumu próbuje wjechać w grząskie, bagniste laguny. Tutaj nawet krzaki nie rosły, tylko jakaś niewielka, pojedyncza:

- Coryphantha macromeris GM1500.1

Uszczęśliwieni zostaliśmy do granic możliwości, bo przecież był to nasz jeden z celów głównych wytyczających marszrutę. Nie miałem przecież żadnych dokładnych danych, gdzie ta roślina występuje. Autor opisu mówił, że w lagunach w stanie Chihuahua, lecz podczas rozmowy coś kręcił, więc wydedukowałem, że chyba minął się z prawdą, chociaż jest możliwe, że i tam również rosną. Zazwyczaj rośliny związane z lagunami są znajdowane na większym obszarze niż tylko jedna laguna, tym bardziej, jeśli się one prawie łączą, lub są do siebie zbliżone. Zatrzymaliśmy się na płaskich występach skalnych ograniczających półpustynie, niedaleko Las Flores. Między dość gęstymi zaroślami Euphorbia antisyfilitica sptykaliśmy:

- Epithelantha greggii GM1501 o niespotykanie twardych, grubych cierniach barwy żółtobrązowej

- Ariocarpus fissuratus GM1501.1

- Coryphantha delaetiana GM1501.2         1115 mnpm

Początkowo w planie miałem objazd od strony południowej gór Sierra Mojada i pomyszkowanie nieco dalej, już w stanie Chihuahua, bo tamtejszej okolicy jeszcze nie znałem, a miałaby tam występować Escobaria chihuahuaensis. Jednak czas nie pozwolił na figle, więc pospieszyliśmy w kierunku północnym. Dość wysokie góry Sierra Mojada przywitały nas bardzo stromymi, o piargowym podłożu zboczami. Przy pierwszych zboczach zatrzymaliśmy się i powędrowaliśmy w górę. Nie dało się zbyt wysoko wejść, stromizna na to nie pozwalała. Niezbyt obfita roślinność ustanowiona była przez:

- Foquieria sp. GM1502

- Echinocereus dasyacanthus GM1502.1

- Escobaria strobiliformis GM1502.2

- Mammillaria leona GM1502.3         1290 mnpm

Być może dużo wyżej, gdyby dało się wejść, rosłyby inne rośliny. Ja chętnie bym chciał zobaczyć Echinocereus metornii, który w tych górach podobno rośnie. Niestety, nie było mi to dane. Pojechaliśmy jeszcze do leżącego niemal u stóp gór miasteczka górniczego La Esmeralda, gdzie najpierw odwiedziliśmy restaurację a później przydrożną stację paliw, w której paliwo nalewa się bez dystrybutora, wiadrem wprost z beczek. Również zrezygnowałem z próby dotarcia w wyższe partie tych gór i ruszyliśmy dalej na północ. Po drodze zatrzymaliśmy się przy osadzie La Rosita, gdzie na niewysokich skałkach widzieliśmy wyłącznie:

- Echinocactus horizonthalonius GM1502.4 i

- Glandulicactus uncinatus GM1502.5         1340 mnpm

Ponownie zatrzymaliśmy się niedaleko El Alicante, pośród rozrzuconych po niezupełnie płaskiej równinie odłamków brunatnych, wulkanicznych skał. Tutaj zobaczyliśmy:

- Echinocactus horizonthalonius GM1502.6 oraz

- Foquieria splendens

- Echinocereus dasyacanthus GM1502.7         1320 mnpm

Dalsza droga wiodła przez Laguna El Guaje, gdzie również zatrzymaliśmy się dla sprawdzenia, czy Escobaria abdita również jest tu obecna. Niestety, ale ominęliśmy niemal całą główną część laguny i tylko skrawek północny nam przypadł do zbadania, a tam nie było nic ciekawego. Możliwe, że w części zasadniczej laguny te rośliny też występują. Gdy docieraliśmy do osady La Rosita, zapadł zmrok, wobec czego wykorzystaliśmy pobocze lotniska dla małych samolotów i nieco ukryci wyższą roślinnością, rozstawiliśmy namioty. Utoczyliśmy nieco tequili, by uczcić nasze powodzenie przy poszukiwaniu Esc. abdita, po czym zapadliśmy w błogi sen.

04.04.2012 środa – La Rosita, Coah. 71571 km 

          Od rana jechaliśmy nieciekawą, a wręcz dość monotonną krainą. Zatrzymaliśmy się dopiero, gdy na naszej drodze pojawiły się wzniesienia. Było to między El Piño a La Morita, lub inaczej Santa Fe del Piño. Pośród skał pojawiły się błyszczące w słońcu kulki niosących białe gęste ciernie:

- Echinomastus mariposensis GM1503, z którym występowały

 - Echinocereus dasyacanthus GM1503.1 i

- Coryphantha echinus GM1503.2         940 mnpm Droga między Santa Fe del Piño a San Miguel jest aktualnie w trakcie modernizacji. Prawdopodobnie za rok będzie można tędy jeździć po asfalcie. Dobre 30 km od pierwszego naszego przystanku zatrzymaliśmy się przed San Miguel na znanym mi dobrze stanowisku.

Rozpoczynały kwitnięcie Thelocactus bicolor,

i Echinocereus stramineus

a Echinomastus warnockii GM1504 właśnie owocowały.

W San Miguel dotankowaliśmy benzyny typową w tych okolicach metodą nalewania z podnoszonego wysoko wiadra, po czym udaliśmy się w długą drogę, której celem była Sierra del Carmen. Jazda była stosunkowo szybka, bo już od jakiegoś czasu na tym odcinku jest położony asfalt. Sierra del Carmen okazała się niewypałem, albo raczej wypałem, bowiem jak daleko sięgnąć okiem,

cała powierzchnia była czarna a wszystkie rośliny,

w tym normalnie biało ociernione Echinocereus longisetus doszczętnie wypalone. Wielki pożar, jaki ogarnął ten obszar przed rokiem, dokonał wielkiego spustoszenia. Jest to obszar chroniony jako park narodowy Parque Natural Sierra del Carmen. Dawniej, gdy wchodziliśmy na ten teren, byliśmy pouczani przez często pojawiających się znikąd pracowników Parku, że nie wolno tu wchodzić bez odpowiedniego zezwolenia, które można uzyskać w leżącym 150 km dalej Melchor Muzquiz. Tym razem nikt nas o pozwolenie nie pytał. Po prostu nie było czego zniszczyć. Budziła się jedynie zieleń pośród roślin jednorocznych, których nasiona przetrwały w ziemi, ale również wierzchołki osmolonych, czarnych pni Yucca wypuszczały pierwsze zielone liście. Jadąc dalej, niedaleko asfaltu, w miejscu, do którego ogień nie dotarł, niezwykle malowniczo, jaskrawą czerwienią na tle czarnej okolicy, wybuchła kwiatami kępa:

 - Echinocereus coccineus ssp. paucispinus GM1504.1         1560 mnpm

Minęliśmy La Cuesta de Malena z równie czarną okolicą i najbliższą doliną udaliśmy się na północ. Bardzo lubię te tereny, bo nie dość, że piękna okolica, to jeszcze jest tu taki spokój, jakiego trudno dostrzec gdzie indziej. Na wysokości El Conejo opuściliśmy dobrą, żwirową drogę, by zagłębić się w interesujący nas teren. Pierwszych kilka kilometrów przebyliśmy bez żadnych kłopotów, gdy nagle na naszej drodze pojawiła się zamknięta na cztery!!! kłódki brama, zamontowana na pachnącym jeszcze nowością ogrodzeniu. Tego się nie spodziewałem. W tej okolicy niemal nie widuje się ludzi, a obcych w szczególności. Po jakiego więc grzyba to ogrodzenie i do tego tak pieczołowicie zamykane? No, chyba, że na tym terenie zaczęto uprawiać jakieś konopie albo tego typu niedozwolone rośliny. Innych ważnych powodów po prostu nie znajduję. Tereny te nie służą przecież do uprawy rolnej, a jedynie wypas bydła i to niezbyt licznego ma tu jakąś wartość. Przez większą część roku skąpa trawa jest tu zupełnie sucha a krzaki niemal bez liści. Pozostałości zabudowy jakiegoś niewielkiego rancza od dawna tu straszą. Do miejsca, do którego planowałem dotrzeć zabrakło nam jakieś 10 km. Oczywiście, można by zostawić auto i udać się tam, ale do zachodu słońca nie zdążylibyśmy wrócić. Bez sensu było także czekać do rana. Ponadto, aż tyle czasu nie zaplanowałem na zwiedzanie tych pagórków. Trzeba było odpuścić. Pomyślałem jednak, że może od północy uda się tam dotrzeć, może tamtędy prowadzi jakaś drożynka, która by nas przybliżyła. Pojechaliśmy więc tak, jak pomyślałem. Większość bram w ogrodzeniach była zamknięta, ale jedna droga za osadą La Rosita nie posiadała bramy, więc tą wybraliśmy. Poprowadziła nas w pobliże rozpoczynających się na wschodzie gór. Zatrzymały nas dopiero pięknie wyglądające i liczne kwiaty:

 

- Echinocereus dasyacanthus GM1504.2

Prawie godzinę zwiedzaliśmy okolicę podziwiając i fotografując piękne zielono- różowo- żółto pomarańczowe wielkie, szeroko rozpostarte kwiaty. Dodatkowo widzieliśmy:

- Coryphantha echinus GM1504.3

- Escobaria strobiliformis GM1504.4

- Echinocactus horizonthalonius GM1504.5          1085 mnpm

Niestety, ale droga, którą się poruszaliśmy, wcale się nie chciała przybliżyć do wybranego przez nas obszaru, a ponadto stawała się coraz gorzej przejezdna, w związku z tym postanowiliśmy wrócić. Teraz spiesząc się, bo zaczynało się mieć ku wieczorowi, pokonaliśmy jakieś 40 km drogi, zatrzymując się przy niewysokim wzgórzu o wapiennym podłożu. Około godziny jeszcze dało się chodzić po nim, więc też znaleźliśmy tu:

- Epithelantha micromeris GM1505.1

- Neolloydia conoidea po czym wróciliśmy do auta, wybraliśmy równy i trawiasty teren przyległy do wyschniętego o tej porze zbiornika wody do pojenia bydła, rozbiliśmy namioty, zjedliśmy co nieco i rozpoczęliśmy kolejną butelkę żubrówki przywiezionej przez Michała.

05.04.2012 czwartek – La Mula, Coah. 71863 km 

          Gdy tylko światło słońca rozjaśniło mroki, pozostawiłem krzątającego się przy śniadaniu Michała oraz namiot do wyschnięcia, a sam jeszcze raz przeszedłem się po okolicy, tym razem wybierając nieco inną drogę. W pewnym miejscu na zboczu zauważyłem jak gdyby skalne półki, czy też tarasy o szerokości nie przekraczającej 2 metrów, rozmieszczone mniej więcej co pół metra wysokości. Powierzchnia owych tarasów składała się z grubego żwiru wapiennego typu calieza. Wieczorem, schodząc ze wzgórza przechodziłem przez te tarasy, ale niczego nie zauważyłem. Były one wówczas w cieniu.

Tym razem na drugim od góry tarasie wypatrzyłem: - Mammillaria luethyi GM1505         1260 mnpm

Maluteńkie białe pędzelkowate guziczki wtopione w żwirowe podłoże. Na niektórych widoczne były już zamknięte, a może jeszcze nie otwarte, długie pąki kwiatowe. Populacja dość liczna, zawierająca kilkaset roślin, ale zamknięta niewielkim obszarem o wymiarach ok. 1,5 x 20 metrów. Ciekawostką jest, że na pozostałych tarasach, wyglądających identycznie, nie rosła żadna roślina. Co je tutaj utrzymywało przy życiu?

W swoich planach miałem dotarcie do Ciudad Acuña i penetrację leżących po drodze niezbadanych dolin, ale z uwagi na braki czasowe oraz przestrogi o bandach narkotykowych mających swoje kryjówki na terenach przygranicznych, zrezygnowałem. Ruszyliśmy w drogę powrotną do Monclova. Po drodze zatrzymaliśmy się w miejscu, w którym w roku 2010 zatrzymała nas rzeka wody spływającej z gór Sierra del Carmen, niedaleko Las Norias. Teren dość mocno zarośnięty krzakami, pożłobiony licznymi, suchymi o tej porze strumieniami, porastały głównie liczne niezbyt ciekawie wyglądające echinocereusy:

- Echinocereus enneacanthus ssp. brevispinus GM1505.2 oraz

- Coryphantha macromeris GM1505.3

- C. sulcata GM1505.4

- Mammillaria heyderi GM1505.5         1080 mnpm

Po kilku godzinach bardzo długiej drogi minęliśmy przedmieścia Monclova i skierowaliśmy się do miasteczka Candela, w którym znaleźliśmy jakąś drożynę wiodącą na północ, ku widocznym górom Sierra Pajeros Azules. I znowu niespodzianka. Zaledwie kilometr przed górami brama zamknięta na kłódkę.

Koło auta piękne egzemplarze Ancistrocactus scheeri GM1505.6. Tym razem zostawiliśmy auto, a sami wybraliśmy się na zwiady, mając przed sobą około 3 km drogi do wąskiej doliny leżącej w sercu gór. Musieliśmy się spieszyć, albowiem było już dość późno. Przed samym wejściem do doliny znów brama, również zamknięta na kłódkę. Oczywiście tę też obeszliśmy górą. W dolinie od razu rzucił nam się w oczy dominujący nad okolicą pagórek o białym, gipsowo-wapiennym podłożu. Trawersując dość gęsto porośnięte dno doliny dotarliśmy do podnóża wzgórza. Wówczas zobaczyliśmy, dlaczego ta dolina jest tak dobrze pozamykana przed wszędobylskimi turystami. Tutaj znajduje się olbrzymia hodowla byków. Krów było tylko kilka, czy kilkanaście, reszta to wielkie byki. Wszystkie jasno, niemal żółto umaszczone. Gdy nas zauważyły, ruszyły ku nam. Szybko wdrapaliśmy się na to strome wzgórze, ale nie zauważyłem na nim żadnych kaktusów. Po drugiej stronie wzgórza znajdowały się zabudowania rancza. Odpoczęliśmy chwilę, wypiliśmy zabrane ze sobą piwo i zeszliśmy tak, by bydło nas nie widziało, przedzierając się przez gęste poszycie ku bramie doliny. Przy wyjściu z doliny, na skałach ją zamykającą znalazłem:

- Escobaria runyonii GM1505.7

- Mammillaria melanocentra GM1505.8

- Echinocereus viereckii GM1505.9          545 mnpm

W drodze powrotnej zwróciliśmy jeszcze uwagę na kwitnące:

- Argemone mexicana GM1505.10 i

- Euphorbia heterophylla GM1505.11 o czerwonych liściach przykwiatków. Zwrócił naszą uwagę jeszcze jakiś krzew granatowca o czerwonych kwiatach

oraz biało kwitnący Cordia boissieri

Miasto Candela, niestety nie może pochwalić się żadnym hotelem, wobec czego ruszyliśmy już po ciemku dalej, ale gdy minęliśmy osadę La Curva, w ciemności udało nam się wypatrzeć drogę wiodącą do El Carrizal. Po przebyciu kilkuset metrów dostrzegliśmy jakiś kawałek wolnego pola nadającego się do ustawienia namiotów.

06.04.2012 piątek – La Curva, Coah. 72318 km

          O świcie zauważyliśmy, że nasz nocleg odbył się może 100 metrów od zabudowań jakiegoś rancza. Jednak nikt nas nie niepokoił ani też nikt się nie pokazywał przez cały czas śniadania i pakowania sprzętu do auta. Planowałem wedrzeć się w góry Sierra Lampazos na wysokości miasta Bustamante, drogą widoczną z satelity i wiodącą na same szczyty pasma górskiego, ale zamknięta brama ten zamiar pokrzyżowała. Minęliśmy Villaldama, Sabinas Hidalgo i u La Puerta skręciliśmy na wschód, by minąwszy Ciudad Cerralvo zmienić kierunek na drogę wiodącą do widocznych z bardzo daleka kamieniołomów przy El Naranjo. Na teren kamieniołomów wjechaliśmy bez jakichkolwiek problemów, a strażnicy uprzejmie podnieśli ruchome zapory. Po prawej stronie kamieniołomów zapraszały do odwiedzin bielejące, wapienne zbocza, pokryte rzadkim lasem dębowym. Oczywiście skorzystaliśmy z zaproszenia i już wkrótce zanleźliśmy:

- Mammillaria sphaerica GM1506 w ukryciu pod krzewami,

- M. heyderi ssp. hemisphaerica GM1507

 

 

- Turbinicarpus saueri ssp. gonzalezii GM1508, odkryty przed dwoma laty przez Jardę Šnicera

- Coryphantha nickelsiae GM1508.1

- Echinocereus reichenbachii GM1508.2

- Hamatocactus sinuatus GM1508.3 o bardzo nietypowej, masywnej budowie i dość krótkich cierniach

Wracając na naszej drodze stanął niezwykle barwny owad należący do patyczaków 

- Phasmatodea sp.       

wysokość stanowiska 445 mnpm

Oczywiście zdawaliśmy sobie sprawę, że w pobliżu rośnie też Digitostigma caput-medusae, ale z braku czasu, jak i posiadanych informacji, że na tych terenach grasują narkobandy, porzuciliśmy ten zamiar i wybraliśmy najprostszą drogę prowadzącą do Monterrey, do którego jednak nie dotarliśmy, gdyż postanowiliśmy jechać na południe przez Cadereyta Jimenez. Dalej minęliśmy Allende i zatrzymaliśmy się na podjeździe przydrożnej restauracji, w której zamówiliśmy porządne jedzenie. Jeszcze nie zaczęliśmy jeść, gdy do restauracji wszedł uzbrojony żołnierz ubrany w moro i zapytał, czyje to auto stoi przed restauracją. Dość głupie to było pytanie, bo poza nami nikogo więcej tu nie było. Oczywiście zgłosiłem się. Zostaliśmy poproszeni o podejście do auta i jego otwarcie do kontroli. Najpierw zostałem zapytany, czy czerwone plamki na masce to krew. Odpowiedziałem zgodnie z prawdą, że najprawdopodobniej mają rację. Wobec tego padło pytanie czyja to krew. Odpowiedziałem, że owadów latających, co było również zgodne z prawdą. Następnie oficer wskazał na moje ramiona i nogi pytając, czy to też jest krew. Także uzyskał odpowiedź twierdzącą, z wyjaśnieniem, że jest to moja krew. Zdziwił się, skąd ja mogę być tak podrapany. Powiedziałem, pokazując na niedalekie akacje, że jeśli on też się rozbierze z munduru i razem ze mną wejdzie w te akacje, to zobaczymy jaki będzie wynik, czy on też nie zostanie podrapany do krwi. Wyjaśniłem, że jesteśmy botanikami, którzy w poszukiwaniu roślin wejdą w najgorsze miejsce, pokazałem nasze czasopismo Świat Kaktusów, w którym jako autor mam swoje artykuły i zdjęcia i to zapewne im wystarczyło. Jeszcze chwilę pomyszkowali w aucie, podziękowali, pożegnali się i pozwolili zjeść obiad w spokoju. Mijając Montemorelos wjechaliśmy na miejskie wysypisko śmieci, gdzie na zboczach wzgórza mieszczącego stację przekaźnikową Microonda miałem nadzieję ujrzeć kwitnące

 

 

 

Thelocactus bicolor ssp. commodus. Udało nam się to w pełni. Wiele roślin kwitło ustawiając się do zdjęć bez protestu. Na tym samym stanowisku były jeszcze:

- Echinocereus procumbens GM1508.4 oraz kwitnące

- Hesperaloe campanulata GM1508.5        440 mnpm

Wieczór nas zastał w wielkim mieście Linares, w którym zameldowaliśmy się w hotelu w centrum, gdyż potrzebowaliśmy już od pewnego czasu kąpieli.

 

 

 

O zmroku fotografowaliśmy obiekty i życie centrum miasta,

różowo kwitnące bombaksy przy stacji paliw Copec, po czym skorzystaliśmy z pobliskiej restauracji posiadającej ulubione przeze mnie piwo Victoria. Teraz mieliśmy już z górki, jeśli chodzi o czas przebywania w Meksyku.

07.04.2012 sobota – hotel Linares, NL 72720 km (400 peso)

          Rano uzupełniliśmy zapasy w lokalnym markecie Supermercado i pojechaliśmy na objazd krainy na południe od Linares. Na początek zatrzymaliśmy się na wzniesieniu między Ejido Guadalupe San Lazaro a La Charrera, na którym zobaczyliśmy:

- Ariocarpus trigonus GM1508.6

- Ancistrocactus megarhizus GM1508.7

 

- Echinocereus fitchii ssp. bergmannii GM1508.8

- Homalocephala texensis GM1508.9         340 mnpm

Następny postój zrobiliśmy na stanowisku wskazanym mi przez Stefana Nitschke, na którym to miałby rosnąć Turbinicarpus saueri ssp. gonzalezii, niestety, pomimo dość długiego plądrowania terenu, nie udało mi się go nigdzie wypatrzeć. Były za to:

- Ariocarpus trigonus GM1508.10

- Echinocewreus procumbens GM1508.11

- Mammillaria heyderi GM1508.12

Ponieważ Michał koniecznie chciał zobaczyć typowego Turbinicarpus gonzalezii, dla porównania z tym znalezionym w pobliży Ciudad Cerralvo, więc zawiodłem go na to stanowisko niedaleko General Lucio Blanco:

- Turbinicarpus saueri ssp. gonzalezii GM1509

- Astrophytum asterias GM1510

- Ancistrocactus megarhizus GM1510.1

- Echinocereus fitchii GM1510.2         350 mnpm

Wróciliśmy do Linares, skąd drogą MEX 58 podążyliśmy przez głęboko wcięte, malownicze i urocze kaniony przecinające Sierra Madre Oriental na wschód i dalej drogą NL 2 na południe. Minęliśmy osadę Pablillo i wjechaliśmy w koryto suchej o tej porze roku rzeki, którym posuwaliśmy się kilka kilometrów. Dotarliśmy w pobliże wysoko wspinających się ponad nami białych, gipsowych skał. Oczywiście postanowiliśmy je zbadać. Praktycznie całe zbocze w miejscach niezbyt stromych porośnięte było:

- Thelocactus buekii var. matudae GM1511.1, ale na gołej gipsowej skale wypatrzyliśmy

 

- Rapicactus beguinii GM1511 WP55 2100 mnpm

Miałem wprawdzie nadzieję, że będzie tam R. beguinii ssp. booleanus, ale go nie było. Niemniej znalezione rapikaktusy były jak gdyby formą pośrednią między oboma podgatunkami, przy czym nie miały charakterystycznej dla booleanus szyjki korzeniowej ani rzepy. Weszliśmy na sam szczyt, skąd roztaczał się wspaniały widok, ale bardzo szybko został on ograniczony przez szybko napływające chmury, które momentami nas spowijały, zostawiając nas mokrymi.

Dokoła pięknie kwitły juki. Bojąc się, że gdy spadnie deszcz, gipsowe skały staną się bardzo śliskie i tym samym niebezpieczne, rychło udaliśmy się w drogę powrotną do auta. Już na drodze głównej zaczęło padać. Zatrzymaliśmy się w przerwie między deszczem w pobliżu osady San Juanito de Solis, gdzie na skraju lasu zobaczyliśmy w mokrej trawie:

 

- Rapicactus beguinii GM1511.2 z otwartymi, choć niezupełnie kwiatami

 

 

- Echinofossulocactus multicostatus / lloydii GM1511.3

- Mammillaria formosa GM1511.4

- Coryphantha delicata GM1511.5         2205 mnpm

W La Ascension zmieniliśmy kierunek na Sandia, ale z uwagi na zbliżającą się noc, znaleźliśmy w okolicy Las Presas pięknie położone obniżenie terenu z równym, trawiastym, niemal pod namioty przeznaczonym podłożem, z którego niezwłocznie skorzystaliśmy.

Przeszliśmy się także po okolicy znajdując:

- Mammillaria heyderi GM1511.6

- Ferocactus steinesii GM1511.7

- Echinocactus ingens GM1511.8

- Echinocereus pectinatus GM1511.9

- Coryphantha delicata GM1511.10

- Mammillaria formosa GM1511.11

- Thelocactus bicolor GM1511.12

- Th. buekii GM1511.13

oraz srebrzyste kępy Cylindropuntia tunicata         1950 mnpm

Noc zapowiadała się przyjemnie, gwiazdy ukazały się w milionowym nakładzie na nieboskłonie, a my opróżnialiśmy kolejną flaszkę.

08.04.2012 niedziela – Las Presas, NL 73013 km

          Rano jeszcze raz krótko przeszliśmy się po okolicy, ale nic więcej ciekawego nie napotkaliśmy. Ruszyliśmy na południe, minęliśmy Sandia el Grande i zatrzymaliśmy się niedaleko, na znanym mi skalistym wzgórzu. Było to miejsce, które Michał chciał zobaczyć. Rozpoczęliśmy wchodzenie jednak od przyległego wzgórza, by rozpoznać wielkość populacji. Na wapiennych płytach skalnych, w rozlicznych szczelinach widać było wielką ilość:

 

 

 

- Turbinicarpus schmiedickeanus ssp. sandiensis n.prov. GM1512

- Thelocactus multicephalus GM1513

 

 

- Thelocactus conothelos ssp. argenteus GM1514

- Neolloydia conoidea v. grandiflora GM1514.1

- Echinocactus ingens GM1514.2

- Echinocereus cinerascens ssp. tulensis GM1514.3

 

- Ec. pentalophus GM1514.4

- Coryphantha delicata GM1514.5

- Mammillaria candida GM1514.6

- M. albicoma GM1514.7

- Echinofossulocactus erectocentrus GM1514.8         1570 mnpm

Za wioską La Trinidad jest wjazd do tajemniczej doliny leżącej między górami. Zawsze miałem chęć tam się znaleźć, bo z satelity dolina ta ujawnia swoją zawartość w postaci licznych wzgórz o podłoży gipsowym, co może znaczyć możliwość występowania roślin np. z rodzaju Rapicactus. Marnej jakości droga gruntowa co i rusz się rozgałęziała i ginęła w dość gęstych zaroślach. Na początku wywiodła nas na południowy kraniec doliny, gdzie nie było żadnych gipsowych skał. Były za to:

- Echinocereus cinerascens ssp. tulensis GM1517.5

- Thelocactus bicolor GM1517.1 kwitnące rośliny

- Mammillaria albicoma GM1517.6

- Echinofossulocactus erectocentrus GM1317.7

- Coryphantha glanduligera GM1517.3

Musieliśmy wrócić i po wybraniu odpowiedniej kombinacji krzyżujących się dróg, dotarliśmy na właściwy skraj doliny. I tu niespodzianka.

Cała dolina Rancho San Francisco otoczona została wysokim na przeszło 2 metry ogrodzeniem, którego siatka druciana zamocowana została na izolatorach, co wskazywałoby na fakt podłączenia siatki do prądu. Nikt z nas nie chciał tego faktu sprawdzać. Znaczyło to, że do gipsowych wzgórz się nie dostaniemy. Zastanawia tylko, co się kryje za tym ogrodzeniem. Może niedozwolone uprawy? Pozostało nam zbadać okolicę przed ogrodzeniem. Dość płaskie wywyższenie terenu ujawniało dosyć ciekawe rośliny, z których większość kwitła:

- Ariocarpus retusus GM1515

- jakieś malutkie cebulkowe roślinki GM1516

- Callisia hintoniorum GM1517

- C. delicata GM1517.4

- Thelocactus multicephalus GM1517.8

- Mammillaria candida GM1517.9

- Neolloydia grandiflora GM1517.10

- Mammillaria formosa GM1517.11

- Echinocereus pectinatus GM1517.12

- Leuchtenbergia principis GM1517.13

 

 

- naturalny hybryd Th. buekii i Th. multicephalus, znany pod handlową nazwą Thelocactus buekii "mirandus"

- Thelocactus buekii GM1517.2 jak również wspomniane już kwitnące

 

- Th. bicolor GM1517.1         1670 mnpm

Niezbyt szczęśliwi powróciliśmy na drogę asfaltową, po czym udaliśmy się w okolice Aramberri. Na początek obraliśmy drogę wiodącą do Dolores Palmita. Chcieliśmy dotrzeć jak najdalej w głąb doliny, a jeszcze lepiej dojechać do dominującego nad tą doliną, białego, gipsowego wzgórza. Jednak droga, którą obraliśmy tam nie wiodła, a żadnej innej nie widzieliśmy. W pewnym miejscu się zatrzymaliśmy i obierając jakieś niewielkie skalne wzgórze znaleźliśmy zaledwie:

- Thelocactus conothelos ssp. aurantiacus GM1518 i towarzyszącą mu

- Coryphantha delicata GM1518.1          1360 mnpm

 

Minęliśmy Aramberri i zatrzymaliśmy się w miejscu, gdzie kiedyś widziałem Turbinicarpus gracilis GM052, bo jego też Michał chciał zobaczyć. Poza tym chciałem zapisać dane GPS. Gdy byłem tu w roku 1996, jeszcze nie były w użyciu takowe sprzęty. W tamtym czasie to miejsce było dobrze przystępne z drogi. Obecnie miasto Aramberri tak się rozrosło, że na całej długości drogi teren jest ogrodzony, a na stromych zboczach wyrosły jak grzyby po deszczu zabudowania ludzkich domostw. W jednym miejscu prawdopodobnie jeszcze nikt nie mieszkał, więc przekroczyliśmy niewysoki murek kamienny i zaczęliśmy drapać się pod górę. Bujna roślinność dość skutecznie utrudniała nam to zadanie, ale jakoś dobrnęliśmy do pionowych skał. Po chwili też wypatrzyłem kilka roślinek w skalnych szczelinach. 

Szkoda było dalej tracić czasu, więc wróciliśmy do Aramberri, zjedliśmy smażone mięso i zatankowaliśmy do pełna, po czym ruszyliśmy na południe, w kierunku wioski La Soledad. Gdy byliśmy tu z Darkiem i Antkiem w roku 2010, ulewny deszcz złapał nas na podejściu i przemoczeni do suchej nitki musieliśmy wrócić bez jakichkolwiek efektów. Teraz zapadała pomału noc, więc rozłożyliśmy namioty, obiecując sobie ciekawe rośliny na jutro.

09.04.2012 poniedziałek – La Soledad, NL 73156 km

          W nocy trochę padało tak, że namioty pozostawiliśmy przy aucie, a sami wybraliśmy się w góry. Dosyć szybko doszliśmy do znanej mi przełęczy, na której znajduje się jedna z bogatszych kolekcji wspaniałych roślin, jakimi naprawdę są:

 

- Rapicactus subterraneus GM1519

- Turbinicarpus pseudopectinatus GM1520

 

- Pelecyphora strobiliformis GM1521

- Mammillaria formosa GM1521.1

- Mammillaria candida GM1521.2

- M. albicoma GM1521.3, te rośliny są znacznie większe od znajdowanych wcześniej przy La Trinidad.        1640 mnpm

Zadowoleni wróciliśmy do obozowiska, złożyliśmy namioty i wyruszyliśmy przez La Bolsa w kierunku osady La Presa de San Carlos, bowiem zainteresowała mnie leżąca za wioską dolina. Tuż przy osadzie, której płoty tradycyjnie wykonywane są z Marginatocereus marginatus zobaczyliśmy bardzo ciekawie wyglądające dwa gatunki:

 

- Thelocactus conothelos GM1522 o białych i złotych cierniach oraz

 

 - Thelocactus multicephalus GM1524, podobny w formie do populacji z La Bolsa

Mieszkańcy, młodzi chłopcy wytłumaczyli mi, w jaki sposób wyjechać do doliny, ale mówili, że droga raczej jest nieprzejezdna. Niemniej spróbowaliśmy. Początkowo faktycznie kiepska droga pozwalała jednak na powolną jazdę. Przejechaliśmy tak jakieś 2 może 3 kilometry, ale dalej faktycznie ulewne deszcze poprzerywały drogę na tyle głęboko, że o jakiejkolwiek jeździe nie było mowy. Tylko na koniu lub osiołkiem można się było dalej poruszać. Zostawiliśmy więc auto i zaczęliśmy wchodzić na leżące po wschodniej stronie drogi zbocze, na którym wypasane było przez pastuchów stado owiec. Pytali nas ciekawie, co my tu porabiamy, a gdy im to wytłumaczyliśmy, byli bardzo zdziwieni. Na wzgórzu dość liczne były:

- Thelocactus multicephalus GM1524

- Ariocarpus retusus GM1523

- Mammillaria candida GM1524.1

- M. formosa GM1524.2

- Astrophytum myriostigma GM1524.3, wśród których były też rośliny czterożebrowe, oraz 

- Echinocereus pentalophus GM1524.4         1510 mnpm

Wróciliśmy i zajechaliśmy na moje stanowisko Turbinicarpus graminispinus. Gdy dojeżdżaliśmy do miejsca, zauważyłem stojące na drodze auto, z Europejczykiem za kierownicą. W tym miejscu to mógł być tylko kaktusiarz. Zapytałem go po hiszpańsku kim jest i przedstawiłem się. Odparł, że jest Niemcem, nazywa się Hans-Joachim Bonatz i cieszy się, że mnie spotkał, bo wprawdzie posiada mapkę z wyrysowanymi miejscami, gdzie może zobaczyć te rośliny, ale jeszcze z auta nie wychodził, więc nic nie znalazł. Przeszliśmy szybko na niemiecki i trochę porozmawialiśmy. Zdziwiony byłem, że jest w aucie sam, na co on odrzekł, że zawsze do Meksyku tak jeździ, ponieważ każdy ma jakieś swoje miejsca, gdzie chciałby się znaleźć i dwie osoby zwykle nie mogą się zgodzić. Później, już w Europie, dowiedziałem się, że on jest samotnikiem, nie posiada przyjaciół i do tego jest osobą kontrowersyjną. Mapkę otrzymał od Waldeisa, który był w tym miejscu razem z Andreasem Böckerem.

Poczęstował nas piwem, czego nie odmówiliśmy. Pokazałem mu, że nasze auta stoją niemal na roślinach, a tak naprawdę od pierwszego turbiniaka dzieliła nas odległość może 3 metrów.

 

 

 

 

Fotografowaliśmy rośliny, a szczególnie te, które miały otwarte kwiaty. Mniej więcej po godzinie ruszyliśmy z powrotem. On przodem, my za nim. Nie ujechaliśmy dziesięciu kilometrów, gdy drogę zamknęła nam kontrola policji i ochrony roślin. Oczywiście najpierw doszli do auta Bonatza, ale po kilku słowach przyszli do nas z informacją, że kierowca pierwszego auta powiedział, że on nie umie mówić po hiszpańsku, i że z nami się dogadają. A to cwaniak, tak się wykpił. Przecież ze mną mówił po hiszpańsku. Niemniej wyjaśniliśmy kontrolującym, że jesteśmy dziennikarzami polskiego czasopisma, jeździmy po okolicy poszukując ciekawostek, pięknych widoków, ładnych dziewczyn, a kontroli się nie obawiamy bo postępujemy zgodnie z prawem i udostępniamy auta. Uśmiali się tylko i pozwolili nam wszystkim jechać dalej. Powróciliśmy na drogę asfaltową, zmierzając do oddalonego o godzinę drogi Doctor Arroyo, miasta, w którym można dobrze zjeść i zatankować pojazd. Stąd udaliśmy się na południe, przez Cerros Blancos, gdzie poprzednim razem nie udało mi się znaleźć Turbinicarpus schwarzii ssp. rubriflorus. Tym razem zatrzymaliśmy się kilka kilometrów przed osadą, niedaleko Colonia la Presita i powędrowaliśmy na wzgórze leżące po prawej stronie drogi. Faktycznie, na wierzchołku góry pojawiły się płaskie, wapienne płyty skalne ze szczelinami, w których zieleniły się nieliczne wprawdzie:

 

 

- Turbinicarpus rubriflorus GM1524.5

- Thelocactus hexaedrophorus GM1524.6

Ponieważ udało mi się je znaleźć przed osadą, więc nie traciłem już czasu na poszukiwanie populacji rosnącej za osadą. Udokumentowanie roślin na zdjęciach jest dla mnie niezbędne do dalszych analiz porównawczych. Wkrótce opuściliśmy stan Nuevo Leon i wjechaliśmy na teren San Luis Potosi. Zbliżała się noc, wobec czego zaczęliśmy rozglądać się za właściwym miejscem, które też znaleźliśmy blisko osady San Gregorio. Zazwyczaj fiesta odbywa się w soboty, niedziele i święta. Nie wiem, czemu to zawdzięczać, ale do połowy nocy dobiegała nas niezwykle głośna muzyka płynąca z osady. Prawie żadna melodia nie dobiegła do końca, ale szybko była zmieniana na następną. Myślę, że tylko to było główną przeszkodą w spaniu i denerwowało.

10.04.2012 wtorek – San Gregorio, SLP 73357 km (1310mnpm)

          Szybko się zebraliśmy i wyruszyliśmy badać przygraniczne tereny niedaleko wioski San Antonio del Fraile. Na niezbyt wysokich wzgórzach o podłożu wapiennym znaleźliśmy dość dużo przedstawicieli kaktusowatych, wśród których były:

- Ariocarpus retusus GM1525

- Thelocactus hexaedrophorus GM1526

 

 

 

- Turbinicarpus rubriflorus GM1527

- Coryphantha glanduligera GM1527.1

- Neolloydia conoidea GM1527.2

- Thelocactus tulensis GM1527.3

- Th. conothelos GM1527.4         1490 mnpm

Wracając, przeszliśmy się po znanym miejscu w pobliżu La Naranjita, by Michał mógł nacieszyć oczy

 

-Turbinicarpus viereckii ssp. major, które niestety nie kwitły, w odróżnieniu od:

- Mammillaria centralifera GM1527.5

 

- Neolloydia conoidea GM1527.6 oraz licznych, parzących

- Cnidoscolus urgens           1280 mnpm

Jakież było nasze zdziwienie, gdy niedaleko osady Jaujal zauważyliśmy jadące naprzeciw nam auto, którego kierowcę poznaliśmy wczoraj. Był to ten sam Herr Bonatz. W tak wielkim kraju spotkanie takie należy przecież do rzadkości. Okazało się, że jego metodą jest penetrowanie miejsc ciekawych leżących w pobliżu hotelu. Nigdy nie zabiera ze sobą namiotu i nocuje wyłącznie w hotelach. Tym razem, jako bazę obrał sobie malownicze, choć bardzo głośne miasto Matehuala, skąd codziennie wyrusza w innym kierunku. Akurat dzisiaj wymyślił sobie tę okolicę. Tym razem to my jego poczęstowaliśmy piwem. (Ponad pół roku po spotkaniu niemieccy przyjaciele poinformowali mnie o jego przedwczesnej i niespodziewanej śmierci. Nigdy nie jest wiadomo, co komu pisane).  Minęliśmy Santa Rita del Rucio i w pobliżu La Polvora spróbowaliśmy dostać się do widocznego po lewej stronie, w oddali, łańcucha górskiego. Nie było to specjalnie proste, bowiem piaszczysta droga często się rozgałęziała kończąc niespodziewanie ogrodzeniami, ale po pewnym czasie i kilku manewrach powrotnych udało nam się zbliżyć na odległość kilkudziesięciu metrów od nagle wyrastających zboczy. Zaczęliśmy wdrapywać się na te dość strome i kruche skały, pokryte utrudniającą wchodzenie dosyć bujną roślinnością składającą się głównie z burser, agaw i ocotillo. Na wysokości ponad 100 metrów ponad poziom okolicznego terenu powitały nas kwiatami:

- Thelocactus panarottoanus GM1528

 

 

- Turbinicarpus flaviflorus GM1529, różniące się minimalnie od formy podstawowej

 

- Astrophytum myriostigma GM1529.1 o zupełnie zielonych, pozbawionych białych kłaczków żebrach i

- Opuntia stenopetala GM1529.2        1500 mnpm

Dalszą drogę zaplanowałem w okolice Lazaro Cardenas leżącego już w Tamaulipas. Przed osadą zatrzymaliśmy się przy pierwszych wzgórzach. Bardzo nas zdumiało to, co zobaczyliśmy. Otóż na wzgórzu bawiły się dzieci, urządzając gonitwy z góry na dół. Może nie byłoby w tym nic dziwnego, ale te dzieci były bose, a biegały po zboczu pokrytym nie tylko ostrym żwirem i skałami, ale też dość obficie porośniętym kaktusami, opuncjami, agawami i tym wszystkim, co w takich miejscach rośnie. Z kaktusów były tu głównie:

 

- Thelocactus tulensis GM1529.3 o kwiatach tak różowych, jak i czysto białych

- Neolloydia conoidea GM1529.4

- Opuntia microdasys GM1529.5          1165 mnpm

Minęliśmy wioskę i dotarliśmy do miejsca, z którego najprościej dotrzeć do znanego mi już miejsca, w którym Vojta Myšak znalazł swojego turbiniaka. Tym razem nie było to takie proste, ponieważ przebudowano drogę, a niegdyś wyraźna droga gruntowa dość mocno zarosła. Przy okazji pojawiły się nowe ogrodzenia. Wokół kwitły olbrzymie skupiska

- Echinocereus cinerascens ssp. tulensis GM1532.1. Niemniej udało nam się tam dojechać. Na wyznaczonym wzgórzu zobaczyliśmy:

- Ariocarpus retusus GM1530

 

 

- Turbinicarpus schmiedickeanus ssp. lazarocardenasii n.prov. GM1531

- Cumarinia odorata GM1532          1350 mnpm

Wracając do auta, drogę przeciął nam grzechotnik Crotalux molossus, którego może i byśmy nie zauważyli i nadepnęli, tak pięknie wtopił się w podłoże drogi, gdyby nie poruszający się czarny, rozdwojony język gada. Wieczór zaczął się robić, wobec czego zaplanowaliśmy nocleg w hotelu, a najbliżej było do Tula. Po drodze zaobserwowaliśmy jadące bez kierowcy auto, które przed wyjazdem na bardzo uczęszczaną drogę wiodącą do miasta, zatrzymało się, i z miejsca kierowcy wysiadł może 7-letni chłopak, (dlatego go nie widzieliśmy), zamieniając się z rodzicem. W taki sposób uczy się w Meksyku jazdy autami. Jest to normalne i dozwolone w tym kraju. Nie docierając do samego miasta, tuż przy głównej drodze skorzystaliśmy z nowego hotelu o niezbyt wygórowanej klasie, ale posiadającego ciepłą wodę. Również znajdująca się nieopodal restauracja nam przypadła do gustu.

11.04.2012 – środa – Hotel Eldorado, Tula, Tam. 73537 km (400 peso)

          Po śniadaniu skierowaliśmy auto na południe, dojechaliśmy drogą Mex 101 do Mex 80. To skrzyżowanie zawsze było kształtu T, tzn. Mex 101 kończyła, lub jak kto woli zaczynała się od drogi Mex 80. Tym razem zobaczyliśmy, że zostało ono zmodernizowane, a droga Mex 101 biegnie dalej, zapewne do autostrady łączącej Rio Verde z Mex 57, z którą łączy się gdzieś w okolicy Cerritos. My jednak skręciliśmy w Mex 80 w kierunku Ciudad Maiz. Po drodze zatrzymaliśmy się w miejscowości El Tepeyac, widząc na ścianach wielkie dzieła sztuki, popularnych w całym Meksyku murales.

 

 

 

Są to najczęściej wielkie malowidła pokrywające całe ściany budynków. Na takie dzieła sztuki mogli sobie pozwolić tylko bogaci ranczerzy. W tym wypadku jednak, ranczer nie chciał się podporządkować władzom, w związku z czym, jak to w komunizmie bywało, został przez władze doprowadzony do ruiny. Obecnie puste zabudowania zaczynają się walić, każdy ma dostęp i nikt nie pilnuje obiektów. Same murales robią niesamowite wrażenie. Są one wysokie na 2 piętra i długie na około 30 metrów.

Z bliska dopiero widać, że nie są to malowidła, ale obrazy wykonane z barwnej ceramiki wtopionej w tynkowe podłoże. Tym bardziej powinno zostać objęte ochroną jako dziedzictwo narodowe. Nikt o tym jednak nie myśli, a szkoda, bo za kilka lub kilkanaście lat nie pozostanie po tym wspaniałym wydarzeniu nawet ślad. I zapewne władzy o to chodzi. W pobliży ruin kwitły wysokie Pachycereus queretaroensis łagodząc nieco złe wrażenie tego miejsca, a Michał robił im zdjęcia, po czym wsiedliśmy do auta i udaliśmy się w drogę wiodącą do Las Tablas. Przy wzgórzach wiodących do Palomas zatrzymaliśmy się na widok stających 2 aut. Było dla mnie pewne, że są to kaktusiarze, bo któż inny zatrzymałby się w tym, znanym z występowania Turbinicarpus jauernigii miejscu.

Faktycznie przy autach krzątały się dwie starsze panie a ze stoków dobiegały głośne głosy. Tak zachowują się niemal zawsze Francuzi. Przyjechało ich 10 osób upakowanych po 5 do każdego z tych niewielkich osobowych aut. My w podobnym aucie byliśmy tylko we dwóch i było nam wygodnie, chociaż mogłoby się zmieścić trzech be żadnego kłopotu. Kłopotliwa byłaby czwarta osoba ze względu na bagaże, ale o piątej nawet mowy być nie mogło. Także weszliśmy na te dość płaskie pagórki, na których bardzo szybko wypatrzyliśmy:

 

- Turbinicarpus jauernigii GM366

- Mammillaria microthele GM1256.7

- Astrophytum myriostigma GM1532.3

 

- Leuchtenbergia principis GM1532.2         1170 mnpm

Pożegnaliśmy francuzów (wraz z nimi był Chris Davies z Anglii - pierwszy z lewej) i widząc suche laguny, postanowiliśmy dostać się do miejsca, w którym rośnie od zawsze owiany tajemnicą Turbinicarpus gielsdorfianus. Pamiętam, jak podążając na to stanowisko w roku 2002 ugrzęźliśmy w błocie. Teraz susza umożliwiała bezpieczny dojazd do majaczących w dali wzgórz.

Po drodze wielokrotnie drogę przebiegał nam struś pędziwiatr, czyli Kukawka kalifornijska po łacinie Geococcyx californianus. Niemniej, sam dojazd nie był taki bezproblemowy. Jak wszędzie, przybyło płotów, kręcących się dróg, ale w końcu stanęliśmy kilkaset metrów od upragnionych stoków zbudowanych ze skał wapiennych. Przedarliśmy się przez krzaczory i zaczęliśmy wchodzić na skały. Dosyć szybko zauważyliśmy:

- Mammillaria albata lub lepiej powiedziawszy M. geminispina ssp. leucocentra GM1532.4

 

 

- Turbinicarpus gielsdorfiuanus GM582, które niestety nie kwitły, tylko na niektórych były zamknięte pąki.        1050 mnpm

Powróciliśmy do drogi wiodącej do Las Tablas, ale przed osadą skręciliśmy na zachód w miejscu, w którym w roku 2009 nie powiodło się to nam z uwagi na rozmokłe podłoże. Po przejechaniu kilku kilometrów zatrzymaliśmy auto. W porośniętej, białej lagunie, w miejscach odsłoniętych znaleźliśmy:

- Echinocereus cinerascens ssp. tulensis GM1532.5

- Coryphantha maiz-tablasensis GM1532.6

 

 

- Turbinicarpus lophophoroides GM1532.7 nawet kwitnące, oraz

- Glandulicactus uncinatus GM1532.8        1002 mnpm

Podążając wzdłuż linii kolejowej na odcinku około 20 km, jeszcze dwa razy zatrzymywaliśmy się, ale wszędzie znajdowaliśmy te same rośliny. W połowie drogi między San Bartolo a Cerritos, widząc w okolicy Palo Seco niewysokie wzgórza, postanowiliśmy tam dojechać. Znów kręciliśmy niewyraźnymi i często przegradzanymi drogami, ale w końcu dotarliśmy. Jednak wchodzenie na wzgórza wymagało wiele samozaparcia, bowiem teren był bardzo gęsto porośnięty akacjami i innymi drapiącymi krzakami, zaś podłoża nie było widać pod gęstym poszyciem agaw i hechtii. Jednak bielejące w górze skalne płyty nas przyciągały. Gdy wreszcie tam dotarliśmy, długo wypatrywaliśmy czegokolwiek kaktusowego, aż wreszcie znaleźliśmy zaledwie kilka roślinek:

- Turbinicarpus bonatzii GM1533 i

- Echinocactus ingens           1145 mnpm

Dalsza droga zawiodła nas na znane mi stanowisko niedaleko Santo Domingo, gdzie chciałem jeszcze raz zobaczyć T. bonatzii aby porównać je z niedawno znalezionymi z Palo Seco. Auto zostawiliśmy na łące z kwitnącymi cebulkowymi Zephyranthes a sami pospieszyliśmy ku szczytom niewysokich wzgórz. Po drodze widzieliśmy:

- Thelocactus hexaedrophorus GM1534 opisany niegdyś jako ssp. kvetae oraz

 

 

- Turbinicarpus bonatzii GM203           1140 mnpm

Czym prędzej ruszyliśmy w kierunku Rio Verde, bo słońce znajdowało się nad horyzontem, ale do miasta nie dotarliśmy i zanocowaliśmy kilka kilometrów wcześniej, w zielonej krainie o niezbyt gęsto rosnących, wysokich drzewach i trawiastym, równym podłożu, pociętej wieloma, często krzyżującymi się i rozgałęziającymi gruntowymi drogami, aczkolwiek o tej porze przez nikogo nieuczęszczanymi.

12.04.2012 - czwartek – Rio Verde, SLP 73746 km (WP1951, 22 01,451 100 01,552 990 mnpm)

          Obudził nas ruch na pobliskiej drodze. Minęliśmy Rio Verde, w którym zaopatrzyliśmy się w paliwo. Znów miałem to samo wrażenie, że miasto się bardzo zmieniło, a przede wszystkim rozrosło. Zatrzymaliśmy się w połowie drogi między Rio Verde a San Jose del Tepanco, przed osadą Plazuela, gdy tylko zobaczyliśmy jakieś wzgórza, chociaż faktycznie nie było to daleko od aktualnych granic miasta Rio Verde. Wzgórza porośnięte dość gęsto liściastymi krzakami, czyli teren typowy matorral submontano, niespecjalnie zachęcały do zwiedzania, ale w miejscach rzadszych zobaczyliśmy:

 

 

- Turbinicarpus rioverdensis GM1535

- Ferocactus echidne GM1535.1 w dużych, wielogłowych grupach, oraz

- Ariocarpus retusus ssp. scapharostroides GM1535.2          1010 mnpm

Czekała nas teraz bardzo długa i męcząca droga do stanu Queretaro, którą za każdym niemal razem trzeba odbyć. Droga wiedzie przez Sierra Madre Oriental, które trzeba pokonać jadąc z jej wschodniej, wilgotnej strony na suchą, zachodnią. Oznacza to pokonanie wzniesień na wysokość niemal 3000 mnpm. Droga jest wąska i niesamowicie kręta, a co za tym idzie, jeśli spotkamy wolno poruszający się pojazd, a spotkamy na pewno i to wielokrotnie, nie ma możliwości wyprzedzenia, ale trzeba wlec się za nim do czasu, gdy gdzieś się zatrzyma, albo skręci do jakiejś osady. To powoduje, że na przejazd tych 100 km w linii powietrznej a niemal 200 km drogą, potrzebujemy około 4,5 godziny. Niemniej droga jest bardzo urozmaicona, często malownicza, z mijanymi w pośpiechu barwnymi osadami o dominujących czerwonych i pomarańczowych kolorach.

Na skalnych zboczach widzimy często Agave celsii ssp. albescens o jasnozielonych i drobno ząbkowanych, dość cienkich, miękkich, mało sukulentowych liściach. Zatrzymaliśmy się dopiero niedaleko Peña Blanca, przy drodze prowadzącej do Peãmiller. Żółte, kruche skały osadowe porośnięte są dosyć obficie różnymi kaktusami, a tylko w niewielkim stopniu innymi przedstawicielami świata roślinnego. Robiliśmy zdjęcia:

- Thelocactus leucacanthus var. schmollii GM1536

- Mammillaria parkinsonii GM1537

- Astrophytum ornatum GM1537.1

- Coryphantha erecta GM1537.2

- C. cornifera GM1637.3

- Echinocactus ingens GM1537.4 fantastycznie kwitnące wielkie kule         1300 mnpm

Minęliśmy senne miasteczko Peñamiller i udaliśmy się na północ do stanu Guanajuato. Asfalt szybko ustąpił miejsca drogom szutrowym, na których nie dało się uzyskać prędkości wyższej niż 40 km/h, a i to tylko w wyjątkowo sprzyjających okolicznościach i miejscach. Spalona słońcem żółta kraina rozweselana była tylko barwnymi kościołami, wyróżniającymi się z napotkanych miasteczek i wiosek. Jakiś czas tak jechaliśmy nie natykając się na żadne ciekawe z botanicznego punktu widzenia miejsca. Dopiero, gdy wjechaliśmy w dolinę rzeki Rio Alamos, zainteresowały nas pionowe skały opadające wprost do koryta rzeki, o tej porze niemal suchej. Udało nam się tym korytem dojechać aż do skał, jednak wspinanie się na nie wymagałoby wyposażenia alpejskiego, ale już 2 metry ponad korytem zauważyliśmy przedstawicieli rodzaju Strobmocactus, a zaschnięte kwiaty upewniły nas, że jest to nowa populacja:

 

 

- Strombocactus esperanzae GM1538          1545 mnpm

Rośliny w tej nowej populacji osiągają znacznie większe rozmiary w porównaniu do typowych, ponadto wydają się trochę mocniej i gęściej ociernione, chyba też dłuższymi cierniami. Dalsza droga zaprowadziła nas pod pionowe skały niedaleko El Guamuchil, rozsławione już dawno ciekawą mamilarią. Już z drogi widać było przylepione do pionowej, niedostępnej skały:

 

 

- Mammillaria marcosii GM1539.1

- M. leucocentra GM1539.2 Wdrapaliśmy się na szczyt skały, na której krawędzi rosły jeszcze:

- Astrophytum ornatum GM1539 oraz

- Coryphantha glassii GM1539.3          1390 mnpm

Jeszcze dla porównania chcieliśmy zobaczyć typową populację Strombocactus esperanzae, ale nie mając danych GPS (byłem tam dwukrotnie jeszcze przed czasem GPS-ów) nie rozpoznałem właściwej doliny. Głównym powodem było to, że teraz wszędzie wyrosły nowe zabudowania, które zupełnie zmieniły wygląd terenu.

Następnym razem będę musiał wziąć to pod uwagę, to może uda mi się tam trafić. Znowu zaczęło zmierzchać, a rozbicie namiotu w tej pozbawionej jakichkolwiek płaszczyzn okolicy, było niemożliwe. Takim to sposobem dojechaliśmy do miasteczka Victoria, w którego centrum znaleźliśmy pełniący funkcję hotelu obiekt nazywany tutaj posada.

 

Zjedliśmy dobrą kolację a następnie wykonaliśmy kilka zdjęć nocnych, szczególnie zwracając uwagę na ładnie podświetlony kościół o wysokiej wieży. Dobrze, że Michał zabrał ze sobą statyw do aparatu fotograficznego.

13.04.2012 – piątek - posada Victoria, Gto. 74107 km

          Pożegnaliśmy właściciela posady i przez Santa Catarina ruszyliśmy w kierunku Peñamiller. Droga asfaltowa zaprowadziła nas na przełęcz pasma górskiego z San Jose del Chilar, na którego łąkach znaleźliśmy:

- Echinofossulocactus phyllacanthus GM1540

 

- Coryphantha ottonis ssp. boehmei GM1540.1 aktualnie mającą tylko wczoraj zwiędłe, czerwone kwiaty

- Mammillaria uncinata GM1540.2          2315 mnpm

Jadąc dalej, po lewej stronie zobaczyliśmy skały wznoszące się nad osadą Molinitos, już w stanie Queretaro. Dotarliśmy do skał, zostawiając auto na skraju wąskiej, ale asfaltowej drogi wiodącej przez osadę. Na skałach, ale tylko na nich, znaleźliśmy bardzo liczną populację:

 

 

 

- Echinofossulocactus sp. GM1541, które na pierwszy rzut oka wyglądały na Ef. spinosus. Jednak te powinny kwitnąć żółtymi kwiatami. Resztki zaschniętych kwiatów na tych roślinach upewniły nas, że może to być Ef. polyacanthus n.prov. Nagl, lub bardziej tajemniczy Ef. densispinus.

 

- Mammillaria crinita GM1542          2155 mnpm

Minęliśmy Peña Blanca, gdzie zatrzymaliśmy się na małe co nieco, a następnie z drogi Mex 120 wiodącej do Vizaron zboczyliśmy na San Joaquin, do którego jednak nie dotarliśmy, wybierając kierunek na górniczą osadę Maconi. Minęliśmy ją nie zatrzymując się nawet i podążyliśmy żwirową wprawdzie, ale nową drogą, zbudowaną w celu zapewnienia obsługi wielkiego ujęcia odprowadzającego wodę nowym akweduktem do miasta Queretaro. W pobliżu tego ujęcia miała być znaleziona niedawno opisana populacja nowego Strombocactus corregidorae. Gdy zobaczyliśmy niebieskie rury akweduktu i leżący poniżej obiekt ujęcia wody, zatrzymaliśmy auto i rozpoczęliśmy mozolną wspinaczkę i penetrowanie pobliskich kanionów. Straciliśmy dobre dwie godziny na próżno. Wówczas postanowiłem jechać dalej i wypatrywać skał typowych dla znanych mi populacji tego rodzaju. Droga wiodła w dół. Po kilku kilometrach zauważyłem znowu niebieskie rury akweduktu i skały, jakie chciałem zobaczyć. Weszliśmy na półkę skalną wiodącą nad urwiskiem i faktycznie już wkrótce cieszyliśmy oczy wspaniałymi i bardzo różniącymi się już na pierwszy rzut oka od S. disciformis roślinami:

 

 

 

- Strombocactrus corregidorae GM1543, w którego pobliżu rosły jeszcze

- Sedum corynephylum GM1543.1

- Echinofossulocactus lamellosus GM1543.2         1470 mnpm

Dalej już nie było czego szukać, chociaż chętnie pozostałbym jeszcze w tych okolicach na dłużej. Wracając obraliśmy inną drogę, która poprowadziła nas w górę. Jednak zbyt daleko nie zajechaliśmy, jako, że wiodąca skalną półką droga skręciła nagle i stanęliśmy przed zamkniętą wielką metalową bramą zamykającą tunel wydrążony w litej skale. Za tymi wrotami szumiały jakieś maszyny. Najwyraźniej dotarliśmy do górnej stacji pomp zasilających niebieskie rury akweduktów wiodących do wielkiej stacji dolnego ujęcia wody. Przed nami rozciągał się wspaniały widok na leżące poniżej malowniczo rzeźbione kaniony i skalne wzgórza, piętrzące się jedne nad drugimi. Te dalsze na niebieskawo barwiła mgiełka odległości. Przez chwilę robiliśmy zdjęcia, zachwyceni panoramą podkreślaną cieniami wywoływanymi chylącym się słońcem. Wróciliśmy do dróg asfaltowych i na nocleg wybraliśmy wzgórze wznoszące się ponad miasteczkiem Vizaron. W roku 2003 nocowaliśmy tutaj zupełnie nie niepokojeni w bezludnej okolicy. Teraz się to zmieniło. Dokoła teren ogrodzony, podzielony na poszczególne parcele, na których budują się domy. Dobrze, że jedna parcela jeszcze była bezludna, więc ją wybraliśmy na obozowisko, obserwując filuternie migające światła miasta Vizaron.

14.04.2012 - sobota – Vizaron, Que. 74372 km (2036 mnpm)

          Na dzisiejszy dzień mam zaplanowane znalezienie Mammillaria scheinvariana, na którą natknął się przypadkowo Jarda Zahora wiosną tego roku. Udostępnił mi dokładną lokalizację, ponieważ chciał, abym dostarczył mu więcej zdjęć do pisanego artykułu. Byłem już w tym miejscu w roku 2010 i to bardzo blisko znalezionej rośliny, ale pomimo, że ją szukałem, jakoś nie wpadła mi w oko. Jest to dość stromo opadająca skała do Presa Zimapan, ale umożliwiająca zejście nad samą wodę. Oczywiście w tym miejscu ta mamilaria nie rośnie.

Dopiero penetracja krawędzi partii klifów opadających pionowo do wody umożliwiła mi odkrycie kilku roślin wczepionych w te skały, najczęściej w miejscach bogatych w mchy, ale również na skale pokrytej tylko porostami. Oznacza to, że w tych miejscach występują wilgotne prądy powietrzne, umożliwiające tym roślinom przeżycie suszy:

- Mammillaria compressa (syn. angularis) GM1544

 

 

- M. scheinvariana GM1545

- Echinocactus grusonii GM1545.1

- Mammillaria longimamma GM1545.2

- Echinofossulocactus sulphureus GM1366

 

- Mammillaria hoffmanniana GM1367

- Stenocereus dumortieri          1700 mnpm

Wracając zatrzymaliśmy się przed Bella Vista del Rio, poszukując na białych wapiennych skałach śladów obecności Turbinicarpus pseudomacrochele, ale nadaremnie. Widzieliśmy wyłącznie:

- Neolloydia conoidea GM1545.3

- Coryphantha cornifera GM1545.4 

- Grahamia coahuilensis        1850 mnpm

Przejechaliśmy jeszcze na stare i bardzo znane stanowisko przy cmentarzu, by Michał mógł zobaczyć w naturze Ariocarpus kotschoubeyanus var. elephantidens. Jak zwykle były tam, dobrze widoczne w żwirowym podłożu. W dalszej drodze zatrzymaliśmy się przy znanym mi stanowisku Turbinicarpus krainzianus (sphacellatus). I znowu zaskoczenie. W miejscu, gdzie normalnie wyła wąska, niemal nieprzejezdna drożynka, jest wielka, murowana brama wjazdowa, a u podnóża wzgórza wybudowano wielki obiekt hotelowy, prawdopodobnie jeszcze nieczynny, w trakcie robót wykończeniowych, pilnowany przez jakiegoś dozorcę. Tym razem pozwolił nam wjechać i powędrować w górę, ale co będzie za kilka lat, gdy hotel okrzepnie. Być może nie będzie już jak dostać się na to ciekawe stanowisko. Niemniej tym razem jeszcze się udało, więc uwiecznialiśmy na zdjęciach:

 

- Turbinicarpus krainzianus GM1107

- Mammillaria infernillensis GM1108

- Echinofossulocactus lamellosus GM1108.1

- Astrophytum ornatum GM966.2

- Ferocactus glaucescens GM996.3          1800 mnpm

Teraz już zdecydowanie udaliśmy się w pobliże Mexico City. Przed Ixmiquilpan skierowaliśmy się w boczną drogę, minęliśmy osadę Panales i kryjąc się przed możliwością dostrzeżenia naszego obozowiska z drogi, ustawiliśmy auto w dolince za wzgórzem. Pomału wyczerpywaliśmy zapasy czasu, prowiantu jak również alkoholu. Gdzieś z daleka błyskało się i dochodziły pomruki burzy, ale zaszytym w swoje namioty nie przeszkadzało nam to zupełnie.

15.04.2012 – niedziela – Panales, Hid. 74557 km (1810 mnpm)

          Zapowiadał się piękny ranek. Po nocnych opadach nie pozostało śladu. Gdy krzątaliśmy się przy śniadaniu, zauważyliśmy, że w naszym kierunku z pagórka schodzi jakiś ranczer z wielką maczetą w dłoni. Gdy był już blisko, z drugiej strony nadjechało auto policyjne. Razem zapytali, co my tu robimy. Odpowiedzieliśmy zgodnie z prawdą, że jesteśmy botanikami, którzy zazwyczaj nocują w terenie, pokazaliśmy nasze czasopismo Świat Kaktusów zawierające moje artykuły i zdjęcia, po czym widocznie uspokojeni, że nie mają do czynienia z żadnymi bandytami, powrócili w swoją stronę, uścisnąwszy nam uprzednio ręce. To następny dowód, że w Meksyku jest bezpiecznie, bo tutejsi mieszkańcy zwracają baczną uwagę na wszelkie odznaki nietypowego zachowania. Przecież staraliśmy się pozostać anonimowi, ukryć się za nierównościami terenu, nie paliliśmy po zmroku ogniska ani świateł. Pozostaliśmy jeszcze na miejscu, by zwiedzić okolicę. Z wilgotnych parowów unosiły się delikatne mgiełki parującej wody a śliskie podłoże utrudniało wchodzenie na zbocza. Na słabo porosłych wzgórzach widziałem dość ciekawą populację:

 

- Thelocactus leucacanthus GM1546 o mocnych cierniach środkowych

- Polansia dodecandra GM1546.1 o miotełkowatych kwiatach

- Nicotiana glauca GM1546.2 o kwiatach zielonych, rurkowatych

- Ferocactus latispinus GM1546.3

- Mammillaria compressa GM1546.4          1770 mnpm

Zaplanowałem przejazd od Tolantongo do Gilo, w związku z tym jechaliśmy przez Ixmiquilpan oraz okolicę Cardonal. Tutaj zatrzymaliśmy się przy piętrzących się po prawej stronie drogi, białych, wapiennych wzgórzach. Tak jak się spodziewałem, niebawem znaleźliśmy:

 

 

- Turbinicarpus pseudomacrochele GM514

- Echinofossulocactus anfractuosus GM481          2050 mnpm

Jeszcze tylko pięknie wyglądająca Agave striata zatrzymała na chwilę mój obiektyw, po czym pojechaliśmy na stanowisko leżące na przełęczy za osadą San Andres Deboxtha. Kwitły tam w szczelinach między wapiennymi płytami, i to mnie ucieszyło:

 

 

 

- Turbinicarpus krainzianus ssp. minimus GM964 

Wracając cieszyłem oczy barwnymi budowlami kościołów, oraz fantazją ludzi, wyposażających bramy swoich domostw w blaszane sylwetki kowbojów. Zatrzymaliśmy się jeszcze w osadzie El Cubo, gdzie znaleziono Echinocereus pulchellus, ale pomimo dość dokładnego penetrowania terenu ich nie znaleźliśmy. Wiele miejsc potencjalnie wyglądających na właściwe, było zaoranych. Przed doliną Tolantongo skręciliśmy w prawo i jadąc serpentynami wiodącymi coraz dalej w dół, dotarliśmy do osady Ixtacapa, za którą na skałach widzieliśmy

- Mammillaria geminispina GM1546.5          990 mnpm

Niestety, nie widzieliśmy dalszej drogi. Szeroko i wartko płynący strumień zakrywał dalszą drogę. Próbowałem się dopytać mieszkańców, jak dojechać do Gilo. Powiedzieli, że właśnie dnem tego strumienia tyle, że po ostatnich opadach strumień przeistoczył się w sięgającą do pasa rzekę i aktualnie nie da się tego dokonać. Z żalem musieliśmy zawrócić.

Po drodze jeszcze na zboczach widzieliśmy górujące nad doliną Cephalocereus senilis.

Wracając główną drogą wiodącą do stolicy, obserwowaliśmy barwne pobocze obstawione niemal na całej długości kramami z wszystkim, co tylko można sprzedać. Na nocleg, chcąc mieć jeszcze jeden takowy w terenie, zajechaliśmy na kilkakrotnie już odwiedzane przeze mnie stanowisko na wzgórzu za Huixmi niedaleko Pachuca, gdzie jest ustronne i przez nikogo nie niepokojone miejsce otoczone zewsząd wysokimi drzewami i jukami. Przy okazji, w wieczornym, chylącym się słońcu fotografowaliśmy jeszcze:

 

- Echinocereus pulchellus GM1259

- Echinofossulocactus heteracanthus GM1259.2

 

- Agave spatularia n.n. GM762          2520 mnpm

 

Pięknie rozświetlony nocny pejzaż miasta Pachuca, jak również podobnie rozgwieżdżone niebo pozwoliło nam w spokoju rozstać się z meksykańską cudowną przyrodą.

Czarno malowane, na czerwono złotym nieboskłonie miasta, kształty juk zapewne na długo pozostaną w mojej pamięci. Atmosfera, do której zawsze chce się wracać, pomimo dobiegających choć stłumionych odległością klaksonów aut.

16.04.2012 – poniedziałek – Huixmi, Hid. 74787 km (2544 mnpm)

           Zrobiliśmy sobie jeszcze pamiątkowe zdjęcia przy namiotach

 i podążyliśmy na zwiedzanie piramid Teotihuacan.

 

Ten czas dla mnie może i był stracony, bowiem ile razy można być przy tych samych ruinach, ale niewątpliwie Michał był oczarowany. Wdrapaliśmy się na Piramidę Słońca. Jeszcze w roku 2010 wierzchołek piramidy nie był niczym ograniczony, a dzisiaj już po kamieniach nie da się chodzić. Linami i pomarańczowymi, szpecącymi siatkami ograniczono przejście, by przypadkiem ktoś nie spadł z góry. No cóż, cywilizacja wkracza wszędzie ze swoimi ograniczeniami, a szkoda, bo ten kraj zawsze był symbolem wolności, gdzie każdy mógł robić, co chciał, i chyba takim powinien pozostać. Bez tej wolności stanie się szarym i trudnym do upilnowania zbiorowiskiem ludzkim.

Przemaszerowaliśmy cały teren ruin, aż do świątyni Boga Quetzalcoatl – Pierzastego Węża i z powrotem.

Kwitły wielkie drzewa Erythrinum sp.

Jakieś zakupy w kramikach przy wyjściu też były niemal obowiązkowe, po czym autem udaliśmy się już do Mexico City, do znanego mi „hotelu na godziny” na wlocie do centrum. Całe szczęście, że wiódł mnie GPS, bo nie poznałbym miejsca, w którym on się mieścił. Przed hotelem przebiegała bowiem ruchliwa autostrada, a kilkadziesiąt metrów za hotelem nad autostradą przewieszone było przejście dla pieszych. Tak było tu zawsze. Teraz autostrada wznosiła się wiaduktem, a kładki nie było, bowiem można było przejść pod autostradą. Jednak Meksyk zmienia się bardzo szybko i to nie do poznania. Z jednej strony to może i dobrze, ale z drugiej strony żal, że wszechobecna cywilizacja ogranicza wolny dostęp do przyrody a lokalny folklor zanika.

17.04.2012 – wtorek – Motel Mexico City, 74950 km (200 peso)

          Rano, na terenie parkingu przy lotnisku, zdaliśmy auto firmie wynajmującej. Z odprawą nie mieliśmy żadnych problemów. Następnego dnia, po przesiadce w Paryżu, zameldowaliśmy się na lotnisku Chopina na Okęciu.

Home