PERU 2011 - wyprawa zimowa
Prolog
Mój kolega Darek Raczko, z którym odbyłem już dwie poprzednie wyprawy, otrzymał zlecenie napisania czegoś o wielkim peruwiańskim kanionie Colca. Jest to, jak do tej pory się uważa, najgłębszy na świecie kanion. Darek zaproponował mi wzięcie udziału w eskapadzie. Osobiście nie byłem zauroczony przyrodą Peru, więc drogą negocjacji ustaliliśmy, że wyjedziemy na tydzień do Peru, a następne dwa tygodnie spędzimy w Chile, które jest mi o wiele bliższe emocjonalnie. Może nie jest to najlepszy czas na tego typu wyprawy z uwagi na panującą na półkuli południowej zimę, ale czego się nie robi dla kaktusów i przygody. Darek zajął się organizacją transportu. Udało mu się tak sprawy ułożyć, byśmy najpierw polecieli do Arequipa w Peru via Santiago de Chile, wynajętym w Arequipa autem przez tydzień zwiedzali okolice kanionu Colca, następnie samolotem przelecieli do Iquique w Chile, aby tu wynajętym autem dojechać i oddać je na lotnisku w Santiago, gdzie oczekiwał nas samolot powrotny do kraju. Podróż, z uwagi na odpowiadające nam godziny, jak również koszt, odbywała się liniami łączonymi. Z Warszawy do Frankfurtu lecieliśmy liniami Lufthansa. Z Frankfurtu do Sau Paulo w Brazylii, brazylijskimi liniami TAM. Gdy dolecieliśmy nad Sau Paulo, zerwała się burza, która zmusiła samolot do lądowania w niedalekim Rio de Janeiro. Na lotnisku, nie wysiadając z samolotu, spędziliśmy 3 godziny, po których wystartowaliśmy do Sau Paulo. W Sau Paulo przesiedliśmy się w samolot również brazylijski Lan Airlines do Santiago. Muszę stwierdzić, że mañana, jaką przejawiają Brazylijczycy przechodzi wszelkie pojęcie. Niemniej brazylijska obsługa i wyżywienie nam odpowiadały. Do Santiago dotarliśmy dość mocno opóźnieni już wieczorem. Przy opuszczaniu lotniska okazało się, że nie dotarły wraz z nami nasze bagaże. A przecież o 700 rano następnego dnia odlatywaliśmy do Peru. Obsługa lotniska zapewniła nas jednak, że gdy tylko bagaże dotrą, dowiozą nam je do hotelu, w którym się zatrzymaliśmy, a jeśli nie zdążą, to zostaną wysłane za nami do Peru. Uspokojonych, choć może nie do końca, taksówka zawiozła do wcześniej zarezerwowanego hotelu w centrum Santiago. Po zakwaterowaniu mieliśmy jeszcze trochę czasu na zrobienie kilku zdjęć centrum, pospacerowanie i kolację w typowej chilijskiej restauracji przeznaczonej głównie dla tubylców.
Katedra
Pomniki przy Plaza de Armas
02.06.2011 czwartek – Santiago de Chile (Hostal CHL Suites Santiago 36 USD)
Dla wyjaśnienia: 1 sol prawie jest równy 1 PLN (troszkę mniej).
O godzinie 330 głośne dobijanie do drzwi zakłóciło nam spokój, ale dostawa naszych bagaży nas w zupełności zadowoliła. O godzinie 500 zamówiona w hotelu poprzedniego dnia taksówka zabrała nas na lotnisko. Po odprawie wsiedliśmy do samolotu lokalnych linii Sky Airline, który z międzylądowaniami w Iquique i Arice gdzie odbyła się odprawa celna, dowiózł nas szczęśliwie i bez opóźnień do Arequipy w Peru. Liniom Sky Airlines muszę wystawić laurkę za obsługę i wyżywienie. Zakwaterowaliśmy się w zarezerwowanym wcześniej hotelu Bolivar w centrum miasta.
Wieczór spędziliśmy na fotografowaniu zabytków i atmosfery miejskiej.
Kolację również zjedliśmy w małej restauracyjce przeznaczonej dla tubylczej społeczności. Po raz pierwszy w życiu jadłem mięso z lamy. Szczerze przyznam – nie jestem tym daniem zachwycony.
03.06.2011 piątek – Arequipa, Peru; 0 km (Hotel Bolivar 24 USD za pokój)
Po śniadaniu poszliśmy najpierw na umówione spotkanie na ulicę Jerusalen 401 do Vladii, Polskiego Konsula Honorowego w Peru (Vladimir Soto Leon Velarde), który jest jednocześnie właścicielem biura turystycznego Colca Trek Adventure Travel, znanego z organizacji spływu kajakowego Polaków, którzy jako pierwsi pokonali najgłębszą rozpadlinę na ziemi - Cañon Colca.
Kolekcja oryginalnych masek wiszących na ścianie biura Colca Trek Adventure Travel
Przedstawiliśmy mu przewidywaną do przebycia trasę. Zwrócił nam uwagę, że w jednym miejscu przed zjechaniem z serpentyn, należy przez lornetkę skontrolować, czy na dole nie kręcą się jacyś ludzie, bo jest to trasa nieuczęszczana i właśnie tam zdarzają się napady bandytów, którzy kradną wszystko, co się posiada. Zrezygnowaliśmy więc z tego odcinka i być może czekającej nas atrakcji.
Zabytki Arequipa
Następną czynnością było odebranie zamówionego auta, którym okazał się doskonale przygotowany do peruwiańskich warunków pickup marki Toyota Hilux. Oprócz normalnego koła zapasowego, załadowane na skrzynię miał dodatkowe koło rezerwowe, klinowe klocki drewniane do podkładania pod koła przy postoju na mocno pochylonych zboczach oraz dwie łopaty. Co prawda dzwoniło to wszystko na wertepach, ale gdybyśmy się np. zakopali, nie byłoby problemu. Auto nie dość, że z napędem na 4 koła, to jeszcze miało blokadę napędów tak, że można było wyjść z różnych terenowych opresji i niespodzianek. Zaraz też zabraliśmy bagaże z hotelu i w drogę, przy czym Darek jak zwykle w charakterze kierowcy a ja, jako nawigator. Nie ujechaliśmy daleko za miasto, a ja już na Darka krzyczałem, by się zatrzymał. Ten postój na wysokości 2645 mnpm czerwonymi kwiatami wymusiły liczne w tym miejscu, niewysokie kaktusy z gatunku
Arequipa hempeliana GM1373,
dzisiaj bardziej znane pod nazwą Oreocereus hempelianus.
Faktycznie kwiaty są identyczne jak u oreocerusów. Między nimi plątały się pod nogami kępy Cumulopuntia sphaerica, zaś krajobraz wypełniały kolumnowe Weberbauerocereus weberbaueri. W osadzie Yura skręciliśmy z głównej drogi w podrzędną, wiodącą w kierunku północno-zachodnim. Minęliśmy wioskę Socosani i zatrzymaliśmy się znowu na wysokości 2530 mnpm.
Tu również kwitły, ale tym razem kolumny Weberbauerocereus weberbaueri GM1374.
Kwiaty niektórych roślin były zabarwione na różowo, innych na żółtozielono. Tu również występowały Arequipa hempeliana oraz dodatkowo płożące Erdisia meyenii, obecnie przemianowane na Corryocactus meyenii.
Następnym punktem, który nas zainteresował z powodu obfitości różnych roślin, było otoczenie suchego koryta rzeki, w połowie drogi między Socosani i Huanca, na wysokości 2890 mnpm.
Przy ziemi płożyły się Erdisia meyenii GM1376,
Opuntia sulphurea GM1376.1 (dzisiaj włączona do Tunilla soehrensii),
Cumulopuntia sphaerica GM1376.2,
Tunilla soehrensii GM1376.5
oraz niskie, niebiesko kwitnące kwiatki Phacelia brachyantha GM1376.6
i zielonożółte poduszki Mulinum crassifolium oraz już przekwitłe Arequipa hempeliana. Natomiast z daleka przyciągały uwagę wysokie Armatocereus riomajensis
i nieco niższe, rozłożyste Oreocereus hendriksenianus GM1376.4.
Kilka kilometrów dalej, tym razem na wysokości 3200 mnpm widzieliśmy znów kwitnące Arequipa hempeliana GM1376.9, Cumulopuntia sphaerica,
oraz czerwone roślinki Cistanthe amaranthoides GM1376.11,
żółte duże kwiaty Balbisia microphylla GM1376.12.
Nieco dalej, na wysokości 3370 mnpm znów postój.
Tu kwiatami znaczyły się Cumulopuntia sphaerica GM1376.13,
wielkimi krzakami z długimi cierniami rozrastały Austrocylindropuntia subulata ssp. exaltata GM1376.14,
piękną bielą włosów uzbrojoną żółtymi cierniami zwracały uwagę Oreocereus hendriksenianus GM1376.17,
gdzieniegdzie jeszcze pojawiały nieliczne Arequipa hempeliana,
ale dla nas najciekawsze okazały się kryjące zazwyczaj w cieniu Lobivia pampana GM1376.15.
Dalsza droga urozmaicona była kwitnącymi po obu stronach drogi żółtymi Balbisia microphylla, Calceolaria sp, oraz białymi i fioletowymi Verbena gynobasis.
Na wysokości 3590 mnpm znów urządziliśmy krótki wypad rozpoznawczy.
Między Calceolaria sp. GM1376.23
i Verbena gynobasis GM1376.21
znaleźliśmy Lobivia pampana GM1376.20.
Minęliśmy osadę Huanca
zabierając po drodze dziewczyny i na wysokości 3500 mnpm znaleźliśmy znów Lobivia pampana
i Cumulopuntia corotilla GM1376.24.
Powoli obniżaliśmy się do doliny Lluta.
Na wysokości 3460 mnpm wielkimi, żółtymi, talerzowatymi kwiatami zatrzymały nas Corryocactus brevistylus GM1376.28.
Tu też były Cumulopuntia corotilla GM1376.26,
Cumulopuntia boliviana GM1376.29
oraz Lobivia pampana GM1376.27.
Zatrzymaliśmy się jeszcze przy kapliczce (3360 mnpm), gdzie były tylko Corryocactus brevistylus GM1376.30 z wielkimi, dojrzałymi owocami. Te owoce są całkowicie jadalne. Oczywiście bez skórki.
Dotarliśmy do osady Lluta, gdzie w Hostal de Municipio uzyskaliśmy pokój gościnny. Opiekun hostalu zaprosił nas do siebie na obiadokolację, na którą składała się zupka z wszystkim, co w kuchni, kawałek mięsa wołowego oraz ryż z warzywami i salsą chili. Do tego podano herbatę z naparu liści koki. Taka herbata jest bardzo smaczna (oczywiście, jeśli kto gustuje w herbatach zielonych) i nie wywołuje żadnych wizji, odurzenia czy też uzależnienia. A ponadto jest zdrowa i zmniejsza zmęczenie.
04.06.2011 sobota – Lluta, Peru; 135 km (20 soli za pokój w hostalu de Municipio)
Wejście do kościółka w centrum
Wnętrze kościółka
Robimy kilka zdjęć centrum osady i udajemy się w kierunku Huambo. Przekraczamy rwącą rzekę i wkrótce zatrzymujemy się na wysokości 2870 mnpm.
Na wszędobylskich Weberbauerocereus weberbaueri GM1377
u stóp których rozrastają się kępy Puya sp. GM1380.1,
znajdujemy przylepione niewielkie Tillandsia capillaris GM1379.
Jest jeszcze dość sporo roślin Arequipa hempeliana GM1378 i liczne Cumulopuntia sphaerica.
Z pionowych, niewysokich skał zwieszają się Tillandsia landbeckii ssp. andina GM1380,
natomiast spod skał wyłażą pędy owocujących miniaturowymi dyńkami jakieś Cucurbita sp.
Następny postój na wysokości 3140 mnpm wymuszają na nas pasożyty Psittacanthus divaricatus GM1382.2, zdobiące koronami tak kolumny Weberbauerocereus weberbaueri jak i Corryocactus brevistylus.
Widzimy tu jeszcze owocujące Arequipa hempeliana GM1382
oraz malutkie, czerwonobrunatne Sedum andinum GM1381.
Na chwilę zatrzymujemy się na wysokości 3600 mnpm, by wykonać zdjęcia malowniczej okolicy,
wypełnionej biało kwitnącymi licznymi kępami Verbena gynobasis GM1382.3
oraz niebieskimi łubinami Lupinus paniculatus GM1382.4. Między nimi trafiają się też żółto kwitnące rośliny.
Z kaktusów znajdujemy tylko Cumulopuntia corotilla GM1382.5.
Teraz zatrzymujemy się dopiero po 10 km, na wysokości 3680 mnpm, gdy zauważamy
okryte białą watą z wystającymi żółtymi cierniami Oreocereus hendriksenianus GM1382.6. Do tego wszystkiego kwitną one krwawoczerwonymi kwiatami z wyraźnie wystającym słupkiem ozdobionym zielonymi łatkami.
Gdy przekroczyliśmy wysokość 4000 mnpm, znów się zatrzymaliśmy, by uwiecznić pasące się niespokojne wikunie. Tutaj liczne były Cumulopuntia boliviana ssp. ignescens GM1383 oraz gdzieniegdzie widoczne kuliste Cumulopuntia corotilla GM1382.7.
Znowu przebyliśmy dobre 10 km i na wysokości 3960 mnpm zatrzymaliśmy auto.
Typowymi roślinami dla tego miejsca były poduszkowo rosnące złote kępy Cumulopuntia boliviana ssp. ignescens GM1383.1,
niskie, przy ziemi rosnące zielone Ephedra americana GM1383.2,
niewysokie krzaczki ciernistego Tetraglochin cristata GM1383.3,
żółto kwitnące Solidago chilensis GM1383.4
oraz płaskie rozety Hypochaeris sessiliflora GM1383.5 nazywanego tutaj przez tubylców pilla.
Dalej droga wiodła już tylko w dół do osady Huambo.
Zatrzymaliśmy się na chwilę w centrum (3340 mnpm) by zrobić kilka zdjęć, a Darek zarezerwował dla nas miejsce w hoteliku, po czym wsiedliśmy do auta i ruszyliśmy wzdłuż wąskiego i głębokiego kanionu, którego dnem ciekła rzeczka w dół. Gdy osiągnęliśmy miejsce zwane El Corte (2580 mnpm), droga jezdna się skończyła.
Po drodze widzieliśmy fioletowo kwitnące Pleurophora pungens GM1383.6,
bielejące w słońcu Cylindropuntia cylindrica GM1383.7, srebrzyste liście Puya sp. GM1383.8,
wysokie kolumnowe Weberbauerocereus rauhii GM1383.9, i zapewne zawleczone tutaj Aloe vera GM1383.11
oraz pięknie w słońcu się prezentujące trawy pampasowe Cortaderia selloana GM1383.10.
Na końcu przejezdnej drogi bawiły się tutejsze dzieci,
a w słońcu wygrzewały swoje ciało jaszczurki Tropidurus peruvianus.
Dalej poruszać się można było wyłącznie pieszo. Wybraliśmy się więc na wycieczkę w kierunku kanionu Colca, w którym ta rzeczka miała ujście. Do dna kanionu Colca było jeszcze około 10 km ścieżki i ponad 1200 metrów w dół. Nie zamierzaliśmy jednak tak się trudzić, ale chcieliśmy poznać florę tego miejsca. Pomału schodziliśmy do około 2500 mnpm penetrując strome zbocza, a właściwie teren przyległy bezpośrednio do ścieżki, z której nie można było zejść w bezpieczny sposób. Pierwsze, co nam się rzuciło w oczy i najbardziej zainteresowało, to były potężne krzaczki osiągające do 1 m wysokości i średnicy, mające wałeczkowe, sukulentowe pędy do 4 cm średnicy, o klonowego kształtu liściach,
początkowo czerwonej, później zielonej barwy i ogniście czerwonych kwiatach Jatropha macrantha GM1384.
Razem z nimi występowały jakieś sukulentowe Oxalis sp. GM1385, lecz z uwagi na brak liści i kwiatów trudno ocenić, o jaki gatunek tu chodzi.
Płożąco rosły zielone pędy Erdisia quadrangularis GM1386, chociaż z uwagi na inny kształt pędów i ich długość, może to być jakiś inny, może nawet nieopisany gatunek. Obecnie rodzaj Erdisia został włączony do Corryocactus, więc tak należałoby tytułować te rośliny. Ja jednak pozostanę przy nazwach starych.
Na zboczach powyżej i poniżej pięły się kolumnowe Weberbauerocereus cuzcoensis GM1386.1, płożyły wszędobylskie Cumulopuntia sphaerica GM1386.2. Kaktusy kolumnowe często zasiedlały Tillandsia latifolia GM1386.5.
Sporadycznie wyrastały gdzieniegdzie rozłożyste i olbrzymie Armatocereus riomajensis GM1386.4.
Zwróciliśmy też uwagę na dorastające najwyżej do 50 cm wysokości jedno- lub dwuletnie, kwitnące żółto roślinki z rodziny Malvaceae GM1386.3 o zgrubiałej sukulentowo podstawie oraz pękającej podobnie jak w rodzaju Bursera korze. Pomimo dość wczesnej jeszcze pory, bo była godzina 15 z minutami, nie widziałem ani jednego kwiatu otwartego. Wszystkie były zamknięte, lub tylko niewiele rozchylone. Nie znalazłem takiej rośliny nigdzie w literaturze, więc może chodzić o jakiś nowy gatunek.
Ciekawą rośliną były również mające bordowe bazie Amaranthus caudatus GM1386.12.
Wracając, już przy aucie zauważyłem pędy Opuntia ficus-indica pokryte wielkimi larwami koszenili Dactylopius coccus.
Zatrzymali nas również tubylcy, by ich podwieźć wraz ze zbiorami ziemniaków do Huambo, co uczynnie wykonaliśmy. Kolację zjedliśmy w małej restauracyjce, popijając doskonałą herbatą z liści koki.
05.06.2011 niedziela – Huambo, Peru; 256 km (hotel WP21 3340m)
Na śniadanie udaliśmy się do tej samej restauracyjki, która wcześniej niż zwykle została otwarta z uwagi na nasze życzenie. Dzień w Peru o tej porze roku jest nadzwyczaj krótki, jak na nasze potrzeby, więc też staraliśmy się go wypełnić maksymalnie. Na dzień dzisiejszy zaplanowaliśmy udać się na nową trasę, którą chcieliśmy dostać się jak najbliżej kanionu Colca. Ruszyliśmy więc na południe, w kierunku osady Huanco. Gdy osiągnęliśmy najwyższy punkt drogi, przełęcz na wysokości 4250 mnpm, skręciliśmy na zachód żwirową drogą wiodącą do położonych wyżej kamieniołomów.
Stado wikunii rozpierzchło się, gdy się do nich zbliżyliśmy. Szybko jednak zjechaliśmy z tej drogi na porośnięty kępami trawy łagodny stok wzgórza prowadzący nas w górę, na następne wzgórze o wysokości 4500 mnpm. Takimi bezdrożami przejechaliśmy około 5 km grzbietami wzgórz,
zatrzymując się po drodze na sesję zdjęciową przy wielkich zielonych drzewach Azorella yarita GM1386.6,
lecz dalej teren stał się nieprzejezdny, żłobiony dość gęsto i nieregularnie ponad półmetrowej głębokości jarami. Zostawiliśmy auto i mocno opadającym stokiem ruszyliśmy przed siebie, mając za cel leżący około 15 km dalej szczyt wznoszący się bezpośrednio nad kanionem Colca. Niestety, ale spacery na wysokości ponad 4000 mnpm nie należą do łatwych, tym bardziej, że o ile w dół da się dość swobodnie iść, to podejście powrotne jest po prostu mordercze, a powinniśmy do tego szczytu zejść na 2600 mnpm, tj. 750 m w pionie. Już po pierwszych 100 metrach zorientowaliśmy się, że jest to dla nas nierealne.
Ja postanowiłem dojść tylko do końca białawych skał ciągnących się w dół stoku, aż do wysokości 3950 mnpm. Darek stwierdził, że dojdzie do następnego szczytu mającego tylko 3850 mnpm wysokości. Po drodze widziałem kępy Cumulopuntia boliviana ssp. ignescens GM1386.7,
nieliczne Cumulopuntia corotilla GM1388,
fioletowo kwitnące Verbena gynobasis GM1386.9,
cierniste Tetraglochin cristata GM1386.11
oraz żółto kwitnące roślinki o srebrzyście brunatnych dość sztywnych liściach Haplopapplus sp. GM1386.10.
Zimny, niemal lodowaty wiatr wiał z południa. Wymyśliłem więc, że jeśli na tej wysokości występują jakieś lobiwie, to powinny chronić się przed wiatrem zasiedlając północną, a więc oświetloną słońcem i odwietrzną stronę skał. Faktycznie, po krótkim poszukiwaniu wypatrzyłem niewielkie,
bo osiągające maksymalnie 4 cm średnicy, główki Lobivia sp. GM1387. Ponieważ w tych okolicach występuje wyłącznie Lobivia pampana, a kwiatów, owoców ani nasion nie widzieliśmy, więc zapewne jest to także jej forma. Roślin nie było zbyt dużo, ale wszystkie miały dość krótkie ciernie. Kilka roślin było mocno uszkodzonych przez żerujące tu wikunie i te na zagłębionym w skały białawym kalusie tworzyły dużą ilość maleńkich, może centymetrowych główek o delikatnym ociernieniu.
Dotarłem wreszcie do końca wystającego rzędu skał na wysokości 4000 mnpm i zacząłem pracowicie wracać. Te 2 km terenu i 350 metrów pod górę, zabrały mi ponad godzinę czasu i mnóstwo zdrowia. Ostatkiem sił dotarłem do auta. Darek wrócił po następnej godzinie bez osiągnięcia wyznaczonego sobie celu. Po odpoczynku i wypiciu jakichś płynów, bo na tej wysokości i po zmęczeniu żadne pokarmy nie chciały przejść przez nasze gardła, ruszyliśmy w drogę powrotną, którą kreślił nam czerwoną linią na ekranie palmtopa mój GPS.
W ten sposób wróciliśmy na drogę wiodącą do osady Huambo, którą minęliśmy udając się w kierunku Cabanaconde. Gdy zobaczyliśmy drogę wijącą się w kierunku kanionu, znów w nią wjechaliśmy. Dotarliśmy do miejsca, które zbliżało się dość mocno do kanionu, więc tu się zatrzymaliśmy (3770 mnpm). Wąska, wydeptana ścieżka wiodła w dół, na skraj urwiska i dalej podążała wzdłuż jego krawędzi. Spodobało mi się to miejsce.
Ładny widok na kanion w obu kierunkach,
stoki porośnięte wielkimi Corryocactus brevistylus GM1387.2
i mocno ociernionymi krzakami Austrocylindropuntia subulata ssp. exaltata GM1387.4.
Ponadto cały teren pokryty kwitnącymi na fioletowo Verbena gynobasis GM1387.1
oraz również kwitnącymi dość niepozornymi kwiatkami, krzakami Junellia arequipensis GM1387.3, wydzielającymi bardzo intensywny słodkawy zapach. Zerwałem jeden taki kwiatostan i umieściłem w aucie, a zapach utrzymywał się przez kilka dni. W pobliżu auta jedna austrocylindropuncja kwitła szkarłatnymi kwiatami.
Na nocleg dotarliśmy do miejscowości Cabanaconde, gdzie również nocleg otrzymaliśmy w jednym z licznych tutaj hoteli, prowadzącym także restaurację.
06.06.2011 poniedziałek – Cabanaconde, Peru; 400 km (hotel 40 soli)
Wnętrze kościoła w Cabanaconde Indianka z plemienia Kechua
Centrum Cabanaconde z pomnikiem kondora
Po śniadaniu ruszyliśmy na spotkanie kondorów, które wraz z pierwszymi promieniami słońca (podobno) wznoszą się we wstępujących prądach powietrznych nad kanionem Colca w miejscu zwanym Cruz del Condor.
Jest to także miejsce, gdzie lokalni Indianie ze szczepu Kechua rozkładają swoje towary, licząc na zarobek od tłumnie przybywających tu turystów. Także o turystach nie zapominają urzędnicy, kasując taksę turystyczną od każdego pojawiającego się turysty.
Wspomnieć tu należy, że Indianie sprzedają głównie wyroby z wełny wikunii, a tych do Europy przywozić nie wolno, co jest zupełnym idiotyzmem, gdyż zwierzęta te nie są zabijane, ale Indianie wręcz dbają o ich zdrowie, gdyż tylko od takich zwierząt mogą pozyskiwać wełnę. Niestety, przepisy CITES zupełnie nie rozwiązują problemów ochrony przyrody a dodatkowo są całkowicie nieżyciowe. Zgodnie bowiem z tymi przepisami wszelkie organizmy, które podlegają ochronie, mogą być zabijane czy likwidowane w inny sposób, ale nie wolno przewozić ich, ani ich części, choćby to była wełna, przez granice krajów.
Brzeg urwiska kanionu porastają Puya sp. GM1388.1
oraz pokryta żółtopomarańczowymi kwiatami Mutisia acuminata GM1388.2.
Na skałach siadają różne ptaszki, np. Sicalis flaveola czyli po polsku Szafranka złotogłowa.
Wkrótce również pojawiły się kondory Vultur gryphus. Majestatycznie przelatywały obok nas, niemal nie poruszając skrzydłami. Gdy już się napatrzyliśmy i nafotografowaliśmy do woli, zrobiliśmy przegląd towarów rozłożonych przez Indian, a właściwie Indianki. Mnie najbardziej na pamiątkę spodobały się wzorzyste kapelusze noszone przez handlujące, niestety takich w sprzedaży nie miały. Pozostało wsiąść do auta i jechać, co też niezwłocznie uczyniliśmy.
Po drodze do miasteczka Chivay zabraliśmy na pakę kilka kechuanek z bagażami.
Minęliśmy miasteczko Maca,
na chwilę zatrzymaliśmy się w Achoma by uwiecznić centrum
i dotarliśmy do dość dużego miasta Chivay, w którym musieliśmy uzupełnić zasoby kończących się soli (waluta peruwiańska).
Na głównym placu ustawiony jest pomnik poświęcony Polakom, zdobywcom kanionu Colca. To dzięki ich wyczynowi bardzo niegdyś biedne i małe miasteczko stało się sławne, rozrosło się i dziś stanowi centrum turystyczne tego regionu.
Wyjazd z miasteczka w kierunku północnym wiedzie ciekawą ulicą Avenida Polonia.
W osadzie Tuti opuściliśmy asfalt i zaczęliśmy się wspinać górską szlakową drogą do opuszczonego dawno miasteczka Ran-ran. Po drodze również zabraliśmy pasażerów na pakę. Gdy dostrzegłem żółto kwitnące roślinki, zatrzymaliśmy auto.
Były to Hypochaeris sessiliflora GM1388.3, które tubylcy nazywają pilla.
Razem z nimi dostrzegliśmy Tunilla soehrensii GM1388.4 przez tubylców zwane airampa – zapewne stąd dawna nazwa rodzaju Airampoa.
Dojechaliśmy do leżącego na wysokości 4540 mnpm wymarłego miasteczka i zaczęliśmy je zwiedzać. Pozostały ruiny domów i dość ciekawy kościół obrośnięty już
ciernistymi Cumulopuntia boliviana GM1388.5. Miasteczko wymarło, gdy w Peru zrealizowano wielki plan dostarczenia wody pitnej do odległego miasta Arequipa. W tym celu z wielu miejsc Andów poprowadzono kanały, które odwodniły tak krainę, że niegdyś zielone doliny przestały być zielone, a związane z nimi osady ludzkie zostały opuszczone. Pomimo to nie cała woda została odprowadzona, a dna dolin nadal są mokre i porośnięte soczystą, choć krótką trawą oraz mchami
i innymi roślinami związanymi z takimi środowiskami andyjskimi np. Pycnophyllum bryoides GM1388.6.
Te tereny są doskonałymi pastwiskami, w związku z tym daje się tu zaobserwować wielkie stada
zwierząt hodowlanych alpaka Vicugna pacos
oraz lama Lama glama.
Teren wciąż się wznosił, przybywało więc niskich zielonych drzew Azorella yarita.
W pewnym miejscu osiągnęliśmy wysokość 4960 mnpm i zaczęliśmy się obniżać w płytką i dość płaską, szeroką dolinę,
by na wysokości 4660 mnpm przekroczyć największą rzekę świata Amazonkę w jej górnym biegu. Oczywiście w tym miejscu nie robi ona wrażenia. Kilkanaście kilometrów dalej i kilkaset metrów wyżej są przecież jej źródła.
Jeszcze ponad godzinę jedziemy niemal bezdrożami altiplano na wysokości około 4500 mnpm, by wreszcie dostać się do dość porządnej, choć żwirowej drogi prowadzącej na zachód, w kierunku miasteczka Orcopampa, wijącej się malowniczymi terenami na wysokości 4700 – 4900 mnpm. W końcu opuszczające się serpentyny doprowadziły nas do leżącego w dolinie rzeki miasta Orcopampa, skąd pospieszyliśmy dalej na południe do celu dzisiejszej wędrówki, położonego na wysokości 3570 mnpm miasteczka Andagua. Droga wiodła pięknymi kanionami, których ze względu na późną porę nie mogliśmy spenetrować, ale postanowiliśmy tu wrócić. Późnym już wieczorem zatrzymaliśmy się w małym hoteliku znajdującym się nad sklepikiem przy głównej drodze prowadzącej na plac centralny. Kolację, przy lodowatym wietrze wiejącym przez otwarte drzwi, zjedliśmy w małej restauracyjce po przeciwnej stronie placu.
07.06.2011 wtorek – Andahua, Peru; 680 km (hotel 30 soli)
Dzisiejszy dzień przeznaczyliśmy na dotarcie na dno kanionu Colca, do miejsca zwanego Rancho Cango. Postanowiliśmy dotrzeć tam nowo wybudowaną (podobno) drogą wiodącą od osady Ayo. Skoro świt wyjechaliśmy na południe, minęliśmy osadę Ayo i droga powiodła nas do kamieniołomów leżących na platformie utworzonej jakieś 300 m nad dnem kanionu. Tu droga jednak się kończyła. Roztaczał się piękny widok w głąb kanionu w obie, a nawet w trzy strony, bowiem w tym miejscu dochodził kanion Mamacoche. Po drodze widzieliśmy kwitnące Tillandsia landbeckii ssp. andina GM1389,
Weberbauerocereus cuzcoensis GM1389.1,
Austrocylindropuntia cylindrica GM1389.2
oraz pojawiły się wspaniałe Browningia candelaris GM1390.
Nieco bliżej Ayo zaskoczył nas kwitnący, wielki Armatocereus riomajensis GM1390.2,
przy którym również kwitły Weberbauerocereus weberbaueri GM1390.1.
Za Ayo, ale nieco bliżej platformy nad kanionem znów zatrzymały nas ¬ Browningia candelaris GM1392.2.
Spotkaliśmy tu jakieś nieokreślone bliżej rośliny z rodzaju Cumulopuntia lub Maihueniopsis GM1392.1,
ale najbardziej zaciekawiły prawie płożące się pędy Haageocereus decumbens GM1392, które na dodatek pokryte były dość dużymi, soczystymi, czerwonymi ale pozbawionymi jakichkolwiek cierni owocami. Te właśnie owoce z suchą pozostałością kwiatu pozwoliły natychmiast określić przynależność rodzajową.
Haageocereus decumbens GM1392 Neoraimondia peruviana GM1393
Okazało się, że ze wzmiankowanej platformy nie da się zejść do kanionu, gdyż ścieżka tam niegdyś wiodąca urywa się nagle w miejscu, gdzie w czasie jakiegoś może nawet drobnego trzęsienia ziemi część stoku wraz ze ścieżką się zsunęła. Kilkanaście metrów dalej ta ścieżka wciąż istnieje, lecz dostać się do niej nie sposób. Jest to widok często spotykany w Andach peruwiańskich.
Na platformie rosły nieliczne Neoraimondia peruviana GM1393,
Weberbauerocereus cuzcoensis GM1394, Haageocereus decumbens GM1395 oraz Cumulopuntia sphaerica GM1395.1.
Widok na kanion doliny Mamacoche
Widok w górę kanionu Colca
Widok w dół kanionu Colca
Kanion Colca
Postanowiliśmy spróbować dostępu do kanionu od strony Laguna Mamacoche. W drodze powrotnej, już za Ayo zauważyliśmy nowy drogowskaz ukazujący drogę do Huambo. Oznacza to, że droga przez dno kanionu faktycznie istnieje. A ponieważ wiodła ona jednocześnie do laguny Mamacoche, udaliśmy się nią na spotkanie nowego.
Po drodze widzieliśmy liczne i dobrze zachowane Browningia candelaris GM1396,
oraz Haageocereus decumbens GM1396.1.
W pewnym miejscu droga rozwidlała się, w prawo do laguny a w lewo zakosami wspinała do wzmiankowanego Huambo. Niestety, ale droga ta kończyła się nagle w miejscu, w którym prawdopodobnie w przyszłości przebity zostanie tunel, bo piętrzące się wysokie skały nie pozwalały na prowadzenie drogi przez szczyt.
Obraliśmy kierunek do Laguna Mamacoche i wkrótce tam dotarliśmy. Droga jednak dalej już nie wiodła. Zostawiliśmy auto, przeszliśmy się tam i z powrotem mostkiem nad ujściem wody z laguny do kanionu i kozimi ścieżkami ruszyliśmy w tym samym kierunku. Dno doliny dosyć płasko opada więc bez większego problemu można się po nim poruszać, nawet gdy brak jest kozich ścieżek. Tutaj obserwowaliśmy Haageocereus decumbens GM1397,
Neoraimondia peruviana GM1397.1, Browningia candelaris GM1397.2,
Weberbauerocereus weberbaueri GM1397.3 oraz Corryocactus brevistylus GM1397.7.
Dotarliśmy w ten sposób do wysokości, na której dopływająca z bocznej ściany kanionu woda tworzy malownicze wodospady i postanowiliśmy wrócić, albowiem do kanionu Colca było jeszcze dobre 5 km bezdroża oraz około 400 m wysokości, a czasu mieliśmy już niewiele.
Przy aucie posililiśmy się wcześniej zebranymi, wielkimi owocami Corryocactus brevistylus. Są one doskonałe w smaku, lekko kwaskowe jak owoce kiwi, nasiona mają malutkie, nieprzeszkadzające w jedzeniu. Wszystkie rośliny Browningia candelaris i Neoraimondia peruviana, które widzieliśmy, były roślinami bardzo starymi, liczącymi kilkadziesiąt a może powyżej 100 lat lub jeszcze więcej. Zupełnie nie było widać ani śladu siewek czy roślin młodych, niedojrzałych. Jednocześnie na tych wszystkich roślinach było mnóstwo pąków kwiatowych bądź kwiatów. Oznacza to, że warunki do rozmnażania, czyli długotrwałe opady zdarzają się w tych regionach niezwykle rzadko. Te rośliny muszą być pod ochroną i nie mogą służyć jak dawniej za opał tubylcom, bo w przeciwnym razie wyginą zupełnie. Brak jest tych roślin również w uprawie. Być może nasiona są rzadko dowożone. Gdy my byliśmy, niestety nie owocowały. Z tego co mi wiadomo, również nikomu nie udało się jeszcze ukorzenianie albo szczepienie odrostów browningii. Jest taka teoria, że właściwą rośliną browningii jest mocno ocierniony pień, natomiast wydające kwiaty nieociernione pędy tworzące górne piętro to specyficzne cefalium. A jak wiadomo, samego cefalium nie daje się ani szczepić ani ukorzeniać.
Jakieś 3 kilometry od skrzyżowania w kierunku Andagua wypatrzyłem kwitnące Tillandsia latifolia ssp. leucophylla GM1399
a obok owocujące Erdisia quadrangularis GM1398, aczkolwiek dokładnie opisowi tego gatunku nie odpowiadały. Miały więcej żeber i owoce barwy czerwonej.
Wokół ziemię zdobiły czerwonymi listkami Cistanthe amaranthoides GM1399.1. Niedaleko Andagua, na zboczach utworzonych z brunatnej lawy, zaobserwowaliśmy jakieś grube pałki zakończone rozetą liści. Niektóre z nich kwitły czerwonymi kwiatami.
To były wspaniałe Echeveria sp. GM1400, być może Echeveria chiclensis. lub jakaś jeszcze nieopisana.
Razem z nimi rosły Corryocactus brevistylus GM1400.1
i Cumulopuntia sphaerica GM1400.2. Gdy dotarliśmy do Andagua,
Indianka z Saporo Lupuinus paniculatus GM1400.3
Indianie poprosili nas o podwiezienie do niedalekiej osady Soporo. Przy okazji pokazali nam niewysoki wulkan Cayana-Mauras, w kraterze którego odbywają się tradycyjne walki byków. Zbocza wulkanu porastały fantastycznie niebiesko kwitnące Lupuinus paniculatus GM1400.3, Puya sp. GM1400.4,
Tunilla soehrensii GM1400.6
oraz Echeveria chiclensis GM1400.5.
Następną noc spędziliśmy w tym samym hotelu. W restauracji zauważyłem, że tubylcy napar z liści koki słodzą miodem. Spróbowałem – faktycznie jest to dobre, pomimo, że ja słodkich herbat nie pijam.
08.06.2011 środa – Andagua, Peru; 800 km (hotel 30 soli)
Rano pojechaliśmy na północ, gdzie dwa dni wcześniej nie było okazji się zatrzymać. Zatrzymaliśmy się, gdy na skałach przy drodze, na wysokości 3750 mnpm dostrzegłem lobiwię.
Były to pięknie ociernione Lobivia pampana GM1402, zasiedlające niskie skałki. Być może był to tylko jeden gatunek, ale niektóre rośliny były krótko ociernione, inne długo, jedne miały ciemnozieloną skórkę, inne żywo zieloną. Trudno jednak się spierać o gatunek, gdy rośliny nie kwitną i nie mają owoców, czyli nasion.
Poza skałkami dostrzegłem tylko owocujące Tunilla soehrensii GM1401
oraz Cumulopuntia corotilla GM1402.1.
Następne miejsce upatrzyliśmy sobie jeszcze przed dwoma dniami. Było to skaliste zbocze, dość stromo wznoszące się nad kanionem i płynącą jego dnem rzeką.
Dosyć szybko też znaleźliśmy równie ciekawie ociernioną Lobivia pampana GM1402.2.
W drodze powrotnej zatrzymaliśmy się blisko Andagua, na wysokości 3980 mnpm. Rosły tu Cumulopuntia boliviana ssp. ignescens GM1402.3, Cumulopuntia corotilla GM1402.7
oraz Lobivia pampana GM1402.4.
Zwróciliśmy uwagę również na żółto kwitnące Calceolaria sp. GM1402.5 oraz czerwono Caiophora cirsifolia GM1402.6.
Dalsza droga wiodła na zachód, a właściwie wspinała się coraz wyżej.
Wkrótce też napotkaliśmy zamarznięte potoki
i zielone doliny porosłe wiecznie zielonymi i mokrymi porostami, którymi żywiły się wypasane stada lam i alpak. Jeśli w takiej jednej dolinie wypasa się kilka stad różnych właścicieli, wówczas zwierzęta są oznaczane barwnymi, zazwyczaj czerwonymi kokardami.
Fantastyczne serpentyny wiodły nas coraz wyżej, do pułapu niemal 5000 mnpm.
Rozciągały się tam wspaniałe widoki na leżące poniżej doliny i niższe pasma górskie, ale wrażenie robiła czysta biel ośnieżonych szczytów Nevada Coropuna (6613 mnpm). Gdy serpentynami obniżyliśmy się do wysokości 3850 mnpm, zrobiliśmy krótką przerwę w podróży.
Na skałach wypalonego zbocza o czarnej od popiołu ziemi zobaczyliśmy olbrzymie, kępiaste rośliny Lobivia pampana GM1403, które ozdobione były na nowych przyrostach żółtymi, długimi cierniami.
W tej czarnej ziemi tkwiły żółto kwitnące Hypochaeris sessiliflora GM1403.1
a prawdziwą ozdobą były niebieskie krzaki Lupinus paniculata GM1403.2. Jakieś 100 metrów niżej znów się zatrzymaliśmy.
Tutaj również widzieliśmy takie same Lobivia pampana GM1403.3, które jednak nie miały takich żółtych cierni jak poprzednie.
Szybko też serpentyny sprowadziły nas do miasteczek Machaguay i Viraga położonych na wysokości 3150 mnpm,
by następnie jeszcze szybciej przenieść do niżej położonej doliny i osady Tipan, leżącej już na wysokości 1920 mnpm.
Stąd prowadziła już tylko jedna droga – na południe – prowadząca głęboką doliną rzeki Rio Majes.
Po prawie 20 km drogi dotarliśmy do leżącego na wysokości 900 mnpm ujścia kanionu Colca w miejscowości Andamayo. Jeszcze kilka kilometrów i otworzyła się dość szeroka dolina a jednocześnie pojawił się na drogach asfalt. Teraz już dużo szybciej ruszyliśmy na spotkanie drogi Panamericana, którą o zmroku dotarliśmy do wcześniej poznanego hotelu w Arequipa. Jeszcze tylko rozliczyliśmy się z wynajętego auta, kilka zdjęć wieczorową porą, jakaś doskonała kolacja w dobrej restauracji przy placu centralnym Plaza de Armas i zakończył się etap zwiedzania Peru.
09.06.2011 czwartek – Arequipa, Peru; 1130 km (Hotel Bolivar 24 USD)
Rankiem zamówiona taksówka zawiozła nas na lotnisko. Musieliśmy uiścić opłatę lotniskową, przejść drobiazgową kontrolę na lotnisku z obwąchiwaniem psim nosem włącznie, by dostać się do poczekalni. W końcu nic dziwnego. Peru to kraj narkotyków. Wkrótce też samolot chilijskich linii Sky Airlines uniósł nas w powietrze, pozwalając z przestworzy obserwować coraz bardziej żółty, w miarę zbliżania się do pustyni Atacama, kraj. .