Chile 2017 - czas wysiłku


          Już pod koniec roku 2016 zacząłem przygotowywać wyprawę do Chile. Początkowo zapisało się na tę wyprawę 8 osób, ale w trakcie część się wykruszyła i pozostała czwórka, czyli pełna obsada auta. Od początku oprócz mnie był w składzie Sławek Kopczyński, Vitek Zavadil oraz ja, a do składu dopisał się Darek Hryniewski. Tym to sposobem spotkaliśmy się 13-go listopada około 14:00 na lotnisku w Warszawie, by samolotami linii Airfrance via Paryż dostać się do Santiago.


14.11.2017 wtorek - Santiago (stan licznika 33.641 km) 


            Po wyjściu z lotniska szybko dostrzegliśmy tabliczkę z moim imieniem trzymaną przez pracownika firmy wynajmującej nam auto, które zamówiłem kilka miesięcy wcześniej. Był to czteromiejscowy pickap firmy Mitsubischi typu Katana CRT L200 4x4 z 4-ma drzwiami i zamykaną pokrywą bagażnika, dodatkowym zapasowym kołem i manualnym napędem na 4 koła oraz silnikiem diesla. Przez to koło nasze bagaże z trudem się tam pomieściły, ale z doświadczenia wiem, że podróżowanie po terenowych trasach często wymaga tego dodatkowego koła. Wymieniliśmy na lotnisku pieniądze i wyruszyliśmy w podróż. Na wylocie z Santiago zrobiliśmy zaopatrzenie w niezbędne zapasy w wielkim supermarkecie Lider.



                                                              Vitek             Darek           Grzegorz             Sławek         
Zatrzymaliśmy się dopiero za Canelilla Bajo, widząc obfitość kolumnowych:- Eulychnia acida między którymi płożyły się



- Trichocereus aff. faundezii




- Neoporteria multicolor GM1798
WPT816 Las Canas

Kilka kilometrów dalej zatrzymaliśmy się w miejscu, z którego wzięte były do pierwopisu rośliny:






- Trichocereus faundezii GM1800

WPT803 2370 mnpm Coyujntagua Sur

Przez Illapel dojechaliśmy w pobliże Auco, ale zapadająca noc zmusiła nas do wybrania miejsca nadającego się na obozowisko.


15.11.2017 środa – Auco, 33.955 km 

Rano wybrałem się na przechadzkę w pobliże, ale bez aparatu fotograficznego, co było zupełnie bezsensowne. Dopiero na szczycie penetrowanego wzgórza dostrzegłem Horridocactus limariensis, które w dalszej części grzbietu kwitły. Zszedłem w dół ze wzgórza około kilometra dalej i wracając przy podstawie wzgórza obserwowałem roślinność. W połowie drogi skaliste zbocze wzgórza opadało niemal pionowo i w miejscu, gdzie do skał docierał strumień zobaczyłem niewielką populację:   










- Neoporteria matancillensis Ritter GM1850 - dzisiaj zaliczyłbym je do grupy Neoporteria senilis
WP3764 590 mnpm Auco
Wróciłem po aparat i teraz dopiero więcej czasu poświęciłem roślinom, przy okazji zbierając trochę nasion. W okolicy strumienia spod nóg uciekały maleńkie żabki.    



- Rana chilena

Naszym celem były wzgórza przy Matancilla. Zatrzymaliśmy się przy jakiejś starej kopalni i po przejściu strumienia, na skałach zobaczyliśmy dosyć liczną populację:









- Neoporteria matancillensis GM1853 i nieco inaczej wyglądające


- Neoporteria matancillensis x Horridocactus limariensis GM1854









- Horridocactus limariensis GM1851 oraz



- Horridocactus choapensis GM1854.3 i



- Eriosyce aurata GM1854.1

WP3765 860 mnpm Matancilla

Jadąc na północ zatrzymaliśmy się w miejscu, gdzie zobaczyliśmy inaczej wyglądające trichocereusy. Były to:







- Trichocereus chiloensis ssp. eburneus GM1854.2

Rośliny dość obficie kwitły, ale dojrzałych owoców nie znalazłem.
WP817 850 mnpm Quebrada El Molino

W miasteczku Combarbala zatankowaliśmy auto, kupiliśmy pieczywo i podążyliśmy dalej na północ. Kolejny postój urządziliśmy około 10 km dalej, gdzie znaleźliśmy (nie licząc wszędobylskich eulychnii) wyłącznie:






- Horridocactus limariensis GM1855

CSD089 840 mnpm Combarbala

Przed Monte Patria urządziliśmy sobie krótki odpoczynek nad zalewem Embalse Cogati, w wodach którego Vitek i Sławek się wykąpali. Ja i Darek w tym czasie odkryliśmy, że poziom wody po obfitych opadach tego roku na tyle się podniósł, że od kilku miesięcy przybrzeżne zarośla Cumulopuntia sphaerica oraz Eulychnia acida tylko górnymi członami wystawały z wody i otaczającej ich zielonej rzęsy.







Dojechaliśmy do Monte Patria, skąd skierowaliśmy się na wschód, w góry. Niestety, po przebyciu kilkudziesięciu kilometrów okazało się, że droga jest zamknięta, bo jest to teren prywatny i strzeżony strażnikami, którzy bez odpowiedniej przepustki nie pozwolą wjechać w góry. Nie zamierzaliśmy tracić czasu na załatwianie pozwolenia, więc wróciliśmy do Monte Patria, a ponieważ robiło się już ciemno, skorzystaliśmy z jakiegoś zjazdu w kierunku jeziora zalewowego Embalse Lo Paloma, gdzie znaleźliśmy spokojne i niewidoczne z drogi miejsce na nocleg. Tego dnia mieliśmy kłopot z Vitkiem, ponieważ przez całą drogę zwracał, nawet, gdy już nie miał czym. Oskarżył nas o to, że nasze jedzenie jest źle doprawione, tzn. że mu szkodzi papryka, ocet balsamiczny, majonez i inne przyprawy, czym mocno wzburzył przygotowującego jedzenie Sławka. Uzgodnili wspólnie, że sam będzie sobie przyprawiał jedzenie.



16.11.2017 czwartek – Embalse La Paloma, 34.194 km





Rano, rozpościerające się nad wodami zalewu mgły pięknie podkreśliły wschód słońca, ale kaktusów nie zobaczyliśmy tu żadnych. Przez Ovale ruszyliśmy na północ. Zatrzymaliśmy się dopiero na stanowisku, od czasów Karola Schummana znanego jako odmiana, a obecnie uznanego za podgatunek:







- Trichocereus chiloensis ssp. panhoplites (K.Schum.) Albesiano GM1856, razem rosły







- Horridocactus limariensis GM1857



WP819 Pajerreyes

Ponieważ Ritter opisał jakąś neoporterię w pobliżu Andacolo, musiałem ją zobaczyć. Faktycznie na skałach ponad suchym o tej porze roku strumieniem znaleźliśmy niezbyt liczne:






- Neoporteria clavata v. parviflora F.Ritter GM1858 jak również




- Copiapoa coquimbana v. wagenknechtii F.Ritter GM1858.1

WP3767 410 mnpm Andacolo

Przez La Serena i Vicuña dojechaliśmy do podnóża Andów i w pobliżu Tres Cruces znaleźliśmy raportowane przez Czechów Neoporteria atroviridis montegrandensis. Była to bardzo liczna populacja akurat kwitnących i owocujących:






- Horridocactus jussieui GM1859
WP3768 920 mnpm Tres Cruces
Odwiedziliśmy jeszcze niedaleko leżące stanowisko przy Totoralillo CSD100, gdzie jakoby rosną Horridocactus jessiuei v. spinosior, jednak czas nieubłagalnie biegnie do przodu, i to co było kiedyś osiągalne, obecnie już nie jest. Cały teren wokół drogi został ogrodzony i wykorzystany pod winnice, więc dostępu do skał po prostu nie ma. Wróciliśmy zatem przez Vicuña, ale zjechaliśmy przy La Marquesa, by na wzgórzu obejrzeć odkryte przeze mnie w 2013 roku na nieco dalszym wzgórzu. Po drodze zatrzymaliśmy się przy interesującej restauracji, przy której znajdował się sukulentowy zakątek z różnymi gatunkami, niekoniecznie chilijskimi, na stołach.





tu zajadaliśmy się doskonałymi pierogami empanadas







- Horridocactus jussieui GM1860.1 i występujące z nim







- Neoporteria clavata v. procera F.Ritter GM1860

WP3769 365 mnpm La Marquesa. Jest to ciekawa odmiana N. clavata, która nieco przypomina któryś z horridokaktusów.
Stąd pomknęliśmy przez La Serena na północ, minęliśmy Trapiche i wjechaliśmy w długą górską dolinę. Już wieczorem zatrzymaliśmy się przy skałach, na których widać było żółte kępy roślin z rodzaju Copiapoa, tj. opisywaną przez Rittera
:











- Copiapoa armata GM1861 o cierniach żółtych i GM1862 o cierniach czerwono-brązowych
WP3769A 800 mnpm Chignoles.
Niemal przy drodze, bo dolina w tym miejscu była dosyć wąska, postawiliśmy namioty.


- Aristolochia chilensis
Cała dolina wypełniona była krzykiem latających nad naszymi głowami stad papug, co nie przeszkodziło nam dobrze spać.





17.11.2017 piątek – Chignoles

Rano przemierzyłem skały po przeciwnej stronie doliny, ale poza jakimś zwierzęciem, podobnym do zająca z długim i grubym ogonem, przyglądającego się ze stromych skał na dno doliny, żadnych kaktusów nie zobaczyłem.


- Lagidium viscacia czyli viskacz
Wróciłem więc na drugą stronę, by porobić zdjęcia w porannym słońcu. Wracając do Ruta 5, zatrzymaliśmy się niedaleko Punta Colorada. Na skałach zobaczyliśmy:









- Horridocactus heinrichianus "intermedius" GM1862.2 oraz
- Copiapoa coquimbana GM1862.1
WP3770 450 mnpm Punta Colorada
Drogą Ruta 5 szybko dojechaliśmy do Vallenar, gdzie skręciliśmy na zachód, a w Maitencillo z powrotem na południe lekko wspinającą się drogą, wiodącą do kopalń. Zatrzymaliśmy się dopiero w znanym mi od 2008 roku miejscu, gdzie urządzono ogródek dla wykopanych z miejsc inwestycyjnych roślin. I nawet nieistotny jest fakt, że niewiele z przesadzonych roślin przeżyło, ale spacerując alejkami można wiele z nich wypatrzeć do dzisiaj. Czyli jakąś formą ochrony ta działalność była. Niemniej przeszliśmy na drugą stronę drogi, gdzie na słabo nachylonych zboczach zauważyliśmy:









- Copiapoa vallenarensis GM1863





- Thelocephala duripulpa GM1864







- Neoporteria vallenarensis GM1865 obficie ozdobione czerwonymi owocami



- Copiapoa alticostata GM1865.1





- Eulychnia castanea GM1865.2 oraz



- Maihueniopsis crassispina GM1865.3



kopulujące patyczaki
WP3770C 375 mnpm Maitencillo
Dało się zauważyć mieszańce roślin między C. alticostata i C. coquimbana vallenarensis, głównie w otoczeniu sporadycznie występujących C. alticostata. Wróciliśmy przez Vallenar, gdzie zatankowaliśmy i udaliśmy się w kierunku Copiapo.



Po drodze obserwowaliśmy, jak pięknie zakwitła Atacama. Kolory fioletowy, żółty i biały wypełniały cały krajobraz. Ten widok zdarza się tylko raz na 6-7 lat i jest związany ze zjawiskiem El Niño. Trzeba mieć szczęście, by to zobaczyć. W pewnym miejscu skręciliśmy na wschód w długą dolinę górską i po przebyciu ponad 30 km zauważyliśmy śmiejące się do nas ze skał złociste kępy:













- Copiapoa andina GM1866


- Cistanthe celosioides
WP3770A Higuerita
Rośliny miały złote lub czerwonawe ciernie, ale były trudno dostępne na niemal pionowo wznoszących się skałach. Rodzaj Copiapoa ma to do siebie, że trzeba przejrzeć dużą ilość roślin, by zebrać trochę nasion, więc z powodu trudności z dotarciem do nich, udało mi się tylko kilka nasion uzyskać.
Wróciliśmy do Ruta 5 i już wieczorem dotarliśmy do górzystego terenu, noszącego nazwę Sierra Hornillos. Tu miałby rosnąć typowy wg. Rittera Horridocactus kunzei. Faktycznie widzieliśmy wiele roślin, ale ja je wszystkie znam pod nazwą:











- Horridocactus confinis GM1866.1 a obecnie właściwie Neoporteria confinis (F.Ritter) Donald & G.D.Rowley. Ponieważ jest to duży błąd Rittera, muszę uznać, że stosowana przeze mnie dotąd nazwa Horridocactus kunzei (Forst.) Ritter jako wątpliwa nie powinna być używana, i należy ją zastąpić nazwą Horridocactus kunzei (Forst.) Backeb.


- Cruckshanksia pumila
WP3770B 515 mnpm Sierra Hornillos
Musieliśmy znaleźć miejsce dogodne do noclegu, a ponieważ chciałem zbadać te góry z jeszcze jednej przyczyny, wjechaliśmy w dolinkę górską, gdzie faktycznie w malowniczym i zupełnie spokojnym otoczeniu rozbiliśmy obozowisko. Przy okazji przykra niespodzianka – moja kuchenka benzynowa, którą eksploatowałem już kilka sezonów, przestała działać i pomimo jej rozkręcenia i czyszczenia nie dała oznak życia. Po prostu paliwo było tak zanieczyszczone, że cieniutkie rurki doprowadzające zostały zabite i niczym nie można było tego naprawić.

18.11.2017 sobota – Sierra Hornillos, 34.969 km

Zaledwie się rozwidniło, udaliśmy się na zbocza, na których odkryliśmy spodziewaną przeze mnie roślinę, opisaną przez Rittera, jako









- Copiapoa longispina GM1867 – wielka populacja pięknych, choć mało znanych roślin, które akurat zaczynały kwitnąć, ale o nasionach można było tylko pomarzyć.
WP3772 480 mnpm Sierra Hornillos
C. longispina została ostatnio wyłączona z grupy C. humilis. Osiąga ona znaczne rozmiary, bo widziałem egzemplarze o wysokości ponad 15 cm.
Dalsza droga poprowadziła nas do miasta Copiapo, w okolicach którego miałaby rosnąć jeszcze jedna Copiapoa opisana przez spółkę Britton i Rose. Zatrzymaliśmy się przy Paipote i zaczęliśmy wdrapywać na dostępną niewielką skałę. Szybko odkryłem, że na niej również znajdują się poszukiwane rośliny, a po przeciwnej stronie, w niewielkim żlebie była ich dość duża liczba. Wśród nich były też kwitnące, jak i owocujące, co bardzo mnie ucieszyło:













- Copiapoa megarhiza GM1868
WP3773 450 mnpm Paipote
W Copiapo dokonaliśmy niezbędnych zakupów w marketach, szczególnie turystycznej kuchenki gazowej, po czym ruszyliśmy w bardzo długą drogę do leżącego na północy Chile, portowego miasta Arica. W okolicy Carrera Pinto chcieliśmy zobaczyć opisane przy tej lokalizacji przez Rittera Eriosyce spinibarbis

.



- Cistanthe celosioides i Cruckshanksia hymenodon pierwsza czerwona, druga biała



- Chaetanthera glabrata

Odwiedziliśmy bez skutku dwie dostępne lokalizacje, a ponieważ szkoda mi było czasu, odstąpiłem od pomysłu dalszego szukania i pojechaliśmy dalej. Może kiedyś jeszcze do tego pomysłu wrócę. Po drodze skorzystaliśmy z jakiejś przydrożnej restauracji. W Chile mają taki zwyczaj, że przed posiłkiem dają pieczywo oraz pikantną salsę. Tu Vitek wzburzył krew w chłopakach, gdy sobie nałożył obficie tej pikantnej salsy na niewielki skrawek pieczywa i z rozkoszą zjadał. Tutaj mu nie szkodzi, a w naszym jedzeniu mu szkodzi? Od tego momentu zaczęli ignorować Vitka wybiórczość w jedzeniu. Zaczął niestety narastać konflikt między chłopakami i Vitkiem. Ja jestem dosyć tolerancyjny, ale oni nie. Wieczór nas zastał na drodze panamerykańskiej Ruta 5 na wysokości Taltal, więc w okolicy Oficina Alemania znaleźliśmy spokojne miejsce noclegowe.

19.11.2017 niedziela – Oficina Alemania, 35.424 km

Po śniadaniu ruszyliśmy w dalszą drogę na północ.



Zatrzymaliśmy się widząc wystającą z pustyni dłoń, zatytułowaną Mano Del Desierto, by zrobić kilka zdjęć. W miasteczku Quillagua dokonaliśmy odprawy celnej, ponieważ wjeżdżaliśmy do strefy bezcłowej.





Po drodze mijaliśmy geoglify.

Pod wieczór minęliśmy portowe miasto Arica, by przy San Martin wjechać w bezdroża, kierując się ku Poconchile. Całe szczęście, że nasze auto miało napęd na 4 koła i bardzo dobre opony, które dawały radę w najgorszym piachu, a trzeba było przekraczać wydmy w górę i w dół. Zatrzymaliśmy się w miejscu przewidzianym na obóz, po czym troszkę pochodziliśmy po terenie, ale dosłownie nic tu nie rosło.

20.11.2017 poniedziałek – San Martin, 36.338 km

Po śniadaniu postanowiłem dotrzeć do uwiecznionego przez Rittera miejsca. Ponieważ było to dosyć odległe miejsce, a do tego trochę trzeba było się wspinać po piaszczystych wydmach, do mnie dołączył tylko Sławek. Faktycznie przeszliśmy ponad 7 km, gdy pojawiły się tilandsje i oczekiwane





















- Islaya krainziana GM1868.1
WP3779   930 mnpm   Poconchile
Faktycznie było to stanowisko Rittera, obszarowo dosyć duże, na którym widzieliśmy tysiące roślin, osiągających prawie metr długości. I byłbym tym faktem uszczęśliwiony, gdyby nie to, że niemal wszystkie te rośliny były martwe, przynajmniej od kilkudziesięciu lat. Najwidoczniej klimat się zmienił i gęste mgły przestały tu docierać. Wprawdzie, gdy my szliśmy mgła tu była, ale chyba obecnie to wyjątek. Znaleźliśmy tylko 4 żywe rośliny. Przypuszczam, że kilkanaście lub kilkadziesiąt żywych roślin na tym wielkim obszarze się znajdzie, ale absolutnie nie ma gwarancji, że ta populacja się odrodzi. Szkoda. To stanowisko znalezione było prze Rittera, gdy jechał tą trasą pociągiem. Teraz tory kolejowe są w wielu miejscach przysypane piaskiem i przyrdzewiałe, ale gdy myśleliśmy, że to tylko zabytek, powolutku przejechała lokomotywa z jednym wagonem. Prawdopodobnie więc linia utrzymywana jest w sprawności, chociaż ruchu tu brak.



Spakowaliśmy wysuszone już namioty i ponieważ mieliśmy dzień zaoszczędzony, dzięki szybkiemu przemieszczaniu się po drogach naszego kierowcy, którym był Darek, postanowiłem pokazać kolegom inne występujące tu kaktusy. Wobec takiego stanu rzeczy pojechaliśmy na wschód przez Poconchile. Zatrzymaliśmy się, gdy pojawiły się



- Browningia candelaris.
Z polegających członów





- Haageocereus chilensis GM1869 udało mi się zebrać kilka nasion
WP3783   2170 mnpm   Quebrada de Cardones
Następne stanowisko w pobliżu Zapahuira zaowocowało zdjęciami:



- Oreocereus leucotrichus GM1870





- Oreocereus hempelianus GM1870.1



- Tunilla soehrensii GM1870.2



- Cumulopuntia boliviana ssp. echinacea GM1870.3
WP3784   3260 mnpm   Zapahuira
Chcieliśmy zatrzymać się za Zapahuira na mnie znanym miejscu, gdzie rosną dziesiątki Neowerdermannia chilensis, ale z powodu wywrotki tira ruch był zablokowany. Nie tracąc czasu weszliśmy w najbliższe otoczenie wioski, gdzie znaleźliśmy stosunkowo nieliczne



- Neowerdermania chilensis GM1872
- Oreocereus hempelianus GM1871



- Corryocactus brevistylus GM1872.1
WP3785    3380 mnpm    Zapahuira.
Ponieważ droga nadal była zablokowana, wróciliśmy do Poconchile, a następnie wspięliśmy się asfaltową drogą na krawędź doliny, gdzie już kiedyś znaleźliśmy Islaya krainziana. Chcieliśmy się po prostu przekonać, czy jeszcze coś się tam da znaleźć. Okazało się, że tak jak przypuszczaliśmy, śmietnisko postępuje dalej i poza nielicznymi martwymi islajami nie znaleźliśmy nic. Drugą przyczyną, dla której wybraliśmy to miejsce, był fakt, że nadaje się ono na obozowisko, z czego oczywiście skorzystaliśmy.




21.11.2017 wtorek – Poconchile, 36.564 km




Ranek pokazał, że mgły na tę wysokość nie docierają

Po śniadaniu pojechaliśmy na południe od Arica, w miejsce, w którym wypatrzyłem z satelity dostęp z wybrzeża na krawędź klifu i spodziewałem się znaleźć Neoporteria aricensis (Ritter) Donald & Rowley. Niestety, ale postanowiono wykonać parking dla odwiedzających tutejsze jaskinie, przy okazji niszcząc jedyne wejście na niemal pionowe zbocza.



- Microlophus tarapacensis - po skałach biegały zrzucające skórę jaszczurki.

Przeszliśmy jeszcze przez system jaskiń i kawałek wybrzeża z licznymi ptakami i fokami, po czym wróciliśmy i udaliśmy się w drogę powrotną. Przy Presencias Turtelares zatrzymaliśmy się dla zdjęć,



spotykając Francuzów w ich podróży starym modedlem auta przez kraje Ameryki Południowej,
po czym spróbowaliśmy wjechać na wydmy w kierunku oceanu. Przebyliśmy około 1/3 dystansu, po czym stwierdziliśmy, że liczne kaniony w tym luźnym piasku, mogą położyć kres naszym zmaganiom, więc wycofaliśmy się. Bliżej Caleta Vitor spróbowaliśmy jeszcze raz, docierając, jak mi się wydawało, na skraj wyżyny. Po powrocie do domu skonstatowałem, że była to tylko dolinka, a mogliśmy jechać jeszcze kilka kilometrów i faktycznie dotrzeć do krawędzi nad oceanem. W tym miejscu, niestety nie było widać żadnych kaktusów, ani nawet skalistego podłoża.



tak wyglądają salary
Kolejne miejsce to Poder de Compra, gdzie na przełaj przez wydmy po pokonaniu około 40 km znaleźliśmy się na skraju wyżyny, około 1000 m ponad oceanem. Przez lornetkę Vitek wypatrzył tylko jakieś eulychnie na niedostępnych skałach pod nami. Wróciliśmy niepocieszeni do Ruta 5.









Dalsza wizyta w Caleta Camarones też okazała się bezowocna.
Już wieczorem skręciliśmy w kierunku Pisagua, ale nie próbując tam dojechać, znaleźliśmy spokojne miejsce na nocleg, wykorzystując system dróg do obsługi linii przesyłowych wysokiego napięcia niedaleko Quiunia Bajo.

22.11.2017 – środa – Quiunia Bajo, 36.928 km


W tej okolicy nic nie miało prawa rosnąć. Z przyjemnością opuściliśmy to miejsce kierując się ku oceanowi. Pisagua to miejsce, o którym wspominał Ritter, więc było ono moim celem. Bezdrożami dotarliśmy do oceanu, ale nie było to dobre miejsce, więc i roślin żadnych nie było. Za cel obrałem inne, wyróżniające się z daleka miejsce. Wkrótce dotarliśmy tam, ale ponieważ teren był trudny, Vitek pozostał przy aucie. Nasza trójka wyruszyła w kierunku oceanu. Po przebrnięciu przez system wzniesień i głębokich kanionów zauważyliśmy zawieszoną na słupkach siatkę. Widok taki nie jest mi obcy. W ten sposób botanicy zapewniają wybranym roślinom wilgoć, wykorzystując skraplającą się na siatce mgłę. Poszliśmy w tym kierunku i wkrótce zobaczyliśmy pod stalową siatką chroniącą rośliny, poszukiwane:










- Haageocereus australis GM1873
WP3789 do 3792   740 mnpm   Pisagua
Pomimo, że sporo roślin było martwych, to w najbliższej okolicy żywych było dosyć dużo, tak więc nie grozi im wyginięcie, tym bardziej, że botanicy chilijscy mają je w swojej opiece. Na drugim krańcu stanowiska zauważyliśmy jeszcze jedno miejsce ze zgromadzonymi pod stalową siatką chronionymi i nawadnianymi rozpostartą gęstą siatką materiałową haageocereusami. Obecnie ten gatunek uznawany jest za synonim Haageocereus decumbens, ale ciernie tych roślin są zupełnie różne, choć muszę przyznać, że jedna roślina miała ciernie mocniejsze, trochę przypominające peruwiańskie H. decumbens. Ponieważ koledzy koniecznie chcieli zobaczyć Islaya iquiquensis, więc zmieniłem trochę plany i już wieczorem dotarliśmy na stanowisko na wysokości Chipana,



zatrzymując się w miejscowości Pozo Almonte, aby kupić liście koki, ułatwiające wysiłek wspinaczki, do której się przygotowywaliśmy. Znaleźliśmy je w hali targowej, w której sprzedawcy przyjęli nas jak rodzinę.

Na stanowisku nad Chipana jakiś czas poszukiwaliśmy, lecz udało mi się wypatrzeć tylko jedną roślinę





- Neoporteria iquiquensis GM1874 o nietypowych, kremowo-różowych kwiatach
WP4119   925 mnpm   Chipana
Nie zadowoliło to kolegów, w związku z czym pojechaliśmy na znane mi już stanowisko z liczniej występującymi roślinami





- Neoporteria iquiquensis GM1554
WP4120   935 mnpm   Chipana
Faktycznie roślin było znacznie więcej, ale nie kwitły, ani nawet owoce nie były dojrzałe. Ponieważ miejsce, jak poprzednio nadawało się na biwakowanie, rozbiliśmy namioty.

23.11.2017 - czwartek – Chipana 37.281 km

Jak zwykle rano porobiliśmy zdjęcia roślin a następnie na życzenie kolegów mieliśmy odwiedzić stanowisko Rimacactus laui, co oznaczało konieczność zjechania do drogi wiodącej wybrzeżem oceanu. Znałem drogę zjazdową, bardzo krętą, wiodącą dnem jednego niezbyt nachylonego żlebu, bo jechaliśmy nią w roku 2013. Bez problemu wjechaliśmy na tę drogę i zaczęliśmy zjeżdżać serpentynami coraz niżej. Gdzieś w połowie odległości do oceanu droga zaczęła się robić coraz gorsza. Po prostu woda z czerwcowych ulew wymyła całą warstwę jezdną, ale ponieważ droga na górze nie była zamknięta, ani oznaczona jako nieprzejezdna, myśleliśmy, że da się nią przejechać. W newralgicznym miejscu, gdzie żleb zwęził się bardzo, woda utworzyła progi skalne, z których zjeżdżaliśmy podkładając co większe kamienie jako pochylnie.











Tak dotarliśmy do miejsca, gdzie woda wymywając drogę o niemal metr niżej utworzyła po bokach ostrogi ze zbrylonej ziemi, między którymi nasze auto się nie mieściło. Było na tyle wąsko, że nie było możliwości ani zawrócenia, ni wycofania się z uwagi na te progi. Tak więc utknęliśmy na dobre. Do drogi na wybrzeżu było 6 km odległości i ponad 400 m wysokości. Postanowiłem, że Vitek i Darek pozostaną przy aucie, a ja i Sławek pójdziemy po pomoc na dół. Idąc po ratunek, zauważyliśmy, że 4 progi niżej i około 200 m dalej dochodzi nowa droga z góry, którą po zniszczeniu tej, którą jechaliśmy, wybudowano korzystając z łagodniejszej i szerszej doliny. Oszczędzając około 2,5 km, zeszliśmy po stoku wprost do jakiegoś zakładu produkcyjnego czy też przetwórczego. Weszliśmy do baraku kierownika i poprosiliśmy o pomoc, tłumacząc mu nasze położenie. Zabrał nas do magazynu, byśmy wybrali sprzęt, jakiego potrzebujemy, choć dziwił się, że udało nam się zejść tym stromym skrótem. Wzięliśmy łom ważący około 15 kg, kilof i szpadel. Poprosiliśmy też, by nas podwiózł. Nie odmówił, co zaoszczędziło nam masę czasu i energii na podchodzenie powrotne pod górę. Auto swoje pozostawił przy pierwszym progu od dołu i poszedł z nami.







Przywiezionym sprzętem usuwaliśmy wystające ze ścian ostrogi oraz wyłamywaliśmy co większe kamienie, układając je jako pochylnie. Praca ciężka jak w kamieniołomie, od której nikt się nie uchylał, trwała jakieś 2 godziny. Również kierownik zakładu nam pomagał. Miejscami nachylenie skał było tak duże, że Sławek uczepiony skrzyni bagażowej, stojąc na zderzaku, stanowił przeciwwagę, by auto się nie przewróciło na bok. Szczęśliwie udało nam się pokonać progi i przewężenia na zakrętach, nie uszkadzając auta, po czym oddaliśmy sprzęt i podziękowaliśmy za pomoc. Chcieliśmy dać pieniądze, ale nie przyjął, mówiąc, byśmy pamiętali o tym, gdyby jakiś Chilijczyk był w takiej potrzebie. Darek miał przywiezioną z Polski wódkę i tę kierownik przyjął jako podarunek. Kazał nam jechać za sobą i około 10 km dalej udostępnił nam łazienkę w swoim domu, byśmy się wykąpali i doprowadzili do ładu po tej pracy "w kamieniołomie". Bardzo było nam to potrzebne po tygodniu obozowania w przyrodzie, więc skorzystaliśmy bez wyjątku. Był to dla nas dzień stracony, ale taki, który zapada w pamięć na całe życie. Ponieważ było już późno po południu, podziękowaliśmy i pożegnaliśmy się, po czym ruszyliśmy na południe. Wkrótce trafiliśmy na punkt kontrolny strefy celnej, gdzie prześwietlono rentgenem nasze auto, po czym pani celniczka chciała skontrolować, czy nie przewozimy jakichś owoców lub innych niedozwolonych artykułów, jednak gdy otworzyliśmy klapę bagażnika, po prostu zrezygnowała. Bowiem klapa bagażnika nie przylegała szczelnie, a podróżowanie po pustyni pokryło wszystkie nasze rzeczy grubą warstwą trudnego do pozbycia się pyłu. Tak dojechaliśmy do portowego miasta Tocopilla, a ponieważ robiło się ciemno, skorzystaliśmy z plaży około 10 km dalej na południe, na której ustawiliśmy namioty.





Szum morza i całodzienny wysiłek uśpiły nas natychmiast.

24.11.2017 – piątek - Punta Blanca, 37.441 km

Dzisiejszego dnia mieliśmy za zadanie dotrzeć na stanowisko Rimacactus laui. Ponieważ tam już byłem, nie miałem żadnych problemów z dotarciem, i chociaż ulewy zmieniły drogi, dojście tam nie stanowiło problemu. Auto zostawiliśmy w miejscu, gdzie dało się jeszcze dojechać, po czym poprowadziłem kolegów, ale nie na moje stanowisko, lecz na nieco inne, choć nie bardzo odległe miejsce, w którym spodziewałem się coś zobaczyć.



Faktycznie w oczekiwanym przez mnie miejscu dosyć szybko wypatrzyliśmy stosunkowo liczną populację:











- Rimacactus laui GM1875
WP4585   970 mnpm   Punta Blanca



Pomimo rozglądania się po okolicznych skałach, nigdzie nie zobaczyłem żywej rośliny Copiapoa tocopillana, tylko martwe resztki roślin. Zbyt mało wilgoci jest w ostatnich dziesięcioleciach w powietrzu.
Wróciliśmy do Tocopilla, a następnie pojechaliśmy na południe. Aby nie kopiować wielokrotnie przebytych dróg, Na wysokości osady Michilla, serpentynami wjechaliśmy w góry. Chciałem zobaczyć, czy w tych górach można się spodziewać czegoś ciekawego. Jednak przejechaliśmy całą trasę, aż do Mejillones, nie widząc żadnych miejsc, które by mnie zainteresowały. Po prostu, droga wiedzie zbyt daleko od wybrzeża i wznoszących się nad nim gór, aby się do nich dostać. Żadne też drogi nie odchodzą w ich stronę. Z Mejillones dojechaliśmy najpierw do La Portada, gdzie zrobiliśmy jakieś zdjęcia. Kiedyś można było zejść do samej plaży. Obecnie zejście jest zamknięte i tylko z góry można podziwiać ciekawy krajobraz skał przybrzeżnych i otaczającego klifu.



Następnie pojechaliśmy do Juan Lopez i wjechaliśmy na teren Parku Nacional Morro Moreno. Niestety, ale nie uzyskaliśmy zezwolenia na przebywanie tam po godzinie 17:00, ani na biwakowanie.





- Hoffmannseggia glauca



- Malesherbia multiflora

Wróciliśmy zatem w stronę wioski Juan Lopez, lecz przed nią zjechaliśmy bezdrożami na dogodny do obozowania teren, tuż przy granicy parku narodowego. Rozstawiliśmy namioty i w niewielkiej niszy skalnej, bo niesamowicie wiało, ustawiliśmy kuchenkę gazową. Noc była całkiem spokojna i przyjemna.


25.11.2017 - sobota – Juan Lopez, 37.698 km

Kolejny dzień poświęciłem wyprawie na Morro Moreno. Koledzy Vitek i Darek towarzyszyli nam do podnóża góry, po czym stwierdzili, że na taką wysokość nie wejdą. Tak więc wchodziliśmy tylko ja i Sławek. Już na wysokości 250 mnpm pojawiły się pierwsze Copiapoa atacamensis, ale im wyżej wchodziliśmy tym było ich więcej. Co jakieś 50 – 100 metrów wysokości robiliśmy krótkie odpoczynki i tak wędrując dotarliśmy do niewielkiej przełęczy, czy lepiej powiedziawszy siodła między górami. Tu wreszcie zauważyłem:









- Horridocactus reconditus GM1877 rosnący między kępami







Copiapoa atacamensis GM1876 i sporadycznymi







Eulychnia breviflora GM1877.1
WP4587   840 mnpm   Morro Moreno





piwo w tych warunkach smakowało wybornie
To, co nie powiodło mi się w roku 2013 teraz wreszcie się ziściło. Niektóre z H. reconditus kwitły, a to było dla mnie najważniejsze. Nawet ważniejsze niż nasiona, których niewielką ilość też udało mi się zebrać. Powrót w takich warunkach był już zwykłą przechadzką.
W Juan Lopez zjedliśmy dobrą rybę, po czym pojechaliśmy via Antofagasta, nie zapominając o zaopatrzeniu w markecie Lider, w kierunku El Cobre. Jadąc z góry już asfaltową drogą w kierunku oceanu, łatwo zauważyć gdzie rozpoczynają się strefy mgieł camanchaca. Po prostu zaczynają się pojawiać kaktusy. Najczęściej są to Copiapoa atacamensis oraz Copiapoa solaris. W takim miejscu się zatrzymaliśmy, gdzie boczną drogą wiodącą do żwirowiska mogliśmy wjechać kilkadziesiąt metrów wyżej. Dosyć szybko zauważyliśmy kwitnącą, dosyć liczną populację









- Horridocactus taltalensis GM1878 i niestety bez kwiatów
- Copiapoa solaris
WP158   850 mnpm   El Cobre
Gdy słońce było nisko nad horyzontem, dotarliśmy do wioski rybackiej El Cobre. Na plaży nieopodal rybacy rozniecili ognisko, a ponieważ już zbierali się do odjazdu, skorzystaliśmy i tutaj rozstawiliśmy namioty, a na ruszcie ustawionym nad ogniskiem mogliśmy ugotować wodę na zupę i herbatę. Opiliśmy też nasz sukces z Morro Moreno i poszliśmy spać.

26.11.2017 – niedziela – El Cobre 37.845 km

Żar w ognisku utrzymał się do rana, z czego również skorzystaliśmy, a później pojechaliśmy kiepską drogą na północ, wzdłuż wybrzeża. Widać było, że ulewy dokonały zniszczeń, ale cały ich ogrom ujawnił się, gdy dotarliśmy do kanionu i drogi wiodącej do byłych kopalń. Praktycznie rozmyło i zniszczyło całą drogę. Jakiś czas Darkowi udawało się jechać do góry, ale wkrótce wyprawa autem się zakończyła. Poszliśmy więc dalej w górę kanionu i na skale ponad nami zobaczyliśmy piękny egzemplarz





- Horridocactus echinus GM1878.2, wokół kwitły





- Copiapoa atacamensis
WP4589   333 mnpm   El Cobre
Boczny kanion zaczął się stromo piąć do góry. Dalej nie było sensu się wspinać. Wróciliśmy do El Cobre, a następnie wybrzeżem pojechaliśmy na południe, zatrzymując się w Caleta Botija. Dawniej zawsze można było dojechać niemal do ujścia kanionu, ale teraz ulewy tak zniszczyły to miejsce, że dojazd był niemożliwy. Więc poszliśmy pieszo przez wielkie kolonie









- Copiapoa ahremephiana , lub wracając do starej nazwy Copiapoa conglomerata
po czym zagłębiliśmy się w dosyć stromy kanion. Dosyć szybko na skalnych ścianach zlokalizowaliśmy







- Horridocactus flocossus GM1880.1 a trochę wyżej, zdrowo wyglądające, zielone









- Copiapoa decorticans GM1880 ciesząca się sławą najbrzydszej w całym rodzaju
WP4592   260 mnpm   Caleta Botija
Być może fakt, że nie były tak zasuszone spowodował, że nie mogę ich zaliczyć do najbrzydszych. Jakąś swoją urodę miały.



- Chaetanthera glabra



- Loasa elongata

Wróciliśmy do auta i zatrzymaliśmy się przy skałach w okolicy Punta Piedra, gdzie między kwitnącymi









- Horridocactus paucicostatus GM1881.1 zobaczyliśmy również kwitnące







- Copiapoa humilis ssp. variispinata GM1881
WP301   70 mnpm   Punta Piedra
Przy Punta Plata zatrzymaliśmy się jeszcze widząc olbrzymie i malownicze:











- Copiapoa gigantea GM1882 z których trochę nasion zebrałem
WP4953   50 mnpm   Punta Plata
Wieczór i konieczność ustawienia namiotów, zastał nas poniżej Paposo, przy Monolito.





Jak zwykle w pobliżu oceanu najlepiej się śpi, przy miarowym szumie rozbijających się o skały fal.

27.11.2017 – poniedziałek – Quebrada Agua Buena 37.961 km

Kilkanaście kilometrów dalej, przy Quebrada de Matancilla, spróbowałem znaleźć niedawno opisaną kopkę z grupy C. humilis. Bezdrożem dotarliśmy niemal do ujścia doliny. W miejscu, w którym zdecydowałem się dać sygnał Darkowi do zatrzymania auta, znaleźliśmy liczną populację dokładnie w miejscu postoju:











- Copiapoa humilis ssp. matancillensis GM1883





- Horridocactus paucicostatus GM1883.1 - niektóre o niemal czarnej skórce



- Loasa elongata



- Eulychnia iquiquensis



- Euphorbia lactiflua
WP4594   105 mnpm   Quebrada de Matancilla
Kolejną rośliną, której nie widziałem, była Copiapoa montana, rosnąca przy znanym wszystkim kanionie San Ramon. Akurat stare wyrobisko żwiru było udostępnione, czyli wjazd otwarty, z czego się ucieszyłem, bo oszczędzało nam to połowę drogi do wspinania. Przy wyrobisku pozostawiliśmy auto i bez Vitka, bo on się nie zdecydował na wspinaczkę po znacznej stromiźnie, zaczęliśmy się wspinać. Po drodze kwitły:





- Trichocereus deserticola GM1884.1 a w szczytowej partii gór zobaczyliśmy również kwitnące











- Copiapoa montana GM1884







- Oxalis bulbocastaneum
WP4595   630 mnpm   San Ramon



Po powrocie do auta zjedliśmy uprzednio przyrządzoną sałatkę na bazie pomidorów i cebuli, po czym ruszyliśmy do Taltal, gdzie się zaopatrzyliśmy w pieczywo i piwo. Następnie pojechaliśmy na południe w kierunku znanego miejsca Cifuñcho. Tutaj opuściliśmy drogę asfaltową i wjechaliśmy w żwirową, wiodącą wzdłuż wybrzeża do Taltal. Gdy wypatrzyłem jak gdyby łachy ciemnego piasku, zatrzymaliśmy się i zaczęliśmy poszukiwania, ale były one bezskuteczne. Wracając, znowu zatrzymały nas takie łachy, ale tym razem jasnego piasku, a w nich dosyć szybko dostrzegliśmy wystające z ziemi kosmate owoce











- Thelocephala weisseri GM1886 a obok nich kępy kwitnących czerwonymi kwiatami





- Copiapoa desertorum GM1885





- Copiapoa cinerea GM1886.1
WP4597   380 mnpm   Cifuñcho
Już wieczorową porą dotarliśmy do wybrzeża i jak zwykle ostatnio przy szumie fal poszliśmy spać.



28.11.2017 – wtorek – Cifuncho, 38.063 km

Jadąc dalej na południe skręciliśmy w nową, bo utworzoną dopiero w 2012 roku, drogę wiodącą do Quebrada Tigrillo. Jeszcze przed wjazdem w tę drogę zatrzymały nas przydrożne:



- Eriosyce megacarpa GM1887
WP4599   450 mnpm   Posada de los Hidalgos
Gdy jadąc dnem doliny otworzył się widok na długą i szeroką dolinę boczną, zatrzymaliśmy się i zaczęliśmy penetrować, najpierw mniejszą dolinę ciągnącą się na południe. Tutaj dosyć często występowały kwitnące akurat:













- Copiapoa taltalensis GM1889 wszystkie spotkane rośliny były pojedyncze, oraz







- Copiapoa superba GM1890 te nie kwitły i występowały bardzo rzadko
WP4601   600 mnpm   Quebrada Tigrillo
Teraz udaliśmy się do doliny położonej po stronie północnej. Jest ona znacznie szersza i dłuższa. Idąc nią okazało się, że można było nią jechać autem, i być może w przyszłości trzeba będzie ją bardziej zbadać. Teraz idąc napotkaliśmy również obfitość C. taltalensis, a oprócz niej też nieliczne C. superba i





- Eriosyce megacarpa GM1890.1
WP4603   550 mnpm   Quebrada Tigrillo
A wracając, już blisko auta, w piaskowych nanosach:









- Thelocephala esmeraldana GM1888
WP4606   565 mnpm   Quebrada Tigrillo
Koledzy zapragnęli zobaczyć inne rośliny występujące w tym systemie kanionów, w związku z czym udaliśmy się na znane mi stanowisko w kanionie Quebrada Guanillos.



Stało w tym miejscu auto z jakąś niemiecką parą. Twierdzili, że nie interesują ich kaktusy, ale kamienie, i pytali o dojazd do Mina Esmeralda. Niemniej chcieli zobaczyć też interesujące nas kaktusy, w związku z czym zaprowadziłem ich na leżące kilkanaście metrów dalej stanowisko i pokazałem na początek











- Thelocephala esmeraldana
Występowały tutaj w dużej ilości:







- Copiapoa grandiflora GM1891 te tworzyły poduszkowe grupy





- Copiapoa angustiflora GM1892



- Horridocactus taltalensis GM1893





- Copiapoa laui GM1452.1





- Copiapoa longistaminea GM1452.3
WP323   860 mnpm   Quebrada Guanillos
Kierując się do Esmeralda, dojechaliśmy do również znanego mi miejsca, gdzie jest obfitość pochylonych:







- Copiapoa columna-alba GM1449 ale wchodząc na to pole, zauważyłem nagle pod moimi nogami kwitnące















- Thelocephala esmeraldana GM1894 , której uprzednio nigdy tu nie widziałem, ponieważ nie kwitły.
WP4608   Esmeralda   270 mnpm
Jeszcze na Ruta 5, przed zjazdem do Pan de Azucar skorzystaliśmy z jedzenia oferowanego w przydrożnej jadłodajni posada. Stąd postanowiłem pojechać do znanego miejsca Las Lomitas. Jakie było moje zdziwienie, gdy okazało się, że wjazd jest otwarty tylko od godziny 10:00 do 14:00, a była już 16:00. Zajechaliśmy zatem na jedyny czynny na wybrzeżu o tej porze roku camping, na terenie parku narodowego Pan de Azucar. W tej pięknej scenerii zanocowaliśmy.



29.11.2017 – środa – Caleta Pan de Azucar, 38.192 km

Opuściliśmy camping niezbyt późno, ale bez zbytniego pośpiechu. Jeszcze na terenie Parku Narodowego zatrzymaliśmy się w miejscu, które było referowane jako potencjalne do znalezienia wspominanej przez Rittera telocefali. Faktycznie gdzieniegdzie z piasku wystawały białe, szczotkowate owoce:









- Thelocephala malleolata GM1895 a razem z nią kępy



- Copiapoa cinerascens GM1895.1
WP4610   30 mnpm   Cabo Falso
Około 5 km przed Chañaral wjechaliśmy w boczną drogę, zostawiając auto u podnóża gór. Zaczęliśmy wspinać się po skarpie. Szybko koledzy dali za wygraną, więc sam dotarłem na krawędź klifu. Postanowiłem odnaleźć opisywaną przez Rittera, mało znaną roślinę. Udałem się klifem w kierunku Cifuñcho. Po drodze oprócz stada guanako widziałem:



- Copiapoa marginata GM1896.1







- Horridocactus taltalensis ssp. pygmaea GM1896.2 o białych kwiatach



- Alstroemeria violacea



- Lama guanicoe



ale wreszcie zobaczyłem













- Copiapoa mollicula GM1896, z których kilka kwitło
WP4611   460 mnpm   Chañaral
Tutaj nastąpił dla mnie dosyć tragiczny moment, bo zdejmując okulary dla lepszego poznania roślin, odpadło jedno ramię z moich okularów, i co krok zsuwały mi się z nosa. Najłatwiej było stąd zejść w kierunku Cifuñcho, gdyż tam prowadził kanion. Początek zejścia po dużej stromiźnie, szczególnie z tymi okularami, był bardzo trudny, ale po kilkukrotnym, bolesnym potknięciu się i osiągnięciu dna kanionu już poszło gładko. Dolna część kanionu zasypana była nawianym od oceanu piaskiem, co utrudniało szybki marsz. Kanion wyszedł wprost na ujęcie wody dla miasta. Stąd postanowiłem iść przez łachy piachu w kierunku ledwie widocznej drogi. Przedzwoniłem do kolegów, by wyjechali na tę drogę i wypatrywali mnie.



A wypatrywać musieli, bo wiało tak strasznie, że idąc pod wiatr byłem cały czas piaskowany po twarzy i odkrytych częściach ciała, czyli szedłem, a oni jechali, jak gdyby w gęstej mgle. Na szczęście zauważyli mnie i zabrali do miasta, w którym zrobiliśmy zakupy. Również na szczęście, chociaż niezbyt wielkie, miałem ze sobą okulary przeciwsłoneczne, dobre przy słońcu, ale wieczorem jak i rano już nic nie widziałem.
Jadąc dalej zatrzymaliśmy się przy Punta Totoral, bo koledzy chcieli zobaczyć:







- Thelocephala krausii GM1161 które rosły razem z





- Copiapoa calderana GM1162
WP132   Punta Totoral
Kolejny postój urządziliśmy przy Morro Copiapo, gdzie po raz pierwszy zobaczyłem kwitnącą, chociaż tylko jedną







- Thelocephala odieri GM1424
WP313   435 mnpm   Morro Copiapo
Mijając Puerto Viejo zatrzymaliśmy się jeszcze raz i znowu widzieliśmy nieliczne:



- Thelocephala odieri GM1896.3 ale kwitły tylko alstromerie



WP172   Puerto Viejo
W kolejnym miejscu, kilkanaście kilometrów dalej zobaczyliśmy





- Thelocephala odieri v. monte-amargensis GM1487.4
WP173   230 mnpm   Majada El Tomate
Jeszcze jedno znane mi miejsce odwiedziliśmy w nadziei, że zobaczymy kwiaty i nie przeliczyliśmy się. Wśród płyt skamieniałego jakby wapienia fotografowaliśmy:

















- Thelocephala pajonalensis GM1458
WP333   270 mnpm   Playa del Medio
Nie wiem co skłoniło nas do zatrzymania poniżej Caleta Pajonales, ale tam znaleźliśmy wyłącznie:



- Copiapoa echinata GM1897.1 oraz
- Copiapoa echinoides GM1897
WP333A   Caleta Pajonales
O zmierzchu dotarliśmy do znanego mi od dawna hoteliku z restauracją w Carrizal Bajo, gdzie zjedliśmy doskonałe potrawy z ryb.

30.11.2017 - czwartek – hotel w Carrizal Bajo, 38.459 km

Ten dzień był w całości przeznaczony na znalezienie spektakularnej rośliny, która wymagała bardzo dużo wysiłku, gdyż trzeba się wspinać na wierzchołki tutejszych, okazałych gór. Pojechaliśmy zatem do parku narodowego Llanos de Challe i wjechaliśmy w długą i krętą dolinę. Po kilku kilometrach stwierdziliśmy, że tędy nie dostaniemy się wystarczająco blisko punktu wyjścia, bo droga bardzo się pogorszyła.



Zawróciliśmy i pojechaliśmy dalej, by wbić się w następną długą dolinę. Tu jechało się całkiem dobrze. Jednak na końcu wjechaliśmy nie w tę odnogę doliny co trzeba. Oczywiście można było zawrócić, ale stwierdziliśmy, że przejdziemy do właściwej dolinki pokonując dzielące je wzgórza i 2 kilometry drogi. A co to dla nas. Tak dotarliśmy do miejsca, z którego zaplanowałem atak na szczyt, a do którego można było dojechać autem. Po drodze spotykaliśmy tylko



- Copiapoa echinoides
Vitek stwierdził, że tak daleko on się nie wybiera. Wziąłem ze sobą mój telefon z aplikacją OziExplorer wyposażony w GPS i o godzinie 10:00 wyruszyliśmy. W aplikacji, na nieszczęście, miałem zaznaczone dwa miejsca, jedno, w którym teoretycznie mogłyby być poszukiwane rośliny i drugie, w którym one są na pewno. Wybrałem kierunek na to pewne miejsce i powędrowaliśmy. Po kilku kilometrach zaczęliśmy schodzić w dół, zamiast iść stale do góry. Tak naprawdę ledwie widziałem przez te słoneczne okulary, co jest na telefonie. Droga prowadziła nas to w górę, to w dół, ale po kilku godzinach trudu dotarliśmy na szczyt. Wówczas, korzystając z odpoczynku, zdjąłem okulary i stwierdziłem, że to nie ten właściwy, ale drugi szczyt. Po prostu w ciemnych okularach nie dostrzegłem, że gdy bardziej zbliżyliśmy się do tego niewłaściwego, aplikacja samoczynnie przerzuciła go na pierwsze miejsce, a będąc pewien, że jest to punkt właściwy, zmieniłem kierunek o 90 stopni. Na tym szczycie nie znaleźliśmy nic, a na następny było już zbyt daleko i zbyt późno. Pozostało nam wrócić do auta. Oczywiście – po co wracać tą samą drogą – wybraliśmy więc inną. Po zejściu ze szczytu okazało się, że nie był to dobry wybór, bo przed nami były same wysokie góry. W jednym z kanionów na skałach zobaczyliśmy populację:





- Horridocactus atroviridis (carrizalensis) GM1898
WP4614   485 mnpm   Llanos de Challe
Tak idąc na przełaj przez góry i doliny pokonaliśmy 20 km drogi, a w sumie ile przeszliśmy do góry (a potem w dół), tego nie zliczę. Do auta dotarliśmy około godziny 20:00, gdy już się ściemniało. Teren parku opuściliśmy w markotnych nastrojach. To była oczywiście moja wina, bo tylko ja wiedziałem dokąd iść, ale przypadek z okularami sprawił, że popełniłem błąd.
Na nocleg wybraliśmy plażę La Tortuga.

01.12.2017 – piątek – La Tortuga, 38.519 km

Rano byliśmy zupełnie bez sił, ale zapytałem kolegów, czy powtarzamy przejście, tym razem na właściwy szczyt. Odpowiedź była negatywna. Nikt nie miał siły. Po kilku dniach może, ale już nie będzie czasu, by tu powrócić. Wielka szkoda, bo miałem olbrzymi apetyt na nowo opisany - Horridocactus spectabilis.
Zatrzymaliśmy się w Quebrada Mala, żeby koledzy zobaczyli:











- Thelocephala duripulpa GM1901 . Przy okazji były tam



- Copiapoa echinata GM1898.1



- Horridocactus crispus GM1898.2



- Copiapoa echinoides GM1898.3
WP1638   Quebrada Mala
Minęliśmy Huasco i na wysokości dominującego nad miastem wielkiego zakładu, wjechaliśmy w górską drogę. Tak dojechaliśmy do podnóża gór. Zostawiliśmy auto i Darek z Vitkiem zaczęli penetrować lekko nachylone płaszczyzny pokryte niewysoką roślinnością, a ja ze Sławkiem zdobyliśmy się na wysiłek wejścia na szczyt góry. Trochę potu nas to kosztowało, ale się opłaciło, bowiem już na przełęczy górskiej zobaczyliśmy setki kwitnących żółtymi kwiatami:











- Copiapoa australis GM1900. Razem z nią a także niżej owocowały







- Neoporteria villosa GM1899
WP4616   435 mnpm   Huasco
Po zejściu, niedaleko auta widzieliśmy:







- Horridocactus atroviridis (huascensis) GM1900.1 i







- Thelocephala napina GM1900.2



- Copiapoa fiedleriana GM1900.3.

Jadąc opracowaną przeze mnie drogą na południe wzdłuż wybrzeża, nie dojeżdżając do Los Bronces, skręciliśmy w jakiś kanion, którym wiodła kiepska droga. Gdy osiągnęliśmy 300 m wysokości, pojawiły się na zboczach nowo opisane:



- Copiapoa fusca GM1902 z których zebrałem trochę nasion



- Caesalpinia angulata
WP4618   370 mnpm   Los Bronces
Zatrzymaliśmy się jeszcze raz nieco wyżej i znowu były tu:









- Copiapoa fusca GM1903



- Eulychnia castanea zwisały ze skał
WP4619   420 mnpm   Los Bronces
Pojechaliśmy dalej drogą, która doprowadziła nas do Quebrada San Juan, co było tego dnia naszym celem. Chciałem ponownie przypatrzeć się roślinom tam występującym i rozpoznać dalszą część kanionu, której jeszcze nie odwiedziłem nigdy. Jeszcze wieczorem dotarłem w pobliże ujścia kanionu do oceanu, to jest ponad 2 km dalej niż byłem w roku 2013. Z roślin, których nie zauważyłem uprzednio, były:





- Trichocereus deserticola GM1904. Ponadto znane już







- Horridocactus atroviridis GM1582







- Neoporteria sp. nova GM1581









- Copiapoa sarcoana GM1580.3





- Eulychnia spp.
WP4621   175 mnpm   Quebrada San Juan
Rozbiliśmy namioty i po kolacji nie niepokojeni przez nikogo, przy delikatnym szumie aktualnie płynącego strumienia (poprzednio go nie było) i pokrzykiwaniu jakichś ptaków, zasnęliśmy.

02.12.2017 - sobota – Quebrada San Juan, 38.642 km

Przed odjazdem jeszcze zbadaliśmy boczny kanion, którym wyszliśmy aż do drogi wiodącej nad ocean do Caleta Sarco, ale widzieliśmy tylko znane już nam - Neoporteria sp. nova, Horridocactus kunzei i Copiapoa sarcoana.

Spakowaliśmy się i ruszyliśmy w górę Quebrada San Juan, aby po kilku godzinach zatrzymać się przy widocznych kaktusach:











- Copiapoa corralensis GM1905, które i kwitły i owocowały jednocześnie



- Horridocactus atroviridis GM1905.1
- Eriosyce aurata GM1905.2 oraz



- Miqueliopuntia miqueli
WP4622     580 mnpm     Sauce Perez
Dalej przy Totora widzieliśmy:





- Copiapoa coquimbana "vallenarensis" GM1905.3 i
- Horridocactus atroviridis GM1905.4



- Rhodophiala advena
WP333     270 mnpm     Playa del Medio

WP4624 Totora
Teraz chciałem, podobnie jak w ubiegłych latach, dojechać do Quebrada Chañaral przez góry. Po godzinie okazało się, że ulewy zlikwidowały drogę i musieliśmy wrócić, aby przez Freirina i Vallenar dotrzeć do Domeyko, gdzie w lokalu posada zjedliśmy jakiś obiad. Opuściliśmy Ruta 5 korzystając z wykonywanej właśnie asfaltowej drogi wiodącej od Domeyko, przez Quebrada Chañaral do Carrizalillo. W miejscu, gdzie asfalt się kończył, a roboty drogowe trwały na całego, spróbowaliśmy szczęścia wchodząc na dosyć stromy, skalisty pagórek, mocno zasypany piaskiem. Straciliśmy pewnie dobrą godzinę, ale niczego interesującego nie znaleźliśmy. Trochę dalej wjechaliśmy w drogę prowadzącą do słupów trakcji elektrycznej i weszliśmy na zbocze góry. Udało nam się wypatrzeć tutaj kilka mocno kryjących się roślin:







- Thelocephala fankhauseri GM1906, a oprócz nich





- Copiapoa schulziana aff. GM1906.1, i



- Horiidocactus atroviridis GM1906.2
WP116     670 mnpm     W of Domeyko
Ponieważ zrobiło się późno, musieliśmy poszukać miejsca na nocleg. Przejechaliśmy może 10 km, gdy dostrzegliśmy dosyć daleko ciągnącą się drogę w boczną dolinę. Tam ulokowaliśmy się, wykorzystując piaszczyste koryto suchej rzeki.



Gdy już ustawiliśmy namioty, a towarzyszył nam przy tym jakiś młody wąż - Tachymenis chilensis i nawet 10 mm średnicy nie osiągał, Darek na krawędzi tego koryta rzeki odkrył



- Thelocephala fankhauseri co nas dosyć mocno zdziwiło. Dalsze poszukiwania pozostawiliśmy sobie na następny dzień.

03.12.2017 - niedziela –Quebrada Chañaral 38.829 km

Jeszcze było szaro, gdy już rozbiegliśmy się po stanowisku w poszukiwaniu roślin. Niemal płaskie dno dolinki pokryte było żwirowym nanosem z otaczających wzgórz. W tym podłożu z wielkim trudem wypatrzyliśmy znaczną ilość roślin:





- Thelocephala fankhauseri GM1907, z których wiele osiągało przyzwoite rozmiary 6 cm średnicy
WP4624     560 mnpm     W of Domeyko
Ponieważ byliśmy w stosunku do planu trochę spóźnieni, rychło pozbieraliśmy się i ruszyliśmy w dalszą drogę, zatrzymując na moim dawnym stanowisku, na którym niegdyś widziałem wielką liczbę roślin, ale teraz, przy już trwającej suszy znaleźliśmy tylko kilka:











- Thelocephala tenebrica GM1473
WP357     190 mnpm     W of Domeyko km 57,
W Punta de Choros chcieliśmy zjeść obiad. Po drodze zatrzymaliśmy się przy grupie sakłek, na których widzieliśmy, a nawet zebraliśmy trochę nasion:





- Neoporteria litoralis GM1908
WP1651     Caleta Punta Choros
Przed wyjazdem na Ruta 5, blisko Trapiche, zatrzymaliśmy się na krótko widząc:



- Horridocactus heinrichianus GM1909



- Copiapoa coquimbana GM1910.1
WP1652     Trapiche
Dotarliśmy do La Serena, a było to moim celem głównym, ponieważ w tym mieście jest bardzo porządny i dobrze zaopatrzony market Lider. Tak jak podejrzewałem, udało mi się tutaj kupić klej dwuskładnikowy epidian, który niezbędny mi był do naprawy uszkodzonych okularów. Oczywiście zaopatrzyliśmy się również w inne niezbędne do życia produkty, jak np. piwo, wino i pisco.
Zatrzymaliśmy się dopiero po godzinie, w miejscu występowania niedawno opisanego tricocereusa. W dosyć gęsto porośniętym kępami Puya terenie zobaczyliśmy równie gęste zarośla:









- Trichocereus undulosus GM1911 – bardzo ładne rośliny, oraz





- Neoporteria nigrihorrida GM1912
WP4628     365 mnpm     Los Loros
Wieczorem dojechaliśmy do Los Vilos, gdzie nad brzegiem morza urządziliśmy biwak. Szkoda tylko, że ten teren do dzisiaj traktowany jest jako lokalne śmietnisko miejskie i im bardziej się ściemniało, tym więcej przyjeżdżało aut, z których wyrzucano na skraj skarpy śmieci, by te wpadły do oceanu. Nad terenem przestworza wypełniały mewy i sępy, licząc na obfity stół dostarczony przez ludzi.







- Neoporteria subgibbosa GM1210
Mając spokój doprowadziłem moje okulary do używalności, chociaż dopiero następnego dnia mogłem je założyć, bo epidian mimo, że twardnieje w 10 minut, ale wartość użytkową uzyskuje po kilku godzinach, a najlepiej po dobie.



04.12.2017 poniedziałek – Los Villos, 39.253 km

Wreszcie mogłem świat oglądać przez moje stare okulary, a to było dla mnie bardzo ważne.
Przez La Calera i Olmue dojechaliśmy do miejscowości Caracha, przy której na niewielkim parkingu stoi budka, w której można kupić jakieś napoje i coś do przegryzienia. Dla nas najważniejsza była jednak możliwość wjazdu w drogę prowadzącą do góry, gdyż odgradzający ją szlaban nie był zamknięty. Upewniliśmy się u wyjeżdżającego właśnie tubylca, że nie jest on zamykany i wjechaliśmy na teren wiodący ku górze Cerro Las Vizcachas. Wkrótce na drodze zobaczyliśmy drugą zaporę, też nie zamkniętą, ale z możliwością zamykania. Znowu jakiś tubylec poinformował nas, że możemy wjechać, co uczyniliśmy. Jeszcze kilometr czy dwa i droga praktycznie tak się pogorszyła, że zostawiliśmy auto, przy którym jak zwykle zostawiliśmy Vitka, i wyruszyliśmy pod górę. Wkrótce okazało się, że trasa jest dosyć wymagająca, i gdy zauważyliśmy na skałach pierwsze kaktusy, a były nimi, zresztą kwitnące Horridocactus curvispinus v. robustus, koledzy stwierdzili, że dalej nie idą. Musiałem iść sam. Idąc ostro wznoszącą się dróżką, w pewnym momencie zobaczyłem rozciągniętego na całą szerokość dróżki węża, który miał chyba więcej niż metr długości i grubość 4 cm. Niestety, zanim złapałem za aparat fotograficzny, gad uciekł w krzaki. Zgodnie z istniejącymi opisami, takie wielkie węże w Chile nie występują. Mogą osiągać co najwyżej 50 cm i średnicę 1,5 cm, i takie już widywałem. Co zatem tu robił tak gigantyczny osobnik?
Poszedłem dalej. Dróżka skończyła się w kamieniołomie, a dalej dogodnego wejścia nie było. Żleby wypełnione były piargami osuwających się kawałków skał, i po takich zacząłem się wspinać. Dobrze, że za mną nikt nie szedł, bo potrącane kamienie z hukiem spadały w dół. Większość trasy wspinałem się „na czterech” tzn. pomagając sobie rękoma i czasami chwytając się niepewnej roślinności. Trwało to bardzo długo, nim piargi się skończyły i zaczęły prawie pionowe skały. Wielokrotnie odpoczywałem, ale wreszcie udało mi się dotrzeć w okolice wierzchołka Cerro Las Vizcachas. Przez cały czas widziałem kwitnące czerwono H. curvispinus v. robustus, gdy nagle, po osiągnięciu wysokości ponad 1900 mnpm zauważyłem, że tych już prawie nie ma, za to pojawiły się równie wielkie, osiągające ponad 15 cm średnicy kule, gęsto pokryte żółtymi cierniami i kwitnące żółto-zielonymi kwiatami:



















- Horridocactus engleri GM1914, a poniżej nich









- Horridocactus robustus GM1913



- Mutisia ilicifolia



- Calceolaria purpurea



- Reyesia chilensis



- Calceolaria morisii



- Puya coerulea
WP4629     1950 mnpm     Cerro Las Vizcachas
Zejście po tych osuwających się piargach wydało mi się zbyt niebezpieczne. Zauważyłem łagodniejszy stok i nim postanowiłem zejść. Też nie było to łatwe, ale coś trzeba było wybrać. Nie przewidziałem tylko, że jeśli jest podobna odległość, to skoro w pierwszym odcinku jest łagodniej, to później musi być bardzie stromo, żeby się wyrównało. Końcówka była iście wyprawą alpejską. Skały niemal pionowe, po których opuszczałem się wykorzystując wszelkie możliwe występy skalne i przyczepność moich butów. Siły już nie miałem zupełnie, gdy doszedłem do dróżki, którą wcześniej się wspinałem. Wreszcie dotarłem do miejsca parkowania, ale auta nie było. Był tylko Vitek, który czekał na mnie z wodą do picia. Dzięki mu i za to, że o mnie pomyślał. Okazało się, że pod moją nieobecność przyjechał zarządca tego terenu i nakazał opuszczenie go, bowiem musi zamknąć zaporę. Obawiał się, że jesteśmy zainteresowani minerałami tu występującymi, więc chciał sprowadzić policję. Koledzy wyjaśnili mu, że minerały nas zupełnie nie interesują, tylko rośliny, i że ja wszedłem na szczyt w celu ich znalezienia. Odpowiedział, że nie jest możliwe, by ktokolwiek wszedł tędy na szczyt, bo się po prostu nie da – jest zbyt pionowo. Ale już po policję nie dzwonił i pozwolił zaczekać na mnie przed zaporą, którą zamknął.



Tak więc musiałem przejść jeszcze ponad kilometr. Usiadłem w aucie niemal bez życia, ale szczęśliwy, że cel osiągnąłem i mam zdjęcia kwitnących roślin, jak i nasiona. Tym bardziej, że niewiele osób widziało je w naturze. Nawet Kattermann w swojej książce nie zamieścił zdjęć, co oznacza, że ich raczej nie widział, a rozpowszechniane nasiona z numerem FK-567 mają podaną wysokość 300 mnpm co jest nieporozumieniem. Zauważyłem, że nasiona H. engleri są wyraźnie większe od wszystkich H. curvispinus, chociaż wydawałoby się, że budową i kwiatami trochę przypominają tego ostatniego, bądź H. marksianus. Cierniami zbliżone są też do występującego w sąsiednim masywie H. garaventae, które jednak nie osiągają takich rozmiarów, a ich nasiona też są małe (nie osiągają 1 mm, podczas gdy nasiona H. engleri mają prawie 2 mm wielkości). Teraz miałem siły tylko znaleźć jakieś czynne cabañas w pobliskim Olmue.



Zajrzeliśmy też do znanej mi już z 2013 roku bardzo dobrej restauracji o ciekawej aranżacji wnętrza. Po powrocie do cabañas uprałem jeszcze swoje brudne rzeczy, korzystając z ciepłej wody, po czym poszliśmy spać.



05.12.2017 wtorek – Olmue, cabañas, 39.470 km

W kolejnym dniu nie planowałem już wysiłkowych wejść, ale postanowiłem wjechać w następną dolinę za masywem Cerro Las Vizcachas, co wymagało dłuższego przejazdu. Ponieważ chciałem zobaczyć w pobliżu Valparaiso Horridocactus tuberisulcatus, wydłużyłem jeszcze zaplanowaną trasę. Okazało się jednak, że w pobliżu Valparaiso tereny są tak zurbanizowane, że jakikolwiek dostęp do wzgórz jest niemożliwy. Wjechaliśmy zatem w dolinę Colliguay i na początek zatrzymaliśmy się w miejscu przy El Llano, gdzie na przydrożnej skarpie zauważyliśmy pierwsze, choć dosyć niedostępne:





- Horridocacyus horridus (tuberisulcatus) GM1914.1
WP4633     635 mnpm     El Llano
Przy Colliguay wjechaliśmy w boczną drogę i poświęciliśmy prawie godzinę na łażenie po wzgórzach, ale zupełnie bezskutecznie. Nic tu nie znaleźliśmy. Wróciliśmy i nieco dalej, przy głównej drodze zauważyliśmy znowu:







- Horridocacyus horridus (tuberisulcatus) GM1915
WP4635     455 mnpm     Colliguay
Za El Molino zatrzymał nas widok skał pochylających się nad strumieniem. Nie omieszkaliśmy przeprawić się na drugą stronę strumienia i wdrapać na skały, na których widoczne były kwitnące
- Horridocactus horridus GM1916
WP4636     510 mnpm     El Molino
Aby nie wracać tą samą drogą, dalej na południe pojechaliśmy przez Cerro Viejo. Za osadą zatrzymaliśmy się widząc kolejne kwitnące:





- Horridocactus horridus GM1916.1
WP4637     380 mnpm     Cerro Viejo
Bez odpoczynku dojechaliśmy do Melpilla, skąd do Talagante przejechaliśmy przez tereny zabudowane, co kosztowało nas 2 godziny niepotrzebnie stracone, bo można było tam dojechać szybką autostradą. Wybrałem tę drogę, albowiem miałem nadzieję na dojazd do koryta rzeki. Niestety, nigdzie dojazdu nie było, wszystko zabudowane, ogrodzone i prywatne. W Talagante skierowaliśmy się na południe, by przed Isla de Maipo przekroczyć rzekę Rio Maipo i skierować się na zachód. Przed Naltagua jest duży parking a powyżej niego wzgórza, wobec czego tam się zatrzymaliśmy. Straciłem prawie godzinę, wchodząc na przyległe wzgórza i dochodząc aż do masztów stacji przekaźnikowej.



- Grammostola gala
Niestety, poza wielką, włochatą, brązową tarantulą, nie znalazłem nic. Zszedłem z powrotem i wówczas koledzy, którzy nie chcieli się wspinać poinformowali mnie, że na skałach tuż nad drogą prowadzącą do Naltagua są jakieś kaktusy. Były to opisywane przez Rittera, niemal niedostępne Neporteria caastanea "tunensis".
Przejechaliśmy jeszcze wzdłuż tych skał, ponad pół kilometra dalej i na tej samej wysokości, już nieco bardziej dostępna do fotografowania i zebrania owoców a co ważniejsze liczniejsza była populacja









- Neporteria caastanea "tunensis" GM1917
WP4641     285 mnpm     Naltagua
Ponieważ dzień się kończył, bardzo długo poszukiwaliśmy w okolicy jakiejkolwiek możliwości noclegu. Terenów wolnych do rozbicia namiotów nie zobaczyliśmy, a liczne w tej okolicy campingi i cabañas były zamknięte, ponieważ nie jest to okres wakacyjny w Chile. Ten rozpoczyna się dopiero w połowie stycznia. Postanowiliśmy więc wrócić na parking, i na nim przenocować. Już blisko parkingu zobaczyliśmy tabliczkę z napisem camping i strzałką kierującą. Pojechaliśmy za nią już bez nadziei na przyjęcie, ale sprawdzić nie zawadzi. Camping był wprawdzie zamknięty, ale nie na zamek, a w środku widzieliśmy światło w oknach jednego domu. Weszliśmy więc na teren i dopukaliśmy się do okna. Przyjęto nas z chęcią, a nawet zaproponowano mieszkanie w tym domu, w pokoju z 4-ma łóżkami. Oczywiście nie mogliśmy nie skorzystać, tym bardziej, że ciepła woda nas skusiła. Przyjęto nas też piwem i słodkościami, co może na kolację nie jest najwłaściwsze, ale nie grymasiliśmy.

06.12.2017 środa – El Huerto, 39.775 km

Po śniadaniu wyjechaliśmy do Melpilla, ale tym razem wybraliśmy autostradę, po czym skierowaliśmy się na południe.



Przy Embalse Rio Rapel urządziliśmy krótki postój na karmienie ptaków i ryb, których w wodach zapory są tysiące i które chcą się pozabijać podczas karmienia. Dojechaliśmy do Punta de Lobos, które to miejsce wybrałem na potencjalnie dobre, aby tu znaleźć jakąś populację Horridocactus aspillagae. Jest to piękne i mocno turystyczne wybrzeże, gdzie fale pozwalają miłośnikom surfowania pokazywać swoje możliwości. Na szczęście dalszy teren skalistego wybrzeża jest dostępny i nieogrodzony. Poszliśmy więc dalej. Stoki skalistego wybrzeża obficie są porośnięte Neoporteria subgibbosa oraz Trichocereus bolligerianus. Tak jedne jak i drugie kwitły, a nawet miały dojrzałe owoce. Kwitły także inne rośliny, np. Alstroemeria. Vitek wkrótce zainteresował się ptakami, a ja, Sławek i Darek poszliśmy dalej wybrzeżem poszukać H. aspillagae. Wkrótce też udało nam się wypatrzeć w trawie niewielkie i ledwie widoczne:









- Horridocactus aspillagae GM1920. Dokoła rosło wiele



- Neoporteria subgibbosa GM1918 i











- Trichocereus bolligerianus GM1919



- Dalea azurea (Fabaceae)



- Alstroemeria ligtu, Oenothera acaulis



- wszędobylskie przypołudniki



- Centaurea chilensis



i takie interesujące bylinki
WP4642     10 mnpm     Punta de Lobos
Stanowisko nowo odkrytego H. aspillagae było bardzo małe, wielkości około 0,7 x 5,0 m, chociaż populacja była bardzo liczna, składająca się tak z roślin dorosłych, jak i młodych siewek.



Znana osada nie gardzi ineresującą architekturą.
Dalsza droga poprowadziła nas do Constitucion. Po drodze zatrzymaliśmy się przy przydrożnych skałach, które dosyć gęsto porastały:





- Neoporteria subgibbosa "castanea" GM1921
WP4643     10 mnpm     Chanquinque
Nieco dalej na skałach wisiały liczne Trichocereus bolligerianus.
Minęliśmy Constitucion i pojechaliśmy pożywić się w wiosce rybackiej Papirua.



Tutaj zawsze można zjeść doskonałe pierogi empanadas z nadzieniem rybnym oraz ceviche z różnych surowych ryb. Doskonałe – palce lizać.
Po posiłku pojechaliśmy w okolice rzeki Loanco, przy której widzieliśmy kwitnącą, choć niewielką populację:

















- Horridocactus aspillagae ssp. maechleri GM1922 i razem z nią występujące



- Neoporteria subgibbosa castanea GM1922.1
WP804     Loanco
Vitek w tym czasie znowu był na obserwacji ptaków, wobec czego nie poinformowaliśmy go o roślinach. Nocleg znaleźliśmy w cabañas w niedalekiej wiosce Pelluhue, gdzie przy plaży poławiane były chilijskie smakołyki nazywane "piure" - takie czerwone robale, czy też ślimaki zjadane na surowo, tylko z cytryną.



07.12.2017 czwartek – Pelluhue, 40.226 km

Rano spakowaliśmy się i po wczesnym śniadaniu ruszyliśmy dalej, bo czekała nas bardzo długa droga, przez Parral i dalej autostradą Ruta 5 aż do Cabrero, gdzie skręciliśmy na wschód.





- Puya berteroniana



- Fabiana imbricata
Przejechaliśmy osadę Polcura, o której wspominał Ritter. Jadąc dalej w kierunku Antuco, zauważyłem na żwirowo-piaskowej skarpie jakieś zielone kępy i kazałem się zatrzymać. Gdy wspiąłem się po tym osuwającym się zboczu, zobaczyłem, że są to rośliny, które tu spodziewałem się zobaczyć, tj:













- Maihuenia poeppigii GM1923, gdy wdrapałem się na skarpę, były tam dziesiątki wielkich grup a większość z nich kwitła. Miały też owoce, niestety jeszcze niedojrzałe, a nie dostrzegłem owoców ubiegłorocznych na spodzie roślin.
WP4644     675 mnpm     Antuco



Dojechaliśmy jeszcze do parku narodowego Laguna del Laja z widocznym, ośnieżonym wulkanem Antuco, ale zrezygnowaliśmy z wjazdu i wracając odwiedziliśmy przydrożną restaurację z dostępnym basenem i owocującymi nad nim drzewami czereśni.





Zjedliśmy dobrze przyrządzone pstrągi, popijając piwem i pojechaliśmy dalej, by przez Los Angeles autostradą skierować się do stolicy. Z Ruta 5 zjechaliśmy, by nocleg spędzić niedaleko wodospadu Salto del Laja.









Jest to bardzo malowniczy i duży wodospad, przy którym spędza czas bardzo dużo ludzi. Powoduje to, że tak baza noclegowa, restauracyjna, jak i wszelkiej maści budki z pamiątkami są liczne i jest z czego wybierać, chociaż o tak późnej porze większość miejsc noclegowych była zajęta.



Mimo to dla nas też znalazł się domek cabañas. Pojechaliśmy jeszcze do restauracji na obiado-kolację, która zakończyła nasz dzień.

08.12.2017 piątek – Salto la Laja, posada, 40.643 km

Rano znowu ruszyliśmy autostradą na północ, aby w San Fernando skierować się w stronę gór Sierra Bellavista. Przy Puente Negro zauważyliśmy:





- Trichocereus chiloensis ssp. australis GM1923.1
WP4648     480 mnpm     Puente Negro
Na początek wjechaliśmy w drogę wiodącą do Fundo El Valle.


Tutaj na niedostępnych pionowych skałach zauważyliśmy
- Horridocarpus marksianus subsp. lisocarpus GM1923.2
WP4649     550 mnpm     Fundo el Valle
Ponieważ tabliczki ostrzegały, że teren jest prywatny i wstęp obcych jest niedozwolony, zawróciliśmy, przejechaliśmy przez most i po przeciwnej stronie rzeki Rio Claro, dopływu Rio Tinguiririca pojechaliśmy w stronę gór. W El Llano skręciliśmy na południe, w górską drogę. Wkrótce dojechaliśmy do bramy, za którą posiadłość jest już prywatna. Przy bramie dozorował właściciel, który z uwagi na licznych turystów pobierał opłatę od każdej osoby za wjazd na swoją posiadłość. Zapłaciliśmy i zaczęliśmy przyglądać się okolicy. Po pewnym czasie przy drodze zauważyliśmy skałę, na której widniało kilka roślin:
- Horridocarpus curvispinus GM1923.3
WP4650     815 mnpm     Sierra Belavista
Nieco dalej zauważyliśmy boczną drogę wspinającą się do bocznej dolinki, więc też tam pojechaliśmy. Gdy przestrzeń nieco się otworzyła, a pojawiły się niewysokie skałki zatrzymaliśmy się by zobaczyć kwitnące a nawet owocujące:





- Horridocarpus curvispinus GM1924
WP4651     870 mnpm     Sierra Belavista
Dalej nie widzieliśmy sensu jechania, wobec czego wróciliśmy do El Llano, a stąd skierowaliśmy się do wioski Sierra Bellavista. Bardzo szybko za skrzyżowaniem uwagę naszą przykuły kaktusy wiszące na skalistych zboczach góry po prawej stronie drogi. To również były:







- Horridocarpus curvispinus GM1925



- Clarkia tunella



- Alstroemeria ligtu v. simsii



- Grammostola
WP4652     680 mnpm     Sierra Belavista
Droga do Sierra Bellavista przebiegała przez las, w którym nie widzieliśmy żadnych skał, a na jedynym lesistym zboczu, czyli w całkowitym cieniu, zauważyliśmy jeden egzemplarz kaktusa, który miał wysokość ponad 50 cm. Też w nim rozpoznaliśmy H. marksianus v. lisocarpa.



W pobliżu, chyba jako ciekawostka, kwitła pomarańczowymi kwiatami jakaś ziemna orchidea, prawdopodobnie - Chloraea alpina GM1925.1
WP4653     970 mnpm     Sierra Bellavista
Dojechaliśmy do wioski, ale szybko powróciliśmy, bo ten teren kaktusowo był zupełnie nieinteresujący.
Wieczór zmusił nas do noclegu na campingu w El Llano.

09.12.2017 sobota – camping El Llano, 41.072 km

Przejechaliśmy przez San Fernando i próbowaliśmy po przeciwnej stronie Ruta 5, w okolicy Los Manantiales, znaleźć opisywaną przez Rittera populację Neoporteria castanea ale na próżno. Wszelkie pobliskie skały zostały skruszone, z powodu poprawiania przejezdności dróg i ich poszerzania. Teraz jest to jeden wielki teren budowy. Dostęp z każdej innej strony jest uniemożliwiony przez ogrodzone plantacje winorośli. Musieliśmy się ewakuować do Ruta 5, ale zjechaliśmy z niej przed Rancagua, by dojechać do Reserva Nacional Roblera del Cobre de Loncha. Liczyłem na to, że podobnie jak na leżącym w tym kompleksie górskim Horcon de Piedra, znajdziemy Horridocactus marksianus ssp. gracilis. Wjazd od Rinconada na przełęcz okazał się możliwy, ale trzeba było z uwagi na rozmycie dróg, jechać bardzo wolno i ostrożnie. Przeciętną prędkość osiągaliśmy na poziomie 8 km/h, a odległość do pokonania serpentynami to 18 km, czyli jechaliśmy do góry ponad 2 godziny. Z przełęczy na wysokości około 1100 mnpm wraz ze Sławkiem weszliśmy na najbliższy szczyt Morro del Chivato, osiągający około 1500 mnpm. Po drodze i na szczycie, od strony zwróconej ku lagunie, znaleźliśmy:



- Trichocereus chiloensis v. australis



droga na przełęcz













- Horridocactus armatus GM1926 o czerwonych kwiatach, jak również w szczytowej części pojawiły się liczne żółto-zielone orchidee



- Chloraea cristata GM1926.1




- Mutisia sinuata



- Leucocoryne ixioides
WP4658     1450 mnpm     Morro del Chivato
Ponieważ nic innego nie znaleźliśmy, a do wyższych gór było daleko, odstąpiliśmy od poszukiwania podgatunku H. marksianus v. gracilis.
Zjazd z przełęczy był równie powolny jak wjazd, więc wieczorem wjechaliśmy do miasteczka Lo Miranda, gdzie przy okazji zakupów w sklepiku skierowano nas do lokalnego alohamiento, czyli miejsca noclegowego w domu mieszkalnym. Całkiem dobrze nam się tam spało, po 2 osoby w pokoju z łazienką.

10.12.2017 niedziela – Alohamiento Lo Miranda, 41.258 km

Pozostał nam tylko jeden punkt do zrealizowania, czyli stanowisko - Austrocactus spiniflorus. Ponieważ kwitną one w porze obiadowej, więc pospieszyliśmy przez stolicę Santiago w kierunku Farellones.





Najpierw zatrzymaliśmy się na krótko przy wielkim pomniku, a następnie drogami szybkiego ruchu przemieściliśmy się przez Santiago. Dopiero sam wyjazd z miasta był bardziej powolny, a po zakrętach serpentyn mających 180 stopni też nie dało się pogonić. Mimo wszystko udało nam się przyjechać na czas. Początkowo widzieliśmy tylko pięknie kwitnące:





















- Horridocactus grandiflorus GM1608.1, ale szybko też natrafiliśmy na również kwitnące, ale żółtymi kwiatami

















- Austrocactus spiniflorus GM1608



- Euphrasia subexserta



- Cerastium montioides



Zakręt Nr 32, a w tle stanowisko
WP73     2250 mnpm     Farellones
Mając dużo czasu wolnego zwiedziliśmy malownicze okolice miasteczka zimowych sportów Farellones,





po czym w dobrej restauracji zjedliśmy równie dobry obiad. Chciałem znaleźć w tej okolicy jakiś hotel, bo wiedziałem jak trudno o niego w Santiago. Jednak tanich cabaños z wolnymi pokojami nie znaleźliśmy, a koledzy nie chcieli w hotelu, bo znaleźli w Santiago jakieś campingi. Pojechaliśmy więc pod wskazane w Internecie adresy. Okazało się, że już dawno to nieaktualne, a w tych miejscach są okazałe budowle bądź parkingi. Zaczęliśmy poszukiwania małych hotelików lub alohamientos. Już dosyć późno znaleźliśmy miejsce w noclegowni, czyli hotelu, we wspólnym pokoju dla 12 osób. Po ulokowaniu się w noclegowni musieliśmy jeszcze zostawić gdzieś auto, bo postój na ulicy był zabroniony. Parking zamykany na noc znaleźliśmy 300 metrów dalej. Po zaparkowaniu postanowiliśmy wyjść do miasta, ale Vitek swierdził, że tak strasznie bolą go plecy, że musi się położyć i nie idzie nigdzie.







Poszliśmy z Darkiem i Sławkiem do centrum, gdzie akurat trwało jakieś święto i ulicami, na których normalnie jest niesamowity ruch aut, wypełnione były ludźmi z dziećmi, sprzedawcami różnych bzdur, baloników itp. oraz policji usprawniającej ruch i zapewniającej bezpieczeństwo świętujących.





Po około 2 godzinach wróciliśmy, ale Vitka w noclegowni nie było. Wrócił dopiero w nocy, zupełnie pijany. Stwierdził, że w restauracji każde następne piwo, które wypił, było tańsze, w związku z tym wypił 6 kufli, i wracał z jeszcze jedną butelką w ręku.



Najlepsze chilijskie piwo

11.12.2017 poniedziałek – hostel Urbano, Santiago,

Od rana Vitek nam umierał, źle się czuł, plecy go bolały, nic nie chciał jeść, ani pójść z nami do miasta. Moim zdaniem wysiadły mu od piwa nerki, więc nie bolały go plecy, ale nerki.











W trójkę wybraliśmy się na zwiedzanie stolicy, a właściwie dostępnego nam centrum w pobliżu wzgórza Santa Lucia, na które również nie omieszkaliśmy wejść. Dawniej na wzgórze można było wchodzić z wielu miejsc, wieloma wejściami. Teraz pozostawiono tylko 2 czynne. Południowe i północne. Podobnie wiele ścieżek, szczególnie tych o bardziej stromych schodach, zostało zamkniętych dla zwiedzających. Poza tym niewiele się zmieniło. Trochę czasu zmarnowaliśmy na zakupy drobiazgów i pamiątek, po czym wróciliśmy do hotelu, po drodze odwiedzając jakąś restaurację z wystawionymi na ulicę stolikami. Wróciliśmy do hotelu już po południu, Vitek stale leżał i cierpiał. Około 14:00 pożegnaliśmy właścicieli hotelu, przenieśliśmy bagaże do auta stojącego na parkingu, a następnie pojechaliśmy do zarezerwowanego jeszcze w Polsce, dobrego choć drogiego, hotelu Diego del Almagro, położonego około 3 km dalej. Auto zostawiliśmy w garażu podziemnym a sami zameldowaliśmy się w recepcji. Otrzymaliśmy 2 pokoje położone obok siebie. Jeszcze krótki wypad do miasta po drobne zakupy, np. piwo i pisco, po czym resztę czasu spędziliśmy na pakowaniu walizek i bagaży podręcznych oraz ich doprowadzenia do pożądanego wyglądu, czyli czyszczenia bądź mycia.

12.12.2017 wtorek –Santiago, hotel Diego del Almagro, 41.501 km

Po śniadaniu i chwili wypoczynku uregulowaliśmy sprawy finansowe z hotelem, po czym pojechaliśmy na lotnisko.
Bardzo długo czekaliśmy na kierowcę, któremu mogliśmy zdać auto, nieuszkodzone dzięki dużym umiejętnościom naszego kierowcy - Darka. Dosłownie na 15 minut przed zamknięciem odprawy nam się to powiodło. Z przekazaniem auta nie mieliśmy kłopotu. Jeszcze trochę czasu straciliśmy na wymianę pieniędzy i dosłownie w ostatniej chwili się odprawiliśmy, bo po nas zamknięto stanowisko.
Do Warszawy przez Paryż przylecieliśmy bez niespodzianek, aczkolwiek również w Paryżu w ostatniej chwili zdążyliśmy przejść wszystkie niezbędne kontrole, a w samolocie już tylko na nas czekali.

Home

 

Licznik po zmianie serwera 31.100 + licznik na strone