Śladami Friedricha Rittera
Od dłuższego już czasu myśleliśmy z Darkiem Raczko o kontynuacji naszej penetracji terenów północnego Chile. Od Mirka Sladkovskiego otrzymałem przedruk tłumaczenia jednego z tomów książki Friedricha Rittera z jego wielkiej wyprawy po kontynencie Południowej Ameryki w poszukiwaniu kaktusów, a dotyczącej Chile. Znalazł on tam wiele roślin, które opisał, ale które tak naprawdę są dzisiaj znane tylko z kolekcji i opisów, a niektóre są zupełnie nieznane lub traktowane jako synonimy. Postanowiliśmy sprawdzić niektóre lokalizacje, chociaż wszelkie opisy są dość niedokładne. Darek zajął się przygotowaniem transportu, a ja wyznaczałem trasę. Tym sposobem uzyskaliśmy nietypowe, ale najtańsze połączenie: Warszawa – Paryż – Lima – Tacna, i z powrotem z Santiago – Buenos Aires – Sau Paulo – Amsterdam – Warszawa. Do kompletu składu wyprawy dokooptowaliśmy Sławka Kopczyńskiego.
30.10.2013 środa
Lecimy z Warszawy via Paryż do Limy, którą osiągamy przed godziną 17oo. Ponieważ samolot do przygranicznego miasteczka Tacna mamy dopiero z samego rana, więc zarezerwowaliśmy wcześniej tani hotelik niedaleko lotniska, do którego zamierzaliśmy dotrzeć pieszo. Ponieważ jednak bagaże były dość ciężkie, a my chcieliśmy trochę luksusu, więc przyjęliśmy ofertę jednego z cisnących się taksówkarzy negocjując jednak cenę do nam odpowiadającej. Gdy podaliśmy adres hotelu, taksówkarz zaczął nas uprzedzać, że jest to najbardziej niebezpieczna ulica w Limie i nie radzi nam wysiadać. Niemniej podjechaliśmy pod wskazany adres, który był tak niejednoznaczny, że kierowca musiał kilku osób pytać. W końcu ktoś wskazał adres, ale nie było tam żadnej informacji, że jest to hotel. Nie zdecydowaliśmy się na opuszczenie taksówki, ale jak radził kierowca, podjechaliśmy kilka ulic dalej do przyzwoitego hotelu, chociaż nieco droższego. Kupiliśmy jeszcze piwo i udaliśmy się spać, bo jeszcze po ciemku musieliśmy się wyprowadzić z hotelu na lotnisko. Przedtem zamówiliśmy w recepcji taxi.
31.10.2013 czwartek – hotel Lima. (hotel 100 USD)
Na lotnisku już po dokonaniu odprawy zafundowaliśmy sobie specjalność peruwiańską, czyli ceviche. Jest to bardzo smaczna potrawa z surowej ryby, podobna do japońskiego suchsi. Samolotem lokalnych linii Peruvian po 2 godzinach lotu dostaliśmy się do leżącego przy granicy z Chile, miasteczka Tacna. Po odprawie wynajęliśmy taksówkę, gdyż jest to najtańszy sposób dotarcia do leżącego 40 km dalej, już po chilijskiej stronie, miasta Arica. Czekała nas jeszcze jedna odprawa graniczna, ale to już była tylko formalność. Nawet nikt nie spojrzał na bagaże. W Arice przesiedliśmy się do wynajętego w Santiago i sprowadzonego tu specjalnie dla nas auta hinduskiej produkcji, marki Mahindra Scorpio. Na liczniku było 2250 km, a odległość z Santiago do Arica liczy niemal 2100 km. Czyli otrzymaliśmy nowiutkie auto terenowe, z napędem na 4 koła, pojemne, chociaż na nasze potrzeby zbędne były tylne fotele, które niestety, musieliśmy ze sobą po złożeniu wozić. Dodatkowo właściciel zostawił nam telefon komórkowy do szybkich kontaktów ze sobą. Ponieważ auto było nowe, więc nie posiadało jeszcze tablic rejestracyjnych. Mieliśmy je otrzymać za 2-3m dni.
Zrobiliśmy pierwsze zakupy, wcześniej wymieniając dolary na peso z przelicznikiem 503 peso/USD i ruszyliśmy w pobliże zaplanowanego noclegowiska na piaskowo żwirowych wzgórzach, skąd blisko było na pierwsze stanowisko.
Nasz pierwszy nocleg
01.11.2013 piątek – Poconchile 2595 km
Po śniadaniu ruszyliśmy na poszukiwania Islaya krainziana. Już na pierwszym, zdewastowanym przez ciężki sprzęt miejscu, Sławek wypatrzył jakąś martwą roślinę. Takich szczątków znaleźliśmy jeszcze kilka. Ruszyliśmy wzdłuż krawędzi wydm dalej. Przemierzyliśmy kilka kilometrów, ale prócz szarych, kędzierzawych tilandsji nie wypatrzyliśmy niczego. Postanowiliśmy wrócić na nasze pierwsze miejsce. Po pewnym czasie poszukiwań udało nam się wypatrzeć żywą roślinę:
Islaya krainziana GM1547 1060 mnpm
Na stanowisku Islaya krainziana
Droga ze stanowiska
W sumie udało nam się znaleźć tylko kilka żywych egzemplarzy, przy czym ten pierwszy, znaleziony przez Sławka, też okazał się żywy. Po prostu na tych terenach pomimo, że nie pada od kilkudziesięciu lat, to każdej nocy i ranka przyganiana jest gęsta mgła od morza. Wiejący wiatr porywa ze sobą cząsteczki piasku i oblepia nimi wilgotne rośliny. Dlatego wyglądają jak martwe. Ale wystarczy je otrzepać, aby pomiędzy cierniami ukazała się szarozielona skórka. Niestety, ale przyszłości dla tych roślin nie widzę, ponieważ w Chile, każde miasto i osada, pozbywa się swoich nieczystości w najprostszy i najtańszy sposób, czyli zakopując je na pobliskich nieużytkach. Szczególnie, jeśli są to tereny piaszczysto żwirowe, łatwe do utrzymania. A co kogo obchodzi, czy tam jakieś kaktusy, choćby bardzo rzadkie, rosną. Przecież na tym się nie znają. Pojechaliśmy wydmami w przeciwną stronę, ale również kaktusów nie znaleźliśmy.
Ruszyliśmy drogą asfaltową w kierunku Putre. Podjeżdżając pod strome wzniesienia stwierdziliśmy, że auto jest bardzo słabe, ledwie się wspina, z rury wydechowej krajobraz za nami zasłania czarny dym, a wskazówka na wskaźniku paliwa zbyt szybko opada w dół. Gdy tylko złapaliśmy łączność telefoniczną, Darek przekazał informacje o stanie pojazdu właścicielowi. Szybko zorganizował nam serwis w Arica. Oznaczało to jednak, że nie pojedziemy wzdłuż granicy z Boliwią na południe jak planowaliśmy, ale z Putre musimy wrócić nad ocean.
Zatrzymaliśmy się widząc rozgałęzione, drzewiaste Browningia candelaris. Rosną one na gołych, niczym więcej nieporośniętych, żółtobrązowych wzgórzach. Pomaszerowaliśmy do najbliższych. Jakież było nasze zdziwienie, gdy dostrzegliśmy pomiędzy nimi wiele innych, płożących się kaktusów, z oddali zupełnie niewidocznych, tym bardziej, że oko zatrzymuje się na wyraźnie dominujących w krajobrazie:
- Browningia candelaris GM1547.1
Były to:
- Cumulopuntia sphaerica
Haageocereus chilensis GM1547.2 Cuesta de Aguilla 2200 mnpm
Zaobserwowałem, że browningie występują w pasie od wysokości 2200 do 2800 mnpm.
Dalszy przystanek zrobiliśmy przy osadzie Copaquilla, gdy trochę się zazieleniło i pojawiły się nowe rośliny:
-
Corryocactus brevistylus GM1547.5 - Oreocereus leucotrichus GM1547.4
- Maihueniopsis camachoi GM1547.6
-
Tunilla soehrensii GM1547.7 Copaquilla 3230 mnpm
Przejechaliśmy drogą około 200 metrów wyżej, zatrzymując się przy skałach, na których rosły:
- Neowerdermannia chilensis GM1548 Zapahuira 3425 mnpm
Gdy minęliśmy opanowane przez przydrożne jadłodajnie skrzyżowanie znane jako Zapahuira, zainteresowały nas otaczające zakręt skały. Rychło uwagę naszą przykuły znane nam z okolic Arequipa w Peru:
Arequipa (Oreocereus) hempeliana GM1549, które jednak mocno się różniły wyglądem od peruwiańskich, zaś nieco dalej
- Neowerdermannia chilensis GM1550 Zapahuira 3410 mnpm
Przed Putre dostrzegliśmy niewyraźną drogę, wbijającą się w górską dolinę, więc czym prędzej wykorzystaliśmy sytuację. Drożyna ostro pięła się po skałach, by wkrótce doprowadzić nas do wilgotnej i mocno porośniętej kępami jakiejś trawy i porostów doliny, wyglądającej jak górska łąka. Po tej łące nie dało się jednak przejść, tak mocno nasiąknięta była wodą, cieknącą w poprzek naszej dróżki wąskim strumieniem krystalicznie czystej wody. Obeszliśmy jednak tę przeszkodę wzgórzami, zmierzając do skał widocznych po przeciwnej stronie. Na nich to zobaczyliśmy stosunkowo liczną populację:
Neowerdermannia chilensis GM1551, z których niektóre kwitły niezbyt otwartymi kwiatami
- Oreocereus leucotrichus GM1551.1
- Maihueniopsis camachoi GM1551.2 Putre 3730 mnpm
Musieliśmy wracać do Arica, do umówionego serwisu Mahindra. Po drodze zatrzymały nas jednak widoczne z daleka owoce Oreocereus leucotrichus. Nocleg spędziliśmy niedaleko rano znalezionego stanowiska Islaya krainziana. Opróżniliśmy do sucha butelkę kupionego wcześniej alkoholu „pisco”, czyli młodego koniaku robionego z tutejszych winogron, i ja poszedłem spać. Rano okazało się, że również koledzy wysuszyli butelkę innego alkoholu, znanego tu jako „Agua rdiente”.
02.11.2013 sobota – Poconchile 2875 km
Trudno powiedzieć skoro świt, ponieważ po pierwsze nie był tak skory z uwagi na opadającą mgłę i konieczność przesuszenia namiotów, a po drugie aż tak bardzo nam się nie spieszyło, gdyż do Arica było całkiem blisko, a serwis czynny był dopiero od godziny 10-tej, ruszyliśmy dnem doliny w stronę wybrzeża. Arica jest dość dużym, jak na tę część kraju, miastem, ale szybko dotarliśmy do serwisu. Dowiedzieliśmy się jednak, że prawdziwy serwis jest w Iquique oraz Antofagasta, co oznaczało, że nadal poruszać się będziemy dymiącym i pożerającym paliwo pojazdem. Uzupełniliśmy braki w zapasach i wydostaliśmy się z miasta na Ruta 5, kierując się na południe. Przejazd do Huara trwał kilka godzin z przerwą na obiad w przydrożnej „posada”. W Huara stwierdziliśmy, że z naszym zapasem benzyny i przy aktualnym zużyciu, do Colchane przy granicy z Boliwią nie dojedziemy. Po drodze z Arica, aż do Colchane brak jest bowiem jakiejkolwiek stacji paliw.
Znaleźliśmy jednak w Huara kogoś, kto z beczki sprzedał nam olej napędowy w niezbędnej ilości, chociaż to paliwo było droższe niż na stacji paliw. Gdy zauważyliśmy blisko drogi jakieś wyższe kaktusy, zatrzymaliśmy się. Rosły tutaj:
-
- Arequipa hempeliana GM1551.4 Mocha 2885 mnpm
W pobliżu Colchane skręciliśmy na południe w jakąś stosunkowo porządną drogę. Gdy zbliżyliśmy się do osady Cariquima, po prawej stronie pojawiło się jakieś porośnięte wysokimi kaktusami wzgórze, na którym znaleźliśmy:
-
Lobivia longispina GM1552
-
Trichocereus atacamensis GM1552.1
- Cumulopuntia boliviana GM1552.2 Cariquima 3770 mnpm
Kilka lobiwii kwitło, ale z powodu nisko zawieszonego nad horyzontem słońca, kwiaty były niemal zamknięte. Trudno też było o dobre zdjęcie, ponieważ prawie białe ciernie na niemal czarnym tle sprawiały kontrast, którego niczym nie można było złagodzić. Pozostało nam wrócić do miasteczka Colchane w poszukiwaniu jakiegoś zakwaterowania, bowiem nie wyobrażaliśmy sobie spędzenia nocy w namiocie na wysokości niemal 4.000 mnpm. Nie jest to wprawdzie zima, ale i tak temperatury nocą spadają sporo poniżej 0oC.
mumia Trichocereus atacamensis
Hotelik szybko znaleźliśmy, drogi jak na jego wygody, ale w drugim, nieco większym ceny były jeszcze wyższe. Prąd i światło załączone było od godziny 20,00 do 22,00. Później już była tylko czarna noc, więc wstając w nocy do łazienki, trzeba było mieć ze sobą latarkę.
03.11.2013 niedziela – Colchane 3360 km (hotel 30.000 peso)
Rano wyruszyliśmy w kierunku Salar de Surire, na której bardzo zależało Darkowi. Przedtem jednak zaopatrzyliśmy się w niezbędną ilość paliwa z prywatnego źródła. Tutaj, przy granicy z Boliwią, paliwem jest przemycane boliwijskie paliwo, dużo tańsze, ale też nie najwyższej_jakości.
W centrum miasteczka kwitł właśnie posadzony, wysoki Trichocereus atacamensis, którego urokowi nie mogliśmy się oprzeć, wykonując serię zdjęć.
Colchane
Isluga
Po drodze kilkakrotnie zatrzymywaliśmy się na sesje fotograficzne, a to przy malowniczej osadzie Isluga, a to przy kwitnących
Cumulopuntia boliviana na tle dymiącego wulkanu Isluga,
przy pasącym się na zielonych, wysokogórskich łąkach stadzie lam i alpak,
przy zielonych kopcach drzew Azorella compacta
przy skałach wznoszących się nad salarem.
Po drodze mijaliśmy cyklistów, co przy wysokości 4000 m npm i piachu pod kołami jest już wyczynem.
Przed nami rozciągał się biały pas salaru, nad którym nagrzane powietrze falowało jak nad pustynią.
Wzdłuż brzegów salaru pasły się dzikie stada wikunii. Objechaliśmy od zachodu Salar. Jest to teren chroniony Parku Narodowego, nad którym sprawuje opiekę organ znany jako CONAF. Pomimo to, dopuszczono do eksploatacji złóż soli, i po salarze jeżdżą samochody ciężarowe oraz koparki. Tylko przy południowym brzegu jest pas wody, w którym gustują migrujące ptaki.
Ponad salarem zaobserwowaliśmy dziwne zjawisko. Otóż centralnie nad środkiem salaru migotała w słońcu tęcza w kształcie obłoku, lub raczej była to odwrócona tęcza, tzn. jej brzegi nie opadały w kierunku ziemi, ale wręcz przeciwnie, wznosiły się pionowo do góry. Co jeszcze ciekawsze, ta tęcza widoczna była przez ponad godzinę z każdego miejsca, w którym akurat przebywaliśmy. Widziałem ją jeszcze kilkanaście kilometrów od laguny, gdy mijaliśmy osadę Mauque.
Pogoda była wspaniała, w powietrzu żadnej wilgoci, więc przyczyną powstawania tęczy nie mogły być krople wody, ale prawdopodobnie drobinki soli wzbijane przez pracujący w salarze sprzęt ciężki. Dla mnie osobiście oglądanie tego salaru, to był niepotrzebnie stracony czas.
Cumulopuntia boliviana ssp. ignescens
Wracaliśmy częściowo inną drogą, ale na nic ciekawego nie natrafiliśmy. Dojechaliśmy do drogi asfaltowej i czym prędzej ruszyliśmy przez Huara do Iquique. Teraz mieliśmy z górki, więc liczyliśmy na to, że dojedziemy do Huara by znowu uzupełnić zapas paliwa w niemal suchym zbiorniku. Po drodze zaopatrzyliśmy się w dojrzałe owoce:
Oreocereus leucotrichus GM1553 Chusmiza 3610 mnpm
W pobliżu Mocha, mniej więcej na wysokości 57 km od Huara zaobserwowaliśmy niezbyt liczne, a właściwie pojedyncze egzemplarze Browningia candelaris GM1553.1 na wysokości 2700 mnpm, czyli podobnej jak w drodze do Putre. Oznacza to, że te rośliny występują na dość znacznym obszarze północnego Chile.
Bez problemu już dotarliśmy do Iquique, gdzie zaraz na skraju miasta wypatrzyliśmy jakiś hotel. Kolację zjedliśmy w przydrożnej jadłodajni po przeciwnej stronie ulicy.
04.11.2013 poniedziałek – Iquique 3760 km (hotel 36.000 peso)
Bez zbytniego pośpiechu zjedliśmy hotelowe śniadanie, obmyliśmy auto na parkingu i rozpoczęliśmy długi zjazd z górnej części miasta, do dolnej, bardziej rozbudowanej, gdzie mieścił się serwis Mahindra.
Znaleźliśmy go na północnym krańcu miasta, gdzie również mieściły się serwisy innych aut.
Ta część miasta jest zagrożona zatopieniem przez fale tsunami, więc na każdym kroku widnieją tabliczki informujące o kierunku ewakuacji. Po godzinie nasze auto wyjechało sprawne z warsztatu. Faktycznie, teraz bez żadnego problemu wspinało się pod górę. Po prostu nowe auta nie są regulowane i na serwis spada ten obowiązek. W naszym przypadku wystarczyło wyregulować sprężarkę powietrza do spalania.
Ruszyliśmy wybrzeżem na znane nam miejsce Islaya caligophila, które mieliśmy nadzieję zobaczyć z kwiatami.
Tym razem Darek nie chciał ryzykować niemal pionowej jazdy piaszczystym terenem w górę i w dół, postanowiliśmy zatem dotrzeć z innej strony, od wschodu. Objechaliśmy wzgórza i doliny i faktycznie znaleźliśmy dość dobrze utrzymaną drogę wiodącą wprost na stanowisko. Gdy dotarliśmy do wzgórz, okazało się, że ta droga jest zamknięta szlabanem i brak możliwości jego ominięcia. Nie pozostało nam nic, tylko zostawić auto i pieszo przemierzyć około 3 km górzystych terenów.
Stanowisko nasze znaleźliśmy bez problemu, ale nie było tam już tylu roślin. Zamiast nich widzieliśmy dziury i rozgrzebane, więc różniące się barwą skały. Weszliśmy jeszcze na przeciwległy stok, gdzie udało nam się odkryć tylko kilka roślin. Zapewne jeszcze na innych miejscach one występują, ale już nie chciało nam się penetrować tego terenu. Niestety, ale jeszcze na kwiaty było zbyt wcześnie.
Wróciliśmy do auta, coś zjedliśmy i pojechaliśmy w kierunku Chipana. Dobra asfaltowa droga doprowadziła nas do kopalni minerałów tego salaru, jednak nie o to nam chodziło. Jadąc tą drogą wcześniej zauważyłem odchodzącą na zachód drogę gruntową. Wróciliśmy do niej i pomimo jej dość kiepskiego stanu zdecydowaliśmy, a właściwie to ja zdecydowałem, kontynuować jazdę. Droga była bardzo długa i gdy już zapadał zmrok, po prawej stronie dostrzegliśmy dolinkę, do której nie prowadziła żadna droga, ale Darek stwierdził, że tam dojedzie. Tak też zrobił i wreszcie mogliśmy rozbić namioty. Już przy ostatnich promieniach słońca dostrzegłem w skałach poszukiwane przez nas Islaya iquiquensis z zamkniętymi już o tej porze dnia kwiatami.
Słońce pięknie, krwawo zachodziło, a nad oceanem pojawił się księżyc, który w dolnej części był dobrze widoczny, jasny, ale w części normalnie niewidocznej, bo zasłoniętej przez cień Ziemi, też był widoczny, chociaż jego jasność była dość mała.
05.11.2013 wtorek – Chipana 3970 km
Skoro świt zaczęliśmy penetrować okoliczne skały. Były na nich setki poszukiwanych przez nas:
-
Islaya iquiquensis GM1554, którym towarzyszyły wyłącznie wysokie
Eulychnia iquiquensis GM1554.1
WP 830 Chipana 900 mnpm
Wiele z roślin kwitło, chociaż u niektórych były już owoce, a nawet znalazłem kilka z czarnymi nasionami. Bardzo mnie to ucieszyło, ponieważ Islaya iquiquensis jest w kolekcjach bardzo rzadko spotykana, a jeżeli już, to rośliny te są potomkami roślin przywiezionych do Europy przez F.Rittera. Wiele czasu też spędziliśmy na fotografowaniu, po czym pognaliśmy w kierunku San Pedro de Atacama.
Fantastyczny był zjazd do oceanu,
w którego przybrzeżnych wodach kwitnie bogate życie.
Gdy docieraliśmy w pobliże miasta San Pedro de Atacama, słońce było już bardzo nisko i widzieliśmy, że turyści obstawiają nieliczne punkty widokowe, aby uchwycić czerwieniejące w tle góry wraz z wulkanem Licancabur. Też się zatrzymaliśmy, ale widok nie był zanadto atrakcyjny. Nocleg spędziliśmy w znanym mi hoteliku, wcześniej jednak odwiedzając restaurację.
06.11.2013 środa – San Pedro dce Atacama 4430 km (hotel 55.000 peso)
Ponieważ popołudniową porą, o godzinie 17,00 mieliśmy umówioną wizytę w kopalni miedzi Chiquicamata, więc ranek spędziliśmy na zwiedzaniu miasta oraz kupowaniu pamiątek.
Kościół w San Pedro de Atacama
Główna ulica San Pedro de Atacama
W nastrojowej restauracji
Dach kościoła wykonany z drewna kaktusów Trichocereus atacamensis.
Turyści w Cordyliera del Sal
kanion w Cordyliera del Sal
Ja kupiłem sobie koszulkę z długim rękawem, nie dlatego że aż tak mi się podobała, ale do kopalni nie wpuszczano ze względów bhp z niezakrytymi rękami i nogami, a ja ze sobą takiej nie zabrałem. Do umówionego miejsca wyjazdu do kopalni z miasta Calama dojechaliśmy bez przygód i spóźnienia. Jednak ze stojącego na parkingu naszego auta musieliśmy zabrać wszelkie bagaże do autobusu. Kopalnia za nasze rzeczy pozostawione w aucie nie chciała odpowiadać.
Autobus był wygodny i niemal pełen zwiedzających.
Przez godzinę lub więcej byliśmy oprowadzani po kopalni.
Jest to największa i najgłębsza na świecie kopalnia miedzi (około 1000 m głębokości). Przy okazji wydobywa się tutaj w małej ilości również inne metale, jak antymon, srebro i złoto. Na mnie osobiście ta kopalnia nie wywarła żadnego wrażenia. Może dlatego, że mieszkam w Bełchatowie, blisko jednej z największych kopalni odkrywkowych węgla w Europie.
Po powrocie i przepakowaniu się do naszego auta ruszyliśmy w kierunku Morro Moreno, do którego podnóży dojechaliśmy przy świetle księżyca.
Namioty rozbiliśmy na wyrównanym przez ciężki sprzęt terenie, najwidoczniej również przeznaczony pod zakopywanie śmieci wielkiej aglomeracji jaką jest Antofagasta.
W nocy pięknie świeciły światła rozciągniętego nad brzegiem zatoki miasta.
07.11.2013 czwartek – Morro Moreno 4850 km
Po przebudzeniu postanowiliśmy spróbować wjechać jak najwyżej pobliskim kanionem na Morro Moreno. Jest to sięgający niemal 1200 mnpm kompleks górski, wypiętrzony wprost nad oceanem, na płaskim półwyspie. Udało nam się dojechać dnem kanionu aż na wysokość niemal 600 mnpm. Dalej rozpoczynały się niemal pionowe skały, którymi dało się wspinać w oczekiwanym kierunku. Ponad skałami była znowu dolina wiodąca ku słabo widocznemu w mgłach szczytowi, którą można by jechać autem, niestety wcześniejsze skały temu przeszkodziły. Zatem rozpoczęliśmy wędrówkę.
Tutaj spotkaliśmy pierwsze kaktusy, a to Copiapoa atacamensis GM1554.2.
Czym wyżej wchodziliśmy, tym rzadziej je spotykaliśmy. Bliżej krawędzi zboczy widać było jeszcze wysokie eulychnie. Teraz wspinaczka stała się trudniejsza, bowiem stok nie dość że coraz bardziej stromy, to jeszcze z kamienistego zamienił się w piaszczysto żwirowy. Często musieliśmy się zatrzymywać dla odpoczynku i wyrównania oddechu.
Wreszcie dotarliśmy na szczyt, ale widoków nie mieliśmy żadnych, tylko gęsta mgła camanchaca.
Pochodziliśmy trochę w różnych kierunkach, ale tu brak było jakiejkolwiek roślinności. Ktoś nawet zapomniał pieska, a przynajmniej wody w wystarczającej ilości, by ten mógł przetrwać. Trochę odpoczęliśmy i ruszyliśmy z powrotem.
Gdy dotarliśmy do miejsca, w którym znowu pojawiły się C.atacamensis, przeszliśmy na skraj wzgórz. Tutaj zagęszczenie tych roślin było dość znaczne a dobry stan zdrowia wskazywał, że warunki dla nich są optymalne. Niemniej dla mnie najważniejsze było znalezienie Horridocactus reconditus, ale tych nie widziałem zupełnie. Powrót do auta był jedyną możliwością, z której oczywiście skorzystaliśmy.
Szybko minęliśmy Antofagastę, ale zamiast jechać dalej w kierunku Paposo, wjechaliśmy w jakąś boczną drogę gruntową, pnącą się pod górę ku północy.
Dotarliśmy w ten sposób znowu na krawędź wyżyny na wysokości 600 m, skąd mieliśmy piękny widok na leżącą nisko Antofagastę.
Jednak i tutaj widzieliśmy tylko zniszczoną populację Eulychnia iquiquensis
oraz pojedyncze rośliny Copiapoa atacamensis GM1554.3. Dopiero teraz obraliśmy kurs na Paposo.
Pomału wieczór zaczął się zbliżać, gdy wjechaliśmy w jakąś drogę wiodącą ku wybrzeżu. Blisko krawędzi wyżyny droga się rozdwoiła, przy czym ta prowadząca w prawo, pod górę, wkrótce zamknięta została szlabanem. Jednak ta zapora nie była zamknięta i po uniesieniu pojechaliśmy dalej. Na szczycie wzgórza droga ta się kończyła.
Okazało się, że jest to jakieś poletko doświadczalne z kępami Copiapoa haseltoniana, posadzonymi w rzędach i oznaczonych kolejnymi numerami. Niektóre z tych roślin były spalone.
Znowu wspaniały był zachód słońca i unosząca się camanchaca.
08.11.2013 piątek – nad Paposo 5050 km
Poranne słońce rzucało nasze cienie na białą zasłonę mgieł unoszących się poza krawędzią terenu, umieszczając je w swoistej aureoli z tęczy. Chwilę później zjawił się wyglądający jak lis przedstawiciel tutejszej fauny Dusicyon culpaeus, który jednak z biologicznego punktu widzenia południowo amerykańskim wilkiem. Te stworzenia żyją pojedynczo, a nie stadnie i w okresie suszy, czyli braku pożywienia, nie boją się zbytnio ludzi, często od nich uzyskując jakieś resztki jedzenia. Od nas też otrzymał kawałki starych bułek.
Mgła podnosząc się spowiła nas białym i mokrym całunem tak, że już suche namioty znowu stały się wilgotne. Czym prędzej spakowaliśmy je, po czym przeszliśmy się po stanowisku, znajdując poza wspomnianymi:
Copiapoa haseltoniana GM1554.4
-
Horridocactus paucicostatus GM1554.5 oraz dwie bielutkie rośliny
- Cylindropuntia tunicata ok. 4 km EN od Paposo 1130 mnpm
Powróciliśmy do drogi asfaltowej i nieco dalej znowu skierowaliśmy się ku wybrzeżu. Przy krawędzi wyżyny podobnie jak w miejscu noclegu, też były tylko:
- Copiapoa haseltoniana GM1554.6
- Horridocactus paucicostatus GM1554.7 ok. 5 km EN od Paposo 1030 mnpm
Wracając zatrzymaliśmy się jeszcze przy dość licznej populacji:
-
Copiapoa haseltoniana GM1555 ok. 3 km EN od Paposo 1150 mnpm
Zatrzymaliśmy się jeszcze w miejscu, gdzie ma rosnąć nieznana mi z nazwy Copiapoa eremophila. Kwitło tu kilka kwiatów, np.:
-
Cruckshanksia pumila GM1555.1, biało kwitnące podobnymi do maków kwiatami
- Argemone hunnemannii GM1555.2, ale też znana nam z innych miejsc Copiapoa haseltoniana GM1555.4, no może z trochę dłuższymi cierniami
żółto pomarańczowymi kwiatkami o ciekawej budowie - Dinemagonum ericoides GM1555.3, oraz
i
- Paposo 770 mnpm
Ponowny postój w krótkim czasie w starym miejscu ujawnił:
-
Copiapoa humilis GM1555.5 i
- Horridocactus paucicostatus GM1555.6, które tym razem jednak nie kwitły. Paposo 550 mnpm
Obficie kwitły tylko Alstroemeria violacea oraz Rhodophiala advena
i Euphorbia lactiflua
Zjechaliśmy nad morze, ale ponownie udało nam się wjechać jakąś ledwie widoczną drożyną w głąb gór niedaleko Caleta Olivia. Długo ta podróż nie trwała, bowiem droga stała się nieprzejezdna. Jednak zaczęliśmy drapać się po piargach ku widocznym ponad nami skałom. Po drodze wszędzie widoczne były Copiapoa haseltoniana i
Deuterocohnia chrysantha, ale na skałach pojawiły się nieliczne:
-Copiapoa haseltoniana Copiapoa humilis longispina GM1556, które znane są bardziej
pod nazwą Copiapoa oliviana. Paposo 290 mnpm
Gdy zszedłem do auta, Sławek znowu dokarmiał jakiegoś tutejszego liska.
Do Taltal zawitaliśmy w porze obiadowej, co oznaczało smaczny posiłek z tutejszych ryb.
Za każdym razem, gdy przebywamy w tej okolicy stołujemy się w nadmorskiej restauracji. Po obiedzie zajechaliśmy do Breas, gdzie poprzednio udało nam się znaleźć Horridocactus occultus. Tym razem mieliśmy nadzieję, że będą kwitły. Niestety, ale po roślinach znaleźliśmy wyłącznie dziury.
Szperaliśmy jeszcze po okolicznych czarnych wzgórzach, ale bez rezultatu. Poza:
- Copiapoa desertorum GM1556.1, i nielicznymi
- Copiapoa cinerea nic tu nie było. Breas 720 mnpm
Z powodu Darka manii, musieliśmy jeszcze odwiedzić stare miejsce występowania Eriosyce rodentiophila na końcu kanionu Quebrada San Ramon, co było tylko stratą czasu, po czym z nastaniem wieczora zameldowaliśmy się powyżej plaży w Cifuñcho. Naruszyliśmy nieco zapasu zakupionego w Taltal pisco, więc noc stała się przyjemniejsza.
09.11.2013 sobota – Cifuñcho 5220 km
Noc minęła spokojnie. Rano zaczęliśmy przeszukiwanie najbliższej okolicy, ponieważ gdzieś tutaj rośnie tajemnicza Thelocephala weisseri, której nikt nie widział, ale o której wspominał F.Ritter. Podobno rośnie 15 mm pod powierzchnią terenu i tylko podczas kwitnienia i owocowania jest możliwe jej odkrycie. Dobrą godzinę spacerowaliśmy uważnie wypatrując jakichkolwiek śladów rośliny, ale prócz Copiapoa longistaminea goldii GM1557 Cifuñcho 40 mnpm
Po śniadaniu postanowiliśmy jeszcze przemierzyć zbocza piaszczysto żwirowych, pobliskich wzgórz. Wybraliśmy jeden z grzebieni, na którym wprawdzie Darek odkrył 3 mumie najwyraźniej z podrodzaju Thelocephala. Tylko martwe rośliny są na powierzchni gruntu. Żywe mają tę zdolność, by się skurczyć i wciągnąć pod powierzchnię terenu, gdzie nie grozi im wysuszenie, a tym bardziej zjedzenie przez wiecznie głodne guanako. Schodząc znaleźliśmy niezbyt liczną populację :
- Eriosyce rodentiophila GM1558, które miały owłosione i pokryte puchem areole. Cifuñcho 140 mnpm
Następnym razem trzeba tu przyjechać po deszczach, a to może nastąpić za kilka lub nawet kilkanaście lat.
Skierowaliśmy się teraz do znanego kaktusiarzom miejsca Esmeralda. Jeszcze tam nie dotarliśmy, gdy przed nami pojawiła się nowa, jeszcze na żadnej mapie nieuwidoczniona droga, wiodąca nową trasą na wybrzeże, a tym samym do Esmeralda i Quebrada Guanillos. Prawdopodobnie ta droga udostępniła dostęp do niedawno opisanej Copiapoa superba, ale nam się to nie powiodło. Trzeba by poświęcić więcej czasu, a przede wszystkim przedostać się do leżącej na północ doliny. W dolinie Guanillos zatrzymaliśmy się przy zbiegających do dna kruchych skałach, po których trudno było chodzić by nie zlecieć, na których widzieliśmy:
- Copiapoa taltalensis GM1559 oraz
- Eriosyce rodentiophila GM1560 Guanillos 430 mnpm
Dotarliśmy aż do wybrzeża i faktycznie można by tędy podążyć do następnej doliny, ale my wróciliśmy do wyjazdu na południe w kierunku Esmeralda, po drodze zatrzymując się przy licznych:
- Copiapoa columna-alba GM1561 oraz nielicznych
- Copiapoa taltalensis GM1562 Guanillos 180 mnpm
W dolinie Esmeralda przeszukaliśmy nasze stare stanowisko, ale tym razem znaleźliśmy tylko kilka Thelocephala esmeraldana. Też były ukryte pod ziemią. Nawet Copiapoa laui nie kwitły, ale też specjalnie na ich kwiaty nie liczyliśmy. One kwitną późnym latem, czyli za 3 miesiące. Zwróciłem uwagę na:
- Copiapoa sp. Guanillos GM1563 Guanillos 250 mnpm
Jeszcze w dwóch miejscach jadąc w kierunku wybrzeża się zatrzymaliśmy, znajdując także Copiapoa laui oraz innych, tutaj licznie występujących przedstawicieli tego rodzaju, po czym wróciliśmy do drogi asfaltowej Ruta 5 i nią podążyliśmy na południe omijając Park Narodowy Pan de Azucar. Jednak na obrzeżu Parku, ale już poza nim, wjechaliśmy w wiodącą gdzieś w głąb drogę znaczoną koleinami jakiegoś auta. Droga wiodła początkowo dnem doliny w kierunku oceanu, po czym wcięła się krętymi serpentynami na wierzchołki stoków doliny, aby teraz cały czas kręcąc, opadając i się wznosząc, coraz bardziej zbliżać się do miejscowości nadmorskiej Chañaral. Już wieczorem, po przebyciu prawie 30 km, dotarliśmy w pobliże masztów nadajników nad miastem. Jest to jedyna droga z miasta, więc chociaż nadajniki leżą w odległości może 2 km od miasta, do aby do nich dotrzeć, trzeba zrobić prawie 50 km. Oddaliliśmy się jakieś pół kilometra od stacji i w niewielkim zagłębieniu blisko krawędzi zboczy wyznaczyliśmy sobie wspaniały nocleg.
10.11.2013 niedziela – nad Chañaral 5390 km
Od rana z krawędzi urwiska roztaczał się wspaniały widok na Chañaral, tylko trochę zmiękczony mgłami. Przedzierające się przez ponad nami zawieszoną dość rzadką mgłę camanchaca słońce, tworzyło dość duże kontrasty, więc w kilku przypadkach do robienia zdjęć używałem blendy doświetlającej. Widzieliśmy tutaj:
- Horridocactus taltalensis ssp. pygmaea GM1564
- Copiapoa serpentisulcata GM1565 Chañaral 310 mnpm
Wracając, w pewnym momencie zauważyliśmy, że C. serpentisulcata ustępuje, a w jej miejsce pojawia się:
- Copiapoa marginata „bridgesii" GM1566 Chañaral 455 mnpm
Przejechaliśmy jeszcze jakąś część drogi powrotnej i zauważyliśmy jak stopniowo wyżej wymienione rośliny ustępują słupkom:
- Copiapoa columna-alba GM1566.1 Chañaral 340 mnpm
Jeszcze ze 2 kilometry i przed nami rozpostarło się prawdziwe morze:
- Copiapoa columna-alba GM1566.2 Chañaral 420 mnpm
Teraz już bez zatrzymywania zjechaliśmy do doliny, którą najpierw próbowaliśmy wyjechać nad morze, jednak po jakimś czasie droga stała się nieprzejezdna, z powodu naturalnych katarakt skalnych.
Nolana reichei
Verbenaceae
Wróciliśmy więc do Ruta 5, zatrzymując się na dobry obiad i zakupy w Chañaral,
gdzie akurat w centrum odbywał się jarmark z przewagą owocowo-warzywną.
Dalsza nasza droga poprowadziła nas na stare stanowisko Thelocephala malleolata. Rośliny nawet nie miały pąków kwiatowych. Sławek poszukiwał na równinie tych roślin oraz
Copiapoa hypogea,
natomiast ja i Darek penetrowaliśmy wzgórza, na których chcieliśmy znaleźć Horridocactus calderanus, jednak na próżno.
Widzieliśmy tylko Copiapoa calderana.
Bliżej Caldera wjechaliśmy jeszcze do kanionu Quebrada del Morado, gdzie odnotowaliśmy występowanie:
- Copiapoa marginata „bridgesii” GM1567 Quebrada del Morado 200 mnpm
Ponownie zatrzymaliśmy się niedaleko Balneario Ramada. Tutaj na skałkach widzieliśmy:
- Copiapoa calderana GM1567.1
- Horridocactus confinis GM1567.2 akurat kwitnące czerwonymi kwiatami Balneario Ramada 90 mnpm
I tak oto kończący się dzień zaprowadził nas do hotelu w mieście Caldera,
gdzie po kilku piwach i pisco Sławek próbował działania herbaty Yerba Mate na swoje oczy. Do końca nam jednak nie wyjaśnił, czy mu to było potrzebne, ani czy mu pomogło.
11.11.2013 poniedziałek – Caldera 5570 km (hotel 49.500 peso )
Po zaprowiantowaniu pognaliśmy wybrzeżem na południe. Najpierw zatrzymaliśmy się w pobliżu Morro Copiapo aby zarejestrować obecność
Thelocephala odieri, ale tylko mnie udało się wypatrzeć jedną roślinę.
Następny postój wykonaliśmy przy wjeździe do osady Puerto Viejo, ale nie dlatego, że były tam jakieś kaktusy, ale przyciągnęła nas malowniczość tej ciekawie położonej wioski rybackiej.
Kolejny postój niedaleko Rocas Negras ujawnił występujące tu 3 różne gatunki Copiapoa, a to:
- Copiapoa marginata GM1567.3 Rocas Negras 60 mnpm
- Copiapoa megarhiza „borealis” GM1567.4 oraz
- Copiapoa echinus GM1567.5 Rocas Negras 135 mnpm
Droga stawała się coraz bardziej piaszczysta i trudna do przebycia. Zgłodnieliśmy, więc zrobiliśmy sobie przerwę w podróży, aby spożyć jakiś obiad, bowiem w dniu dzisiejszym nie przewidywaliśmy jakiegokolwiek kontaktu z cywilizacją. Mając czas wolny (poza Sławkiem, który przygotowywał posiłek) pospacerowaliśmy po przybrzeżnych skałach
płosząc kraby i podziwiając barwne rozgwiazdy i innych przedstawicieli morskiej, bogatej fauny.
Teraz pojechaliśmy dalej. Wkrótce poznałem miejsce, gdzie w roku 2011 bogato zieleniły się Euphorbia copiapina. Teraz z piasku nic nie wystawało. Wszystko co zielone dawno uschło, a wiatr rozwiał na wszystkie strony ścierając na proch. Skoro rozpoznałem miejsce, chłopcy stwierdzili, że w sypkim piasku łatwo uda nam się wykopać bulwiaste części podziemne. Rozpoczęła się praca. Jak bawiące się piaskiem dzieci przekopaliśmy kilka metrów kwadratowych, znajdując wielką ilość cebul Rhodophiala, oraz tylko dwie bulwy Euphorbia copiapina. Nie był to wynik kogokolwiek satysfakcjonujący, wobec czego posadziliśmy cebule z powrotem i pojechaliśmy piaszczystymi bezdrożami dalej. Darek niekiedy popisywał się jazdą, a naszym zadaniem było uwiecznianie tego na zdjęciach, do późniejszego wykorzystania przy reklamach auta.
Znów zatrzymaliśmy się na stanowisku Thelocephala pajonalensis, których kilka znaleźliśmy. Były to te, które wybrały sobie bardziej skaliste podłoże i po prostu nie mogły się wciągnąć pod ziemię.
Teraz droga stała się dużo lepsza, asfaltowa, więc znacznie szybciej mogliśmy się poruszać. W okolicy Mina Lupita widzieliśmy jeszcze kwitnące Copiapoa megarhiza „borealis”, po czym z tej dobrej drogi zjechaliśmy na wybrzeże, gdzie na skałach znaleźliśmy:
- Neoporteria sociabilis GM1568, które miały kilka dojrzałych owoców Caleta Totoral Bajo 70 mnpm
Wróciliśmy do asfaltu, a następnie pomknęliśmy w kierunku osady Totoral w głębi lądu. Nie dojeżdżając do osady spenetrowaliśmy płaski kopiec, na którym znaleźliśmy dość liczną, a przez to że grunt był skalisty,
nie schowaną przed wzrokiem populację Thelocephala napina ”fulva”.
Szybko, bo zmrok zapadał, wróciliśmy nad morze i wybraliśmy sobie miejsce blisko oceanu, niewiele powyżej poziomu wody, ryzykując, że większa fala nas zaleje.
12.11.2013 wtorek – Caleta Totoral Bajo 5770 km
Na szczęście noc przebiegła spokojnie i żadnej fali nie było, aczkolwiek całą noc fale z łoskotem rozbijały się o przybrzeżne skały. Jeszcze bez śniadania, nawet nie zabierając aparatu fotograficznego, zacząłem penetrować pobliskie, niezbyt wysokie skały, sterczące na piaszczystej plaży jakby je ktoś celowo rzucił dla urozmaicenia krajobrazu. Szybko też znalazłem piękną i kwitnącą (chociaż kwiaty o tej porze były jeszcze zamknięte) populację:
- Horridocactus totoralensis GM1570, oraz niekwitnące
- Copiapoa echinus GM1569 Caleta Totoral 10 mnpm
Gdy wróciłem, odwiedził nas zazwyczaj poranny gość, czyli lisek. Przez chwilę fotografowałem dokarmianie przez Sławka, po czym wszyscy powędrowaliśmy na skały, teraz już wyposażeni w sprzęt fotograficzny. Niektóre kwiaty zaczęły się rozwijać.
Niedaleko w skarpie zauważyliśmy otwory w ziemi, a nad nimi siedzącą parkę sówek ziemnych Athene cunicularia. Pozwalały dość blisko do siebie podejść, po czym kilka metrów odfruwały, odciągając nas od gniazda.
Opuściliśmy to urocze miejsce i pojechaliśmy asfaltem na południe, zatrzymując się na wspaniały obiad w znanej nam restauracji z pięknym widokiem na zatokę, w Carrizal Bajo.
Teraz wjechaliśmy do Parku Narodowego Llanos de Challe, by zobaczyć, czy będą jakieś kwiaty, lub chociaż nasiona z tutejszych rarytasów.
Thelocephala challensis
Thelocephala challensis Oxalis gigantea
Oczywiście żadnych kwiatów nie było tak na Thelocephala challensis, jak i na Th. llanensis. Te rośliny mając dosyć skalisty grunt, tylko rzadko się chowają przed wzrokiem.
Na Th. llanensis znaleźliśmy nawet jakieś owoce z nasionami. Pojechaliśmy jeszcze kilka kilometrów dalej, ale nigdzie już nie widzieliśmy terenów zwiastujących kaktusy.
Wróciliśmy do asfaltu i pojechaliśmy na wschód, w kierunku Canto del Agua. Wybraliśmy sobie jakieś skaliste zbocze, ma którym po krótkim poszukiwaniu zobaczyliśmy:
- Thelocephala aerocarpa GM1571
- Copiapoa echinoidea GM1571.1
- Horridocactus carrizalensis GM1571.2 Canto del Agua 240 mnpm
Dalsza droga zaprowadziła nas na południe, w pobliże Maitencillo, gdzie spodziewałem się zobaczyć interesującą dla mnie neoporterię. Dosyć szybko też wspięliśmy się na zawieszone nad nami skały, na których znalazłem poszukiwane:
Eulychnia castanea Neoporteria vallenarensis
- Neoporteria vallenarensis GM1572, z którymi rosły
- Copiapoa coquimbana vallenarensis GM1572.2
- Horridocactus huascensis GM1572.1 Maitencillo 520 mnpm
Tutaj spotkaliśmy także jedynego w Chile przedstawiciela węży Tachymenis chilensis, który posiada tylne zęby jadowe, ale jego jad nie jest dla człowieka niebezpieczny. No chyba, że jest się uczulonym na któryś składnik tego jadu.
Zadowolony ze znaleziska postanowiłem zobaczyć jeszcze rośliny opisywane jako Horridocactus transitensis. Pojechaliśmy więc na wschód do doliny rzeki Rio del Transito, mijając miasto Vallenar, w którym nie pogardziliśmy obiadem. Wjechaliśmy do głębokiego kanionu rzeki, nie widząc żadnej możliwości noclegu na niemal pionowo opadających skalistych zboczach gór, a noc już zapadała. Dopiero gdy minęliśmy El Transito, kanion zaczął się wypłycać. Wkrótce zobaczyliśmy odchodzącą w prawo drogę do wioski Pinta. W całkowitej ciemności zobaczyliśmy jakiś przylegający do drogi placyk, prawdopodobnie żwirowisko, i tu rozbiliśmy namioty.
13.11.2013 – środa – Pinta 6030 km
Gdy Sławek zaczął przygotowywać śniadanie, ja jeszcze bez aparatu wybrałem się na zwiedzanie okolicy, czyli zacząłem się wspinać po żwirowo piaszczystym zboczu. Tutaj nic nie rosło, ale znacznie wyżej widziałem skały. Po pewnym czasie stwierdziłem, że do tych skał jest trochę za daleko i wysoko, wobec czego skierowałem się ku krawędzi doliny Rio del Transito, gdzie też dostrzegłem niewielkie skałki. Nie na skałach, ale poza nimi, na stoku zobaczyłem piękne i pokryte owocami:
- Eriosyce spinibarbis lapampaensis GM1573 Pinto 1420 mnpm
Zebrałem nasiona i wróciłem do chłopaków, ale że było do tego miejsca dość jednak daleko, więc po śniadaniu ruszyliśmy w dalszą drogę do Conay, gdzie spodziewałem się zobaczyć więcej roślin.
Gdy po lewej stronie drogi zauważyłem skały schodzące ku rzece i niewyraźną drogę doń wiodącą, skierowaliśmy tam auto. Gdy wysiedliśmy z auta, ponad nami, na kruchych skałach, po których musieliśmy ostrożnie się wspinać, znaleźliśmy poszukiwane:
- Horridocactus transitensis GM1574 z owocami, z którym rosły również owocujące
- Eriosyce spinibarbis lapampaensis GM1575 Conay 1280 mnpm
Stwierdzić muszę, że opisywane przez jednych autorów H. transitensis niczym się nie różni od znanego mi już wcześniej, a opisywanego przez innych H. eriosyzoides. Ponieważ jednak nazwa Horridocactus eriosyzoides Ritter pojawiła się wcześniej, trzeba przyjąć jako właściwą tę właśnie nazwę.
Większość dolin w Chile tak wygląda - wszystko co zielone to sławne na cały świat winnice.
Teraz w pełni zadowoleni ze znaleziska mogliśmy wracać w kierunku wybrzeża. Znowu zatrzymaliśmy się na obiad w Vallenar.
Dojechaliśmy do Freirina i teraz zaczęliśmy wypatrywać wyznaczonych przeze mnie tras wiodących na stanowisko niedawno opisanej Copiapoa griseoviolacea.
Po drodze zatrzymaliśmy się przy licznych Copiapoa coquimbana, gdzie znaleźliśmy:
- Thelocephala napina GM1576
- Horridocactus crispus GM1576.1
Miqueliopuntia miqueli Freirina 250 mnpm
Pierwsze trzy wyznaczone z satelitarnych map wjazdy były zamknięte. Pozostała jeszcze czwarta droga dojazdowa i ewentualnie dojście poprzez grzbiet górski, co byłoby najmniej wygodne, męczące i długo trwające. Na szczęście czwarta droga była otwarta. To tędy wjeżdżają górnicy do kopalni znajdującej się nieco powyżej stanowiska. Szybko zobaczyliśmy kwitnące, ale też mające dojrzałe owoce:
Copiapoa griseoviolacea GM1577 Freirina 710 mnpm
Eulychnia castanea
Gdy nasyciliśmy oczy i karty aparatów tymi wspaniałymi roślinami o czarnych cierniach, zaczęliśmy wracać, ale wybraliśmy inną drogę wiodącą w dobrym kierunku. Już blisko wyjazdu z tego terenu na zboczu zauważyliśmy jeszcze jedną populację:
- Copiapoa griseoviolacea GM1578, też kwitnące i owocujące, jak również u podstawy wzgórza nieliczne
- Thelocephala napina GM1579 Copiapoa griseoviolacea i rosnące z nimi
- Copiapoa coquimbana GM1579.1 Freirina 380 mnpm
Teraz skierowaliśmy się do znalezionej poprzednim razem doliny Quebrada San Juan, aby ją lepiej spenetrować.
Prowadząca do niej droga o nazwie Cuesta Alcamolle jest bardzo kręta, więc na którymś z rozgałęzień zjechaliśmy z właściwej i po pewnym czasie stwierdziliśmy, że prowadzi nas ona do osady El Morado. Jednak wcześniej znaleźliśmy na mapie jakieś połączenie, wobec czego nie chcieliśmy wracać, ale sprawdzić nową drogę. Tuż przed wjazdem na tę drogę zaczęło się dość mocno ściemniać, a ponieważ teren okoliczny nadawał się do biwakowania, niewiele myśląc skręciliśmy w jakieś kołami naznaczone miejsca i dość daleko od drogi, tak by nas nie było widać,
rozbiliśmy namioty, a nawet rozpaliliśmy ognisko korzystając z dość znacznej ilości suchych krzaków.
14.11.2013 - czwartek – El Morado 6270 km (WP1951, 990 m)
Rano jak zwykle odwiedził nas lisek, którego Sławek znowu częstował suchą bułką. Lisek zabierał, uciekał dalej, ale zaobserwowaliśmy, że nadmiar bułki zakopywał za krzakami. Darek siedzący na dużym płaskim kamieniu, służącym mu jednocześnie jako stół, w pewnym momencie odłożył gorący kubek z makaronem w jakimś sosie, aby wziąć z auta aparat, by zrobić liskowi zdjęcie.
Lisek jakby czekając na to, podbiegł do kamienia, strącił kubek i próbował zjeść makaron. Był on jednak zbyt gorący, wobec czego widząc, że Darek nadchodzi zabrał w zęby jego łyżkę, najwyraźniej pachnącą smakowicie i pobiegł przed siebie. Trzeba było widzieć, jak Darek krzycząc rzucił się za nim w pościg. Odzyskał łyżkę, gdy lisek się przekonał, że tego zjeść się nie da, ale my zrywaliśmy z tego wyczynu boki ze śmiechu.
W pobliżu rosły tylko:
- Eriosyce aurata GM1579.2 i
- Horridocactus kunzei GM1579.3 El Morado 1210 mnpm
Po śniadaniu jak zaplanowaliśmy, tak pojechaliśmy skrótem do naszej doliny. Jednak okazało się, że na tej drodze ulokowane są liczne kopalnie, do których prowadzą rozgałęzienia i nie bardzo wiadomo, która droga jest główna. Tak też w pewnym momencie widząc pracowników kopalni zatrzymaliśmy się, pytając o drogę. Wkrótce znalazł się chętny, by jadąc autem przed nami wyprowadzić nas z tego labiryntu dróg. Był nim kierownik tej zmiany, który i tak udawał się w tym kierunku. Podziękowaliśmy mu i ruszyliśmy do naszego celu. Bez problemu już dojechaliśmy. Wróciliśmy tu po latach, bo nie byłem pewien, czy to co widzieliśmy to były dwa różne gatunki, tzn. Neoporteria i Horridocactus, czy też jeden tak zmienny w wyglądzie. Faktycznie, rosnące w jednej szczelinie rośliny wyglądały różnie, np. wszystkie górne miały skórkę barwy czerwono brązowej, natomiast dolne były zupełnie zielone. Te zielone często były kuliste, natomiast brązowe wydłużone. Może zaczerwienienie tłumaczyłoby większą operację słoneczną, ale dlaczego te w cieniu są kuliste a na słońcu wydłużone, tego wytłumaczyć się nie da. Niemniej, musiałem przyznać, że jest to jeden gatunek, Neoporteria, która ma wiele wspólnego z N.villosa, ale również nieco inne cechy. Jakieś 200 metrów dalej zbocza kanionu trochę się spłaszczyły i nie były tak bardzo skaliste. Tam już tych neoporteri nie było, ale za to pojawiły się:
- Oxalis sp. GM1580
- Haageocereus sp. GM1580.1, płożące się po skalnych, niedostępnych ścianach
- Horridocactus heinrichianus GM1580.2, i nowa Copiapoa, w której dopatrzyliśmy się poszukiwanej
- Copiapoa sarcoana GM1580.3
- Horridocactus kunzei GM1580.4, w tym jedna roślina, nie rosnąca w cieniu, miała zupełnie zieloną skórkę, niepodobną do innych roślin. Widocznie nie tylko u neoporterii to zjawisko w tym kanionie występuje. Quebrada San Juan 200 mnpm
Przeszedłem jeszcze jakieś 2 kilometry kanionem w kierunku oceanu. W kilku miejscach jeszcze widziałem:
- Neoporteria sp. GM1581 i
- Horridocactus kunzei GM1582 Quebrada San Juan 140 mnpm
Dalej kanion był już niedrożny, tzn. nie do pokonania nawet autem terenowym. Wróciliśmy do miejsca, które wypatrzyłem z satelity, gdzie wąska ale przejezdna drożyna pięła się po stoku w górę. Poprzednim razem jej nie widzieliśmy, a i teraz gdybym nie zaznaczył współrzędnych na mapie, na pewno byśmy ją przeoczyli. Poprowadziła ona nas na wybrzeże. Po drodze jeszcze się zatrzymaliśmy widząc sporo kaktusów z rodzaju Copiapoa, przy czym jedne, mniejsze miały ciernie czarne, drugie większe ciernie żółtawe. Doszedłem jednak do wniosku, że młode mają ciernie czarne, później stare, dolne ciernie stają się żółte, a u już dojrzałych wszystkie ciernie są żółte i jest to tylko jeden gatunek:
- Copiapoa sarcoana GM1582.1, przy których widzieliśmy jeszcze nieliczne H.kunzei i
- H. heinrichianus GM1583 kwitnące rośliny. Quebrada San Juan 280 mnpm
Zatrzymaliśmy się już poza pasmem górskim, ale w pagórkowatym zejściu ku plaży, gdzie były jeszcze:
- Copiapoa coquimbana GM1583.1
- Horridocactus heinrichianus GM1583.2. Bahia Quebrada Honda 250 mnpm
Teraz dojechaliśmy niemal płaskim terenem do drogi wiodącej przez dolinę Quebrada Chañaral do miasteczka Domeyko, gdzie Darek uparł się znaleźć jakiś sklep i hotel. Nie znaleźliśmy ani jednego, ani drugiego, choć to dość dziwne. Pojechaliśmy zatem na południe trasą Ruta 5, wypatrując miejsca na nocleg. Widząc wyjeżdżoną przez ciężki sprzęt drogę dla potrzeb budowy autostrady, nie namyślając się podążyliśmy jak najdalej od hałasu wywoływanego dużym obciążeniem tej ruchliwej trasy. W niemal płaskim a mimo to niepokrytym żadną roślinnością terenie o podłożu piaszczysto żwirowym ustawiliśmy swoje namioty, czekając na promienie wschodzącego słońca.
15.11.2013 – piątek - Los Molles 6440 km
Szybko uporaliśmy się ze spakowaniem namiotów, minęliśmy Trapiche i skierowaliśmy nieco dalej ku widocznym wzgórzom po lewej stronie przed La Higuera, ale tam znaleźliśmy wyłącznie populację kwitnących Cumulopuntia sphaerica.
Jeszcze wjechaliśmy na stare miejsce, gdzie znaleźliśmy kiedyś Neoporteria wagenknechtii niedaleko Los Hornos. Na szczęście kilka roślin kwitło, co dla mnie było interesujące, ale Darkowi nie chciało się iść do skał, więc to przeoczył.
W La Serena zrobiliśmy wielkie zaopatrzenie i wyruszyliśmy w głąb kraju, czyli w stronę Andów. Na początek chciałem zbadać dolinę Quebrada de Santa Gracia, gdzie Ritter znalazł nie znane mi Neoporteria microsperma i N. microsperma v. graciana. U wlotu doliny, przy El Islon zobaczyliśmy w bok odchodzącą dość wąską dolinę o skalistych zboczach, więc postanowiliśmy ją przejrzeć. Zostawiliśmy auto u wlotu do doliny, bo dalej raczej trudno byłoby wjechać. Na skalnych zboczach szybko dostrzegliśmy:
- Neoporteria wagenknechtii GM1584, które z początku wzięliśmy za N. nigrihorrida, ale na szczęście kwiaty wyjaśniły sytuację. Na zboczach poza skałami rosły
- Horridocactus kunzei GM1584.1
- H. heinrichianus intermedius GM1584.2 z kwiatami oraz
Trichocereus deserticola GM1584.3 też kwitnące El Islon 100 mnpm
Skierowaliśmy się w stronę doliny, gdzie mieści się Rezerwat Santa Gracia. Przebyliśmy szmat drogi, ale teren stawał się coraz uboższy i zniknęły także skały, które widzieliśmy prze wejściu do tej bocznej doliny. Zawróciliśmy i gdy tylko pojawiły się pierwsze skały, podążyliśmy do nich. Tutaj zaskoczyły nas rośliny, których nie spodziewaliśmy się zobaczyć. Na pierwszy rzut oka były to rośliny z rodzaju Gymnocalycium. Przynajmniej takie wrażenie sprawiały młode osobniki swoim wyglądem i cierniami. Niestety, na starszych były owoce, a te należały bez wątpienia do rodzaju Eriosyce. Sprawę wyjaśniły całkiem stare i wyciągnięte rośliny. To były:
Neoporteria clavata „graciana” GM1585, w równinach pod skałami Trichocereus deserticola GM1585.1 Quebrada Santa Gracia 350 mnpm
Przy samym wylocie z tej doliny do głównej doliny rzeki Santa Gracia, również podeszliśmy do skał, na których także widzieliśmy wspaniałe:
- Neoporteria clavata „graciana” GM1586 Quebrada Santa Gracia 320 mnpm
Opuściliśmy dolinę i w dalszej drodze zatrzymaliśmy się jeszcze przy Las Rojas, gdzie były tylko Copiapoa coquimbana. Dalszy postój zrobiliśmy w dolinie Quebrada Marquesa. Wspinaliśmy się ku widocznym skałom, gdy nagle nasz marsz został przerwany przez wykopany głęboki kanał, którym woda pędziła w głąb doliny, do celów nawadniania upraw. Nie było możliwości go przekroczyć. Wróciliśmy do auta i pojechaliśmy w głąb doliny. Po pewnym czasie zobaczyliśmy znowu skaliste wzgórze, tym razem bez przeszkody w postaci kanału. Na tym wzgórzu kwitły obficie:
- Horridocactus heinrichianus intermedius GM1587 i również podobne do Gymnocalycium rośliny, w których rozpoznałem opisane przez Rittera
- Neoporteria clavata v. procera GM1588 Quebrada Marquesa 400 mnpm
Teraz już z powodu kończącego się dnia, szybko ruszyliśmy w kierunku Vicuña. Po drodze jeszcze wspięliśmy się na szczyt jednego ze wzgórz nad jeziorem El Tambo, na którym udało się wypatrzeć:
- Neoporteria senilis ssp. elquiensis GM1589
- Copiapoa coquimbana GM1589.1
- Horridocactus heinrichianus intermedius GM1589.2 i Trichocereus fulvilanus GM1589.3 El Tambo 650 mnpm
Niemal już o zmroku dojechaliśmy do Vicuña, gdzie chwilę pokręciliśmy się uliczkami miasta, by znaleźć jakiś nocleg. Wreszcie udało nam się wypatrzyć obiekt typu „posada”, w którym gospodarze przydzielili nam pokój z dostępem do Internetu, a na rano zapowiedzieli śniadanie.
16.11.2013 - sobota – Vicuña 6750 km (posada 36.000 peso)
Rano wyjechaliśmy z miasta kierując się drogą wiodącą na południe przez Hurtado do Ovalle. Jadąc pod górę podziwialiśmy widoki zielonych upraw winorośli w dolinie rzeki Elqui. Po osiągnięciu wysokości ponad 1000 mnpm zatrzymaliśmy się widząc jakieś kaktusy. Były to:
- Eriosyce aurata GM1589.4 S of Vicuña 1030 mnpm
Przejechaliśmy jeszcze kilkanaście kilometrów i zobaczyliśmy piękne złote kule:
- Eriosyce aurata GM1590 oraz wciśnięte w skały, niewielkie
- Horridocactus kunzei GM1591 mające już dojrzałe owoce N of Hurtado 1750 mnpm
Dłuższy czas buszowaliśmy po zboczu i skałach, po czym pojechaliśmy dalej, by zatrzymać się jeszcze przed Hurtado, przy podobnie wyglądających jak na poprzednim stanowisku.
Niezmiernie ciekawy, wyróżniający się bardzo długimi i mocnymi cierniami wielki i samotnie rosnący Trichocereus chiloensis.
W miejscowości Pichasca skręciliśmy w drogę prowadzącą do El Romeral, po drodze zatrzymując się w dwóch miejscach, na których rosły:
- Horridocactus kunzei GM1592 Romeral 1120 mnpm
Eriosyce aurata
oraz Horridocactus kunzei GM1593 Romeral 1280 mnpm
Tym sposobem przejechaliśmy ponad połowę drogi, gdy nagle przed nami pojawił się przerzucony ponad głębokim rowem drewniany mostek. Ślady kół wskazywały, że auta tym mostkiem się przeprawiały, jednak wchodząc na niego, cały się chwiał i Darek nie chciał ryzykować utknięcia w tak rzadko uczęszczanym miejscu. Mostek zbudowany był z dwóch pni przerzuconych przez rów, podpartych dwoma innymi pośrodku długości. Na tych pniach ułożone były dalsze krawędziaki stanowiące wypełnienie części powiedzmy jezdnej. Kwestią czasu jest, pod którym autem się on zawali. Miejsce w którym leży El Romeral wydaje nam się interesujące, ponieważ leży w środkowej części dopływu rzeki Rio Limari, do którego nie ma żadnego innego dostępu, więc jest raczej nie dotknięte stopą kaktusiarza. Niestety, my też musieliśmy od zamiaru odstąpić.
Powróciliśmy do drogi asfaltowej, którą przez Ovalle i odcinek płatnej autostrady Ruta 5, dotarliśmy już pod wieczór do Tongoy. W pobliży Tongoy, a właściwie na leżącym od niego na południe półwyspie Punta Lengua de Vaca były przez Rittera znalezione Horridocactus heinrichianus v. setosiflorus, którego chciałem uwiecznić na zdjęciach. Mieliśmy nadzieję na nocleg na tym stanowisku. Jednak okazało się, że jest to teren ogrodzony i niedostępny jako teren militarny. Z tego powodu również na całym pobliskim wybrzeżu zabroniono biwakowania w namiotach. Pozostało nam skorzystać z jednego z licznych w tym miejscu campingów. Nie był to jednak okres wakacyjny, więc długo nie mogliśmy znaleźć czynnego. Ale i to się w końcu udało i już po ciemku postawiliśmy swoje namioty na przeznaczonych do tego celu płaszczyznach piasku.
17.11.2013 – niedziela – Tongoy 7010 km (camping 10.000 peso)
Spakowaliśmy się już bez zbytniego marudzenia i udaliśmy tym razem na północ, gdzie przez poranną mgłę przebijały się jakieś wzgórza.
Po drodze zatrzymaliśmy się przy mijanych skałach, na których wypatrzyłem:
- Neoporteria nigrihorrida GM1594 Puerto Velero 25 mnpm
Próbowaliśmy dojechać do skalistych wzgórz, ale wszystkie były ogrodzone, a na bramach i wjazdach widniały tablice, że jest to teren prywatny i zabrania się wstępowania na ten teren. Trzeba nam było wracać. Do autostrady postanowiliśmy dotrzeć inną drogą. Już po kilku kilometrach zobaczyliśmy wzgórza, przez które wciskała się droga. Tutaj też się zatrzymaliśmy i rychło znaleźliśmy bogatą populację:
Neoporteria nigrihorrida GM1595 El Pangue 40 mnpm
Autostradą Ruta 5 skierowaliśmy się na południe. Trzeba stwierdzić, że niemal brak jest możliwości zjechania z autostrady w kierunku wybrzeża. Tu niemal wszystkie tereny są ogrodzone i prywatne, o czym przypominają wiszące tablice. Dopiero kilkadziesiąt kilometrów dalej udało nam się skręcić w drogę prowadzącą do Mina Talca. Wcześniej jeszcze był zjazd do Parku Narodowego Fray Jorge, ale tam już kiedyś byłem. Dojazd do wybrzeża też nie był prosty. Musieliśmy udawać, że nie widzimy tablicy informującej że teren jest prywatny, bowiem droga była bez bramy i dobrze utrzymana. Na krawędzi wyżyny zatrzymaliśmy się w skalistym miejscu. Tu rosły:
- Neoporteria subgibbosa GM1596 o czarnych cierniach Mina Talca 170 mnpm
Trochę niżej:
- Neoporteria nigrihorrida GM1597
Trichocereus skottsbergii GM1597.1 o cienkich i licznych cierniach Trichocereus litoralis GM1597.2 o niespotykanie grubych i mocnych
cierniach u tutejszej populacji Mina Talca 40 mnpm
Mijając Caleta Talquilla znów nie oparliśmy się wejścia na pobliskie skały, pokryte:
- Neoporteria nigrihorrida GM1598
- Copiapoa coquimbana GM1599 – jest to najbardziej na południe wysunięta mnie znana populacja
kwiaty Trichocereus skottsbergii Caleta Talquilla
Kolejny przystanek:
Neoporteria nigrihorrida GM1600 Punta Piedra Lobos 170 mnpm
I dalej:
- Neoporteria nigrihorrida GM1600.1 Punta Piedra Lobos 70 mnpm
Ale zauważyłem, że chłopakom znudziło się to łażenie po skałach i tylko ja to robiłem:
Copiapoa coquimbana
Neoporteria nigrihorrida GM1601 Punta Piedra Lobos 20 mnpm
Dojechaliśmy wreszcie do ujścia rzeki Rio Limari, co było moim celem. Trzeba było wejść na dość wysoką krawędź płaskowyża. Znów tylko ja się wybrałem a koledzy nie wierzyli, że tam na górze coś znajdę. Faktycznie płaskowyż poza luźnymi grupkami Copiapoa coquimbana nie ujawniał niczego interesującego. Chcąc jednak zobaczyć, czy wzdłuż rzeki jest jakaś droga, którą moglibyśmy skrócić sobie powrót do autostrady, zbliżyłem się do północnej krawędzi płaskowyża i tam odkryłem, że nie tylko droga istnieje, ale jest tam mnóstwo kwitnących:
Horridocactus heinrichianus setosiflorus GM1602
Trichocereus litoralis oraz
- Copiapoa coquimbana GM1602.1 Caleta Rio Limari 100 mnpm
Wróciłem do auta i chciałem ukryć to znalezisko za karę, że ze mną nie poszli. Jednak chyba mi to nie bardzo wyszło, bo z mojej zadowolonej twarzy łatwo wyczytali nowinę. Niemniej już tam nie drapaliśmy się ponownie, ale pojechaliśmy drogą wzdłuż rzeki. Po pewnym czasie droga obrała nieco inny kierunek i zatrzymaliśmy się, przejeżdżając obok kwitnących niebiesko-zielonymi kwiatami:
-
Puya berteroniana lub alpestris GM1602.2
a nieco dalej Puya chilensis Lo Loros 140 mnpm
Zamierzaliśmy przenocować przy nadmorskiej Caleta Oscuro, ale o tej porze roku wjazd do ośrodka był zamknięty, wobec czego skierowaliśmy się ku miejscowości Illapel.
Nocleg urządziliśmy sobie wysoko ponad okolicznymi wioskami, niedaleko Placilla, podziwiając krwawy i zawsze zachwycający zachód słońca.
18.11.2013 – poniedziałek – Placilla 7310 km
po drodze spotykaliśmy kwitnące Oenothera acaulis
Dzień wstał jakiś mroczny lub tylko zamglony. Wyjechaliśmy w stronę Illapel. Gdy zbliżyliśmy się do rzeki Rio Illapel, zauważyliśmy opadające od drogi skały. To było naszym celem, ponieważ przepis na kaktusy z podrodzaju Neoporteria jest prosty: trzeba znaleźć skały nad dnem doliny rzecznej na wysokości maksymalnie do 1000 mnpm. Teraz też się zatrzymaliśmy i zaczęliśmy zstępować po dość stromo opadających skałach. Znaleźliśmy tam piękną populację:
Neoporteria senilis „multicolor” GM1603, które ciernie zgodnie z pierwotnym opisem były w różnych odcieniach: ciemnożółte, miodowe, brązowe, czarne, przy czym każda roślina była jednolicie ubarwiona, ale każda z kilku rosnących obok nieco inaczej. Rio Illapel 210 mnpm
Stąd pojechaliśmy długą drogą przez Salamanca do Coiron, gdzie kiedyś znalazłem złotożółte Neoporteria senilis. Po prawdzie nie chciałem tam jechać, ale koledzy się uparli.
Na obiad zatrzymaliśmy się w Salamanca, gdzie Darka spotkała niespodzianka. Przy wyciskaniu z plastikowej butelki czerwonej przyprawy „aji”, zbyt duże ciśnienie wywołane naciskiem wyrwało korek i całkowicie opryskało Darka i wszystko dookoła. Kelnerzy szybko wyczyścili co się dało i wymienili mu posiłek na nowy, ale Darek musiał się nie tylko umyć, ale i uprać. Skończyło się oczywiście śmiechem, ale od tego czasu uważał już przy wyciskaniu wszelkich przypraw.
Jazda tymi krętymi drogami nie należy do szybkich, więc na stanowisko dostaliśmy się już po południu. Wspinaczka po stromym, osuwającym się pod nogami i mocno porośniętym akacjami i innymi krzakami zboczu też nie należy do przyjemności. Wkrótce jednak zobaczyliśmy złocistymi cierniami świecące:
- Neoporteria senilis GM1120 oraz
- Horridocactus curvispinus „choapensis” GM1604 o czarnych cierniach Coiron 800 mnpm
Teraz pospieszyliśmy na wybrzeże, chociaż słowo pospieszyliśmy nie odpowiada prawdzie. Tą wąską drogą transportowane były części kopalnianych ładowarek o szerokości całej jezdni i w jednym miejscu taka wystająca część zawadziła i słup energetyczny, łamiąc go tak, że cała trakcja zawisła metr nad jezdnią. Spowodowało to kilku kilometrowy zator, w którym utknęliśmy dobrą godzinę, bo nawet zawrócenie było już niemożliwe. Zanim się ten korek rozładował, też poruszaliśmy się jak muchy w smole. Na wybrzeże do Pichidanqui dotarliśmy już przy nisko nad horyzontem zawieszonym słoneczku, więc musieliśmy się spieszyć, by zrobić jakieś interesujące zdjęcia kwitnących żółtymi kwiatami:
- Neoporteria chilensis v. albidiflora GM1605 Pichidanqui 200 mnpm
Rosły tam jeszcze Trichocereus litoralis, endemiczna Puya coerulea
Eulychnia castanea oraz
Alstroemeria pelegrina.
Prawie po ciemku pojechaliśmy poszukać hotelu w dosyć odległym miasteczku Quillota, z którego zamierzaliśmy następnego dnia zrobić wypad na wysoko wznoszący się szczyt La Campana.
19.11.2013 – wtorek – Quilme 7690 km (hotel 42.000 peso)
Zebraliśmy się bardzo wcześnie, bo przecież przed nami była zaplanowana wspinaczka z poziomu 300 metrów do wysokości 1900 mnpm. Zaopatrzyliśmy się w odpowiednią ilość płynów i jedzenia, szczególnie czekolady i słodkich batonów i pojechaliśmy do Parku Narodowego La Campana.
Musieliśmy trochę poczekać, bo jak się okazało, park otwierają dopiero o godzinie 9oo. Kupiliśmy bilety wstępu, zostawiliśmy auto i zaczęliśmy się wspinać.
Ile czasu i wysiłku nas to kosztowało, nawet nie wspomnę, ale po pewnym czasie, na szczęście daleko przed szczytem, pojawiły się skały. Jeszcze ze 100 metrów wspinaczki w miejscami dość gęstej mgle i na skałach znaleźliśmy upragnione:
- Horridocactus garaventae GM1606 La Campana 1450 mnpm
Niektóre rośliny kwitły, inne miały owoce. To było właśnie to, czego potrzebowaliśmy. Przecież już w roku 2011 próbowaliśmy tu się dostać – bezskutecznie. Za pierwszym razem leżał śnieg, za drugim nie doszliśmy.
Oczywiście uwieczniliśmy w pamięciach aparatów sporo roślin, po czym nie wchodząc już na wierzchołek pospieszyliśmy do auta spotykając jeszcze:
Puya coerulea
Phacelia brachyantha.
Teraz, mając jeszcze w zapasie trochę czasu, wymyśliłem wjazd do doliny leżącej na północ od La Campana, w górach Sierra Aconcagua, ponieważ tam opisany został przez Ritter`a Pyrrhocactus aconcaguensis, włączony przez Backeberga do Horridocactus, a dzisiaj będący synonimem Kattermanna H. curvispinus.
Po drodze zatrzymaliśmy się na obiad we wspaniałych wnętrzach.
Gdy zauważyliśmy leżące przy drodze dość wysokie i strome wzgórze, sprawdziliśmy co na nim rośnie. Były to:
- Horridocactus curvispinus “aconcaguensis” GM1607 Cerrillos 740 mnpm
Stąd już było blisko do stolicy Santiago, gdzie wcześniej przez Internet Darek zarezerwował miejsce noclegowe, wobec czego mogliśmy ten wieczór wykorzystać do końca. Postanowiliśmy jeszcze spróbować szczęścia i przecisnęliśmy się przez zatłoczone miasto na wschodni kraniec, skąd wiedzie w Andy kręta droga do Farellones.
Zakręty są tak ostre, pełne 180o, że każdy jest oznaczony od Curva 1 do Curva 32, a może i dalej, ale dalej nie sprawdzaliśmy. Słońce było tak nisko, że musieliśmy tutaj zakończyć jazdę i wyjść na spacerek po okolicy. Szybko zauważyliśmy:
- Horridocactus curvispinus GM1608.1 Schizanthus hookeri
i dopiero gdy koledzy zaczęli wracać, ja dostrzegłem ukryte w trawie niczym meksykańskie echinocereusy
- Austrocactus spiniflorus GM1608. Oczywiście kolegów, którzy już dość daleko się oddalili zawołałem. Farellones 2250 mnpm
Wielka szkoda że słońce było tak nisko i długo nie mogliśmy zostać na stanowisku, ale warto było przyjechać. Slalom, który urządził Darek po ciemku na tych niesamowitych serpentynach, wart jest zapamiętania. Do hotelu dotarliśmy, ale zanim zamieszkaliśmy upłynęła chyba jeszcze dobra godzina.
20.11.2013 – środa – Santiago 8050 km (hotel 27.700 peso)
Rankiem, może nie tak wczesnym, udaliśmy się do biura hotelu, które mieściło się na innej ulicy, aby zarezerwować sobie jeszcze dwie kolejne noce, po czym pojechaliśmy na południe, bowiem mnie do kompletu widzianych neoporterii brakowało jeszcze Ritter`owej Neoporteria castanea. Już w roku 2011 chcieliśmy ją zobaczyć, ale wszystkie skaliste wzgórza, obok których jechaliśmy, były niedostępne, zazwyczaj ogrodzone wysokimi płotami, za którymi znajdowały się plantacje winorośli. Teraz obraliśmy inną trasę i od San Fernando pojechaliśmy w kierunku Nancangua północną stroną doliny. Niestety, ale spotkało nas to samo, co przed laty. Przeprawiliśmy się przez rzekę na drugą stronę doliny i jeszcze jakieś kilkanaście kilometrów jechaliśmy obserwując możliwości. Niestety takich nie było. Wracając zauważyliśmy jakieś skaliste wzgórza na południe od Nancangua, więc jeszcze tam spróbowaliśmy. Zobaczyliśmy obiecujące skały, ale także niedostępne, przy czym odkryliśmy, że jest do nich ewentualnie dostęp poprzez teren, co prawda ogrodzonej, ale dostępnej dla każdego świątyni wybudowanej na zboczu góry. Faktycznie znaleźliśmy w górnej części terenu dziurę w ogrodzeniu i przez nią dostaliśmy się na strome zbocze góry. Koledzy niestety po pewnym czasie zrezygnowali, stwierdziwszy, że jest to bardzo trudne i mocno porośnięte ciernistymi krzakami podejście. Ja jednak musiałem tam dotrzeć i dotarłem. Skały były zupełnie pionowe. Podszedłem do nich od góry i nie znalazłem nic poza Trichocereus chiloensis. Ale w pewnym miejscu wychyliłem się poza krawędź i zobaczyłem poniżej niedostępne kaktusy. Obszedłem skały i od dołu spróbowałem się dostać do nich. W jednym miejscu, nieco ryzykując odpadnięciem od skał, dotarłem do jakiejś szerszej szczeliny, w której rosły poszukiwane:
- Neoporteria subgibbosa v. castanea GM1609.
dookoła obficie kwitły Alstroemeria lightu ssp. simsii
i przechadzały się wielkie pająki Puquillay 300 mnpm
Koledzy już tam nie próbowali się dostać, ale miałem tę satysfakcję, że wytrzymałem i znalazłem to co chciałem. Muszę stwierdzić, że małe rośliny w zasadzie niczym się nie różnią od np. H. curvispinus „aconcaguensis” bez owoców, dopiero dojrzałe owoce są czerwone, typowe dla neoporterii. Są to typowe płasko kuliste rośliny z zagłębionym wierzchołkiem. Dopiero stare rośliny, a tych na stanowisku nie widziałem wiele, są wydłużone i zdradzające pewną odrębność rodzajową. Teraz już mogliśmy wrócić „spełnieni” do Santiago, gdzie pochodziliśmy sobie ulicami po zmroku, zjedliśmy coś dobrego i wypiliśmy też.
21.11.2013 - czwartek – Santiago 8480 km (hotel 26.000 peso)
Ostatni dzień poświęciliśmy na zwiedzanie miasta, chociaż nie cały, bowiem po południu umówieni byliśmy z Florencją Señoret Espinosa na spotkanie w jej posiadłości w celu zwiedzenia kolekcji.
Thelocephala frankhauseri Thelocephala weisseri Horridocactus spectabilis Ważnym celem było też uzyskanie od niej świeżo wydanej jej książki „Cactaceas Nativas de Chile”. W dwóch szklarniach posiada wielką ilość roślin, głównie chilijskich, przy czym większość kwitnących to kaktusy szczepione na Pereskiopsis. Jest to doskonały sposób na rozmnażanie i otrzymywanie nasion, co dla jej biznesu jest ważną sprawą, jednak ja takiego sposobu uprawiania nie toleruję. Ale też ja nie prowadzę zarobkowej produkcji kaktusów. Po powrocie wieczór spędziliśmy na pakowaniu walizek, odpoczynku i jeździe na lotnisko, gdzie po rozliczeniu się i zdaniu auta weszliśmy na pokład samolotu lecącego do Buenos Aires. Noc praktycznie spędziliśmy w samolocie, by nad ranem wsiąść do autobusu przewożącego nas z jednego lotniska, do drugiego odległego o godzinę drogi, skąd już po południu odlecieliśmy via Sau Paulo, Amsterdam do Warszawy.