Mexico 2005 – “Gdy celem jest Sonora, czyli na tropach rodzaju Turbinicarpus”
Dziennik podróży poświęcam tragicznie zmarłemu pod koniec roku 2005 współtowarzyszowi wyprawy - Richardowi Christopherowi Römerowi
24.05.2005 wtorek- Warszawa
Wylot o 7,15 samolotem linii AirFrance. W Paryżu na lotnisku d`Goule trzy godziny oczekiwania. O godz. 18,15 czasu lokalnego, czyli po 18 godzinach, jestem wreszcie w Meksyku, gdzie po bezproblemowej odprawie spotykam się z Richardem Römerem. Wynajmujemy zamówiony wcześniej niebieski Ford Eco Sport, podobno Todotereno (co się tłumaczy – na każdy teren) ze stanem licznika 21620 km. Szybko udajemy się na autostradę i kierujemy do motelu w mieście Pachuca.
25.05.2005 środa – motel w Pachuca
Najpierw wyruszamy na stanowisko w okolicy Huixmi. Niestety, wszędzie jest sucho jak pieprz, choć to koniec maja, wiec żadne rośliny nie kwitną,
Echinocereus pulchellus GM764.1 Mammillaria magnimamma GM763
kwitnie tylko Opuntia rosea GM960.1. Echinofossulocactus heteracanthus jest niemal wciągnięty pod ziemię. Richard z wierzchołka góry pokazuje, na których jeszcze wzniesieniach znalezione były echinocereusy, z których część biało kwitnie. Następnie jedziemy w okolice El Palmar, gdzie ma podobno rosnąć Turbinicarpus pseudomacrochele. Tu, na wysokości 2080 mnpm. spotykamy jedynie
Echinofossulocactus anfractuosus GM962, Coryphantha octacantha GM962.4,
oraz Neolloydia conoidea, Echinocactus platyacanthus i C. cornifera. Na następnym, kilka kilometrów oddalonym stanowisku ta sama wegetacja i ten sam typ podłoża, białe wapienne skały. Najwidoczniej posiadane przez nas dane nie są zbyt dokładne lub za mało przyłożyliśmy się do poszukiwań.
Mijamy Ixmiquilpan i kierujemy się bezpośrednio do osady Devoxtha. Po przebyciu 20 km droga kończy się przed mostkiem na kanale, którego poziom jest ok 1 m wyżej niż poziom drogi. Nikt tędy nie przejedzie. Wracamy, by dookoła, nakładając ok 40 km dostać się na stanowisko Turbinicarpus krainzianus minimus GM964, znajdujące się na przełęczy wśród białych wapiennych skał.
Mamy szczęście, bo niektóre kwitną. W zachodzącym słońcu nieźle się prezentują. Jest tu jeszcze Echinofossulocactus anfractuosus GM963. Dalej, już o zmroku docieramy do miasta Cadereyta w Queretaro.
26.05.2005 czwartek - hotel Esperanza w Cadereyta, km 22060 (stan licznika samochodu)
Wracamy do Hidalgo, gdzie ostatnim razem Richard wraz z Antonem Hoferem znaleźli nowe stanowisko Turbinicarpus krainzianus. Chciałem je zobaczyć, ale widzę, że Richard coś kombinuje, by mi go jednak nie ujawnić. Niemniej ponieważ obiecał,
prowadzi mnie na stanowisko na skraju wielkiego kanionu, dość blisko od drogi asfaltowej. Z dziennika Hofera wiem, że to nowe stanowisko jest 6 km od asfaltu, ale przyjmuję propozycję Richarda bez uwag. Długo nie może trafić na rośliny. Jak się orientuję, jest to miejsce zwane La Ventana, gdzie rośnie
Turbinicarpus sphacellatus GM965. Ponieważ jeszcze tu nie byłem, choć o nim wiem, akceptuję podstęp Richarda. Być może Richard też tu nie był, a tylko tak jak ja wie, że tu gdzieś one rosną, w każdym razie zaczynam na własną rękę szukać na skraju kanionu. W pewnym momencie je zauważam. Jesteśmy na wysokości 1800 mnpm. Populacja jest bardzo liczna i dużo czasu nam zajmuje fotografowanie.
Ponieważ nie kwitną, więc trudno ustalić, czy to Turbinicarpus krainzianus czy sphacellatus.
Po drodze widzimy jeszcze Thelocactus hastifer, Mammillaria infernillensis, Ferocactus echidne, F. glaucescens, Astrophytum ornatum,
Mammillaria elongata GM965.1, Plumeria rubra GM965.2.
Kierujemy się teraz w obręb wielkiego kanionu koło Vista Hermosa.
Z góry spoglądamy na typowe stanowisko Turbinicarpus krainzianus, ale tam nie idziemy. Na obrzeżu kanionu rośnie Calibanus hookeri. Wracamy i w innym miejscu, nieco bliżej Vista Hermosa, na krawędzi kanionu znajdujemy Echinofossulocactus lamellosus rosnący w wielogłowych grupach.
Znajduje się tu również ciekawa Mammillaria sp. GM966.6 oraz kwitnące Echinocereus cinerascens GM966.7. Teraz musimy dostać się do Zacatecas.
27.05.2005 piątek - SLP hotel Estancia 22460 km
Jedziemy do Zacatecas i dalej na północ do Rio Grande. Na przedgórzu Sierra Juan Pastor znajdujemy
Glandulicactus uncinatus GM967.1, Mammillaria lasiacantha GM968,
Echinofossulocactus lloydii GM967 oraz bardzo małe, płaskie, niemal nie wystające ponad powierzchnię ziemi Neolloydia conoidea GM967.2.
Dalej, na przełęczy górskiej Sierra Guadelupe de Las Corrientes, kwitnie właśnie czerwonymi kwiatami
Nolina caespitiflora GM968.3
i Opuntia imbricata oraz Dasylirion i kwitnące rośliny znane pod nazwą "indiańskie pióro".
Jest tu jeszcze Echinocereus pectinatus i Mammillaria formosa ale poszukiwanego Rapicactus beguinii o papierowych cierniach nie znajdujemy, pomimo, że kilka godzin tracimy na dreptanie po górkach.
Jedziemy dalej i na wzgórzu blisko wioski San Antonio de Tirana znajdujemy Echinocereus pectinatus, Mammillaria formosa,
Coryphantha palmeri GM9769.1 oraz Echinofossulocactus lloydii GM969.
Korzystając z faktu, że jesteśmy w Zacatecas, próbuję z Richarda wyciągnąć, gdzie rośnie jego Mammillaria roemeri, lecz bezskutecznie. Nie chce nawet odpowiedzieć na tak niewinne pytania, czy stanowisko jest daleko od drogi, czy jest powyżej czy poniżej. Wnioskuję z tego, że to stanowisko jest blisko drogi i bardzo łatwe do znalezienia, lecz trzeba wiedzieć gdzie szukać. A na razie wiemy tylko, że to jest w stanie Zacatecas. Niemniej Richard w przypływie dobrego humoru zdradza, że stanowisko jest w najcieplejszym miejscu tego stanu. Gdy wypowiadam nazwę tego miejsca, widzę, że Richard bardzo żałuje tego co powiedział. Prawdopodobnie to stanowisko jest opisane w dziennikach, które kiedyś mi przysłał. Będę musiał to sprawdzić po powrocie do domu.
28.05.2005 sobota - Sombrerete motel `La Palma` za 2 Pemexem po lewej 23090 km
Udajemy się na znane mi z 2003 roku stanowisko przed Canatlan, na którym występuje
Mammillaria roczekii i Echinocereus adustus ssp. roemerianus GM930,
niestety nie kwitną. Na dalszym stanowisku odległym o kilka kilometrów, na wys. 2520mnpm dodatkowo rośnie Mammillaria papasquirensis GM971.2. Podobno na tym stanowisku znaleziono Echinocereus roemerianus z białym kwiatem. Następne stanowisko, znów parę kilometrów dalej (zanotowałem wysokość 2570mnpm), jest najwspanialsze jeśli chodzi o ilość i wielkość roślin.
Dodatkowo wita nas kwitnąca jedna roślina Echinocereus roemerianus GM971, zaś Mammillaria roczekii GM971.1 ma zaawansowane pąki kwiatowe, lecz by zakwitły, jeszcze co najmniej parę dni trzeba czekać. Na pobliskich skalnych wzniesieniach podobno rośnie Mammillaria senilis, ale nie mamy tyle czasu, by się tam wspinać. Wracamy. W niewielkim Arroyo po lewej stronie, na wys. 2497mnpm, poza Echinocereus roemerianus
i Mammillaria papasquirensis GM971.2 znajdujemy jeszcze Mammillaria longiflora GM971.4.
Przed Canatlan, w pobliżu Nicolas Bravo, w trawiastych łąkach widzimy kilka roślin Coryphantha geurkeana również tylko z pąkami kwiatowymi.
Teraz przyszedł czas na Mammillaria theresae GM971.6 - może kwitnie. Całkiem już dobrą asfaltową drogą wznosimy się na znaną przełęcz Conetto Pass. Przypominam sobie, z jakim trudem dawniej trzeba było lawirować bardzo złą drogą, między kamieniami i dziurami. Dzisiaj dojazd jest łatwy i szybki, niestety, wyraźnie nie mamy szczęścia. Rośliny oczywiście znajdujemy bez problemu, są nabrzmiałe, gotowe do zakwitnięcia, ale też mają tylko pąki kwiatowe.
Fotogeniczne jak zwykle są Echinofossulocactus durangensis (multicostatus) GM450.
Na nocleg kierujemy się do Rodeo. Zbaczamy jednak do skał nad Puente Nazas, bo czas najwyższy by zobaczyć kwiaty
Thelocactus heterochromus GM929. Znów rozczarowanie, ponieważ niektóre już przekwitły, ale większość stoi w pąkach kwiatowych.
Dobrze, że kwitnie przynajmniej Mammillaria guelzowiana GM928, natomiast Coryphantha durangensis ma na to jeszcze sporo czasu.
29.05.2005 niedziela - Rodeo motel 23500 km
Dziś kierunek Chihuahua. Zatrzymujemy się przed mostem Puente Nieves i na niewielkim wzgórzu po lewej znajdujemy
Echinocereus palmeri GM972, Thelocactus heterochromus GM973.1,
Coryphantha compacta GM973.3,
Echinocereus pectinatus oraz Mammillaria aff. heyderi. Znaleźć w trawie Echinocereus palmeri nie jest łatwo. Roślinki o średnicy ołówka i wysokości od 2 do 4 cm, zupełnie wtapiają się w podłoże. Znajdujemy niemal wyłącznie te, które ozdobione są czerwonymi, rzucającymi się w oczy owocami. Tylko jedną roślinę wypatrujemy bez owocu.
Teraz kilka godzin spędzam przy kierownicy jadąc na północ. Docieramy do drogi Mex 16 i zmieniamy kierunek jazdy z północnego na zachodni, a następnie za miastem Cuahtemocl, w którym Richard pobiera z bankomatu pieniądze, na południowy.
Przy głównej drodze prowadzącej przez Cuahtemocl siedzą grupki Indian Tarahumara z dziećmi, czekając na łatwe pieniądze.
W pobliżu Estacion Terrero, przy drodze CHIH127, w rzadkim lesie na niemal płaskich skalnych półkach 2150 mnpm.
rośnie typowa Mammillaria saboae GM974.1. W ciągu 20 minut znajdujemy zaledwie ok. 10 roślin. Jest ich naprawdę bardzo mało, chociaż gdyby kwitły, byłoby ich kilkakrotnie więcej. Niestety nie kwitną. Te mamilarie rosną na wielu podobnych miejscach w okolicy, ale nigdzie nie występują masowo. Jest tu jeszcze kilka roślin Coryphantha compacta. Jedziemy dalej na południe.
Na 44 km drogi, na wys. 2420 mnpm zatrzymuje nas kwitnący właśnie na przydrożnych skałach Echinocereus salm-dyckianus GM974.2. Jeszcze parę kilometrów i docieramy do malowniczej osady San Juanito.
30.05.2005 poniedziałek - motel `De la Sierra` w San Juanito 24140 km
Mieszkańcy mówią, ze deszcze padają tu w miesiącach czerwiec - lipiec. Te okolice Meksyku zamieszkują głownie plemiona Indian Tarahumara, ale jest tu dużo samotnych i zamkniętych osad gdzie żyją Menonici. Są to klany podobne do amerykańskich Mormonów, z tą różnicą, że dorośli mają tylko jedną żonę. Używają wyłącznie języka staroniemieckiego, szkoły wyłącznie niemieckie, nie posiadają telewizorów a tylko radia, w domach osobna łazienka dla kobiet, osobna dla mężczyzn. Kobiety ubrane są jak nasze mniszki, z tym, że ich długie sukienki są nie czarne lub szare, ale ciemnozielone z drobnym czarnym wzorem. Największe skupiska Menonitów w Meksyku spotkać można w okolicy Cuahtemocl. Prócz Meksyku można ich spotkać także w Rosji, Szwecji, Norwegii, Danii, Holandii, Kanadzie, USA, Gwatemali i Panamie. W historii Polski zapisali się jako doskonali inżynierowie hydrotechnicy przy budowie urządzeń hydrotechnicznych i tam przeciwpowodziowych na Żuławach.
Na stanowisku niedaleko San Juanito, na skałach na wys. 2040 mnpm zatrzymują nas wspaniale czerwono kwitnące lilie Sprekelia formosissima GM974.3.
Jest tu też Echinocereus salm-dyckianus GM974.5 i jakieś bliżej mi nieznane Sedum lumholtzii GM974.12.
Na stanowisku blisko Huevachi (2040 mnpm) na krawędzi skał kwitną Echinocereus salm-dyckianus GM974.5.
W górach Sierra el Carrizo, na wys. 2180 mnpm kwitną różnobarwnie, jeden z Ec. salm-dyckianus GM974.6 ma kwiaty fioletowe,
a inny pomarańczowe. Prawdopodobnie ten fioletowy jest to naturalny hybryd z Echinocereus scheeri.
Stanowisko kilka kilometrów za Meycoba po prawej stronie, w dość głębokiej dolinie (1460 mnpm) obfituje w różne echinocereusy.
Głownie jest tu potężnie zbudowany Echinocereus tayopensis GM974.9 z wielkimi pąkami kwiatowymi, rzadziej spotykamy Echinocereus scheeri i Ec. salm-dyckianus. Właśnie kwitną czerwone Erythrinum oraz miniaturowa Agave parviflora GM974.10.
Jesteśmy już w stanie Sonora. Skręcamy na południe ku miejscowości El Trigo i po kilku kilometrach także na płaskich półkach skalnych nad suchym potokiem, na wys. 1460 mnpm znajdujemy bardzo liczną populację
Mammillaria haudeana GM975.
Po obu stronach drogi widzimy tysiące główek, niestety niemal tylko z pąkami kwiatowymi, kwitną naprawdę tylko wyjątki i są to pierwsze tegoroczne kwiaty.
Ta zima bardzo opóźniła wegetację Meksyku. Ryszard twierdzi, że w zeszłym roku kwitły już pod koniec kwietnia.
Uparłem się zobaczyć Echinocereus lauii GM976 w pobliżu El Trigo, więc tam jedziemy. Stanowisko to jest na szczycie góry 1740 m n.p.m., gdzie drapiemy się z mozołem przez godzinę lub dłużej. Ale warto było. Echinocereus lauii są to śliczne rośliny. Widoki też niezapomniane.
Sporadycznie występuje tu Mammillaria maycobensis GM976.1.
31.05.2005 wtorek - nocleg na lotnisku polowym El Trigo 24390 km
W drodze powrotnej na łąkach 1450 mnpm zatrzymują nas
kwitnące lilie Zephyranthes. Są tu również Echinocereus tayopensis i Mammillaria wilcoxii GM976.2. Ta jest szczególnie piękna ze swoimi wielkimi kwiatami, ale ma to już za sobą. Tuz przed Yecora 1530 mnpm Mammillaria haudeana też mają tylko pąki kwiatowe. Rosną tu zupełnie blisko asfaltu, dosłownie na poboczu.
Między Tepoca i Los Garambullos, na wys. 680 mnpm na zboczu blisko drogi widzimy dwie rożne mamilarie,
z których jedna to Mammillaria microcarpa GM976.7, druga zapewne Mammillaria heyderi GM976.6.
Krzewy przydrożne kwitną fioletowo,
żółto kwitną Haematoxylum brasiletto, czerwono Caesalpinia pulcherrima, zielono i niebiesko. Cały koncert barw.
Skręcamy na północ w kierunku El Novillo. W połowie drogi na wys. 210 mnpm również znajdujemy Mammillaria microcarpa
ale zatrzymuje nas tu wspaniały okaz wielkiego Ficus petiolaris. Dalej kierujemy się na zachód drogą SON104.
Podążając na skróty, wjechaliśmy w boczną drogę między Campo Verde i Santa Rosalia i nagle znaleźliśmy się w zupełnie innym świecie.
Płaskie i piaszczysto gliniaste tereny porośnięte są wielkimi kaktusami Saguaro czyli Carnegiea gigantea GM977 kwitnącymi i mającymi jednocześnie owoce, od południowej strony zielone a od północnej nie wiadomo dlaczego, czerwone
oraz niskimi rozgałęzionymi Machaerocereus gummosus GM977.1, które też właśnie kwitną. Widok zupełnie jak w Baja California lub na filmach z pustyni Chihuahua w USA.
Za Santa Rosalia krajobraz wraca do normy. Pojawiają się skaliste wzgórza. Na stanowisku między miastami Mazocahui a Moctezuma,
przy drodze MEX14 na wys. 915 mnpm na skałach widzimy śliczne białe i żółte kule Coryphantha recurvata GM977.2.
Poza nimi są jeszcze Echinocereus pectinatus, Ec. rigidissimus
Mammillaria miegiana GM977.5 oraz kwitnąca Opuntia imbricata.
01.06.2005 sroda - hotel w Moctezuma 24820 km
Dzisiaj droga wiedzie przez Nacozari, co oznacza bliskość Mammillaria goldii. Richard zna jej stanowisko, więc szybko tam zmierzamy. Po około 50 km zawracamy inną drogą. Znów jesteśmy w Nacozari. Jeszcze raz jedziemy na północ, i jeszcze raz nie ma znanego Richardowi miejsca. Przyglądam się wykreślonej przez GPS trasie i widzę, że jest ona przesunięta prawie kilometr na zachód od widniejącej na mapie. Albo stara droga została zlikwidowana, a my podążamy nową, albo GPS się myli. Niestety brak dokładnej lokalizacji GPS poszukiwanej mamilarii nie pozostawia złudzeń. Nie trafimy do niej, a z dzisiejszego dnia straciliśmy już wiele godzin. Postanawiamy więc kierując się ku Nogales przejechać boczną drogą przez niewysokie góry Sierra Buenos Aires.
Niespodziewanie na zboczach na wys. 1480 mnpm widzimy Coryphantha recurvata GM977.6 w sąsiedztwie Mammillaria heyderi GM977.9,
Echinocereus rigidissimus GM977.7.
Za górami, w równinie (1240 mnpm) też widzimy Echinocereus fendleri GM977.8.
Na stanowisku za Los Fieros (1160 mnpm), na wzgórzach wyglądających jakby ktoś usypał je z gruzu betonowego, zatrzymują nas wielkie kwiaty Echinocereus pseudopectinatus lub prawdopodobnie
Echinocereus floresii GM978.2 i czerwono kwitnące Erithrina flabelliformis.
Są tu też Echinocereus fendleri, ale nie kwitną.
Za to imponująco wyglądają owocostany Yucca baccata. Zbliżamy się teraserią do Nogales.
W pobliżu wioski San Jose de la Cuesta (1240 mnpm) oczarowują nas kwiatami Echinocereus pseudopectinatus GM978.3 oraz Escobaria vivipara var. bisbeana GM978.4.
Nigdy jeszcze w Meksyku nie widziałem Escobaria vivipara, a do tego kwitnącej. Mimo niesprzyjającej w tym roku pory kwitnienia kaktusów i tak kwitnie zadziwiająco dużo. Na stanowisku Ojo de Agua de Arvallo (1370 mnpm) rosną tylko Echinocereus rigidissimus i Escobaria vivipara.
Także na skałach przed Nogales nic innego nie rośnie. O zmroku dostajemy się do wielkiej aglomeracji przygranicznej, jaką jest Nogales. Długo kluczymy krętymi ulicami, zanim natrafiamy na motel na przeciwległym wylocie z miasta. Zapisuję trasę na mapie w palmtopie, by móc jutro bez problemu wrócić i nie zgubić się w tym wielkim skupisku domów.
02.06.2005 czwartek - hotel w Nogales 25310 km
Wracamy wzdłuż granicy na wschód.
Przy drodze, na odcinku wielu kilometrów ciągnie się “basurero” czyli po prostu śmietnik. Gdy go przekraczamy i kierujemy się pod górę ku granicy, trąbią na nas ostrzegawczo przejeżdżające tędy dość często policyjne auta, jesteśmy przecież o krok od granicy z USA, ale wystarczy machnięcie ręką w geście pozdrowienia by odpuściły. Na tych gołych zboczach brak jakiejkolwiek wegetacji, nawet kaktusowej.
Podążamy dalej na południe. Zatrzymujemy się w niewielkiej dolince w pobliżu El Pinito (1270 mnpm).
Na okolicznych wzgórzach również widzimy Coryphantha recurvata GM979 i Echinocereus rigidissimus. Dalej nie możemy jechać, nasz “Todotereno” odmawia jazdy lekko piaszczystą drogą pod górę, więc wracamy.
Przejeżdżamy przez Aqua Prieta. Następne stanowisko niemal przy samej granicy z USA na wys. 1420 mnpm przynosi
Echinocereus fendleri GM980.1, Escobaria vivipara GM980
i Echinocereus rigidissimus z wieloma siewkami.
Jeszcze dalej, za Noria Nueva opuszczamy dobrą drogę asfaltową i kierujemy się teraserią, a właściwie ledwie widocznymi piaszczystymi drogami na południe. Po długiej jeździe docieramy do głębokiego kanionu ze zbiornikiem wodnym utworzonym przez przegrodzenie jaru, za którymi wznoszą się góry Sierra San Luis. Jest to rancho z malowniczo położonym ładnym domkiem, którego nikt w Europie by się nie powstydził. Na pewno nie należy do Meksykanina. Na zboczach za kanionem na wys. 1660 mnpm znów tylko Echinocereus fendleri ,
Echinocereus rigidissimus GM980.5
Escobaria vivipara GM980.3 i kwitnące Dasylirion.
Na nocleg udajemy się do miasta Janos w Chihuahua.
03.06.2005 piątek - hotel `la Fontana` w Janos 25720 km
Teraserią udajemy się w poprzek wielkich lagun ciągnących się od miejscowości Guzman po Villa Ahumada. Tędy przejechać można wyłącznie w porze suchej. Jeśli deszcz zastania nas w lagunie, utkniemy na długo, bo twarda zaschnięta skorupa ziemi zamieni się w głębokie błoto. Miejscami laguna pokryta jest białym świecącym słonym piaskiem, który zapada się kilka centymetrów pod naciskiem stóp czy opon, skrzypiąc przy tym z lekka. Na tym piasku nie rośnie dosłownie nic. Inne miejsca porośnięte są białymi błyszczącymi trawami. Nagle na bardziej kamienistych i porośniętych trawą miejscach blisko Ojos de Santa Maria (1150 mnpm) zauważamy
ogromne Ferocactus wislizenii GM981, a obok kępy Coryphantha macromeris
oraz jedną ale za to kwitnącą Coryphantha robustispina GM981.2.
Z daleka widzimy wyłaniające się z wody pojedyncze drzewa i skały. To fatamorgana. Gdy się zbliżamy woda i krzaki znikają, ale skały są prawdziwe. Na nich, po długiej wielokilometrowej jeździe drogami, które nie istnieją na mapie, a które co roku po deszczach są wytyczane koleinami samochodów od nowa, na wys. 1150 mnpm rosną choć nie kwitną Echinocereus dasyacanthus,
Echinocactus parryi GM982 oraz Glandulicactus uncinatus wrightii GM984.
Dalej docieramy do wzgórz Los Muertes (1150 mnpm) położonych pośrodku laguny El Barreal.
Tu wreszcie znajdujemy kwitnące Echinocactus parryi GM985
Opuntia leptocaulis GM985.4,
Echinocereus dasyacanthus i sporadycznie Mammillaria lasiacantha. Nic więcej tu nie rośnie, tylko słonce pali niesamowicie - prawdziwe Los Muertes - wymarłe miejsce. Powoli opuszczamy laguny.
Na niewysokich skałach El Sancho (1170 mnpm) rośnie Echinocereus fendleri ssp. rectispinus GM986. Po dalszych kilku kilometrach w żółtym piasku pokrytym kępami zeschłej trawy znajdujemy Coryphantha robustispina ssp. uncinata GM986.1. Teraz zmierzamy do Villa Ahumada, bo jest już dość późno.
04.06.2005 sobota - hotel w Villa Ahumada 26060 km
Jedziemy do Josefa Ortiz de Dominquez, gdzie na skałach 1300 mnpm rosną wspaniale ociernione
Echinocereus dasyacanthus ssp. rectispinus GM988,
żółte Echinocereus stramineus GM990.1 z wielkimi pąkami kwiatowymi,
mocno ociernione Echinocereus polyacanthus ssp. neomexicanus GM989, kwitnące jasnoróżowymi kwiatkami Escobaria orcuttii GM990 lub gotowe do zakwitnięcia fioletowymi wielkimi kwiatami
Mammillaria microcarpa GM987.
Schodząc z góry nagle na mojej drodze pojawił się “cascavel” czyli grzechotnik Crotalus atrax. Podniósł do góry łeb, ale ponieważ się zatrzymałem, bez oznak niepokoju odpełzł dalej. Wyraźnie nie był agresywnie nastawiony. Pewnie niedawno coś konsumował. Nawet nie zabawił się swoją grzechotką by mnie pozdrowić.
Nie chcemy pchać się przez wielkie miasto Chihuahua, wiec próbujemy je ominąć drogą wiodącą przez góry, rozpoczynającą się w osadzie El Sauz. Po przebyciu 20 km droga nagle przegrodzona jest zamkniętą na kłódkę bramą. Wracamy. Z El Sauz wiedzie jeszcze jedna droga widniejąca na wszystkich mapach. Jedziemy wiec dalej tą drogą. Napotkany po lewej stronie pagórek (1560 mnpm) zatrzymuje nas na chwilę. Jest tu wiele roślin wspaniałego i zawsze chętnie widzianego
Echinocactus horizontalonius GM990.3,
dość rzadki sukulent z wielkim podziemnym kaudexem czyli bulwą, Jatropha macrorhiza GM990.10, który na dodatek kwitnie oraz Echinocereus pectinatus. Podobno, jak twierdzi Richard, te pektinatusy kwitną różnobarwnymi kwiatami od niemal białego, przez pomarańczowy, różowy, fioletowy do czerwonego. Brak tylko żółtego.
Jedziemy dalej w góry. Po lewej stronie zainteresowały nas dość wysokie skały. Są tu ciekawe rośliny: Echinocereus pectinatus, wielkie rośliny Echinocereus coccineus ssp. rosei,
Coryphantha delaetiana GM990.4,
Mammillaria heyderi GM990.9, i zupełnie niespodziewanie Echinocereus palmeri GM990.7
oraz kwitnące właśnie Thelocactus heterochromus GM990.5.
Jedziemy dalej. Nagle zauważamy, że droga również kończy się zamkniętą bramą. Jednocześnie silnik gaśnie i nie daje się uruchomić. Koniec jazdy, definitywnie. Możemy tylko zostawić auto i maszerować z powrotem. Jest wczesne popołudnie, słonce w zenicie a przed nami 15 km drogi przez góry do najbliższej osady, skąd można oczekiwać pomocy. Bierzemy więc zapas napojów i w drogę. Po około 5 km zauważamy jadący z przeciwka samochód. Zatrzymujemy go i Richard uzgadnia, że samochód nas zawiezie do El Sauz, ale najpierw zawiezie pracowników na rancho, a my tymczasem będziemy szli dalej. Normalny Polak uczepiłby się tego auta zębami, wsiadł i nie łaził w upale. Niestety my szliśmy dalej. Gdy już docieraliśmy po następnych 4 godzinach do zabudowań osady, dogonił nas uzgodniony samochód. Zabraliśmy się nim, korzystając z okazji do odległego o 80 km miasta Chihuahua by załatwić wszystkie formalności związane z naprawą.
Niestety było już późno, więc mogliśmy tylko udać się do hotelu.
05.06.2005 niedziela - hotel Marrod w Chihuahua
Od rana zadzwoniliśmy do Combi Rent w Meksyku, skąd wynajęliśmy auto, by jak najszybciej naprawić, a najlepiej wymienić pojazd na sprawny. Combi Rent ma przedstawicielstwa w całym kraju. Niestety nie było z kim rozmawiać - dzisiaj jest niedziela. Po południu Carlos z Combi Rent oddzwonił i stwierdził, że wymiana nie wchodzi w rachubę, bo w przedstawicielstwach takich pojazdów nie posiadają. Auto musi być naprawione. Oczywiście wszelkie działania rozpoczną się dopiero w poniedziałek.
Wezwaliśmy GRUA tj firmę, która zajmuje się ściąganiem aut i doprowadziliśmy auto na parking hotelu.
06.06.2005 poniedziałek - hotel Marrod
GRUA dostarcza nasze Todotereno, które wcale nim nie jest, do serwisu Forda. Serwis tego dnia ma przedstawić diagnozę do Combi Rent, ale już wiemy, że jakieś części trzeba ściągnąć drogą lotniczą z Mexico City.
07.06.2005 wtorek
Combi Rent otrzymuje diagnozę i wysyła samolotem części do Chihuahua.
08.06.2005 sroda
Koło południa dzwonimy do Combi Rent i dowiadujemy się, że za godzinę DHL dostarczy nam oczekiwaną paczkę do hotelu. Tak tez się dzieje, wiec czym prędzej wieziemy ją do Serwisu. Uciecha w serwisie jest wielka - już jutro wezmą się do roboty - maniana. Nagle zauważają, że brak jest jakiejś uszczelki, którą też trzeba ściągnąć z Mexico City. Nie można się dodzwonić do Carlosa. Wracamy wkurzeni do hotelu i czekamy.
Przez te bezczynne dni ja korzystam z wiadomości zawartych w opasłych segregatorach przywiezionych przez Richarda, dotyczących opisów stanowisk kaktusowych. Przedtem też miałem do nich dostęp, ale nigdy nie było dość czasu na lekturę. Teraz mogę to nadrobić. Wprawdzie Richard nie pozwala mi nic zapisywać, ale co zapamiętam, to moje. Staram się więc jak najwięcej pochłonąć. W wielu przypadkach nie są przecież potrzebne dane GPS, jeśli jest przy tym dokładny opis. Zresztą kilka miejsc znajdujemy na Richarda laptopie, na którym zainstalowałem OZI Eksplorer z moimi mapami, korzystając ze współrzędnych GPS. Teraz jeszcze łatwiej jest mi zapamiętać położenie stanowiska.
09.06.2005 - czwartek
Dzwonimy do serwisu - w południe auto będzie gotowe – pozostawią starą uszczelkę.
O 13,00 wyruszamy w drogę do przygranicznego miasta Ojinaga. Zwiedzamy jeszcze znane mi stanowisko Coryphantha scheeri, niestety nie kwitną choć mają pąki - szkoda. Są tak wysuszone i brzydkie, że nie robimy nawet zdjęć. Na nocleg udajemy się do maleńkiej osady Manuel Benavidos, gdzie, o dziwo, znajduje się niewielki hotelik, skromnie wyposażony, ale ze sprawnie działającą klimatyzacją.
10.06.2005 - piątek - hotel w Manuel Benavidos, 26790 km
Rano pod naszym oknem zastajemy całą sadzawkę wody wykroplonej z powietrza przez noc za sprawą naszego klimatyzatora. Tankujemy benzynę z dystrybutora ustnego, tj takiego, w którym sprzedający ustami zaciąga benzynę z naczynia plując przy tym niemiłosiernie i wyruszamy w drogę. Do Sierra del Carmen nie jest tak daleko, ale bardzo zła droga wymusza prędkość 10-40 km/h co poważnie zmniejsza możliwości i praktycznie cały dzień trzeba poświęcić na tę marszrutę. Od Manuel Benavidos przez Chihuahua prowadzi droga zwana `brecha` czyli bardzo zła. Okazuje się jednak że jest to całkiem przyzwoita teraseria. Dopiero w stanie Coahuila możemy wg mapy oczekiwać lepszej drogi tj. teraserii. Faktem jest jednak, że jest zupełnie odwrotnie. Po drodze zatrzymujemy się w kilku miejscach, szczególnie gdy kwitną Echinocereus stramineus GM997.3,
Echinocereus enneacanthus GM993.7, Opuntia violacea GM991.1
ale też nie kwitnących Coryphantha echinus GM994 i GM684, Mammillaria lasiacantha GM993 i różnych ciernistych krzewów. Wieczorem wbijamy się skalistą drogą wiodącą do masztu Microonda, w góry Sierra del Carmen. Daleko jednak się nie dostajemy z tej prostej przyczyny, że nasze auto nieco większych stromizn nie jest w stanie pokonać. Obóz rozbijamy więc po prostu na drodze, bo tylko tu jest dostatecznie płasko, by nocą nie stoczyć się z karimaty.
11.06.2005 - sobota, biwak w Sierra del Carmen 26990 km
Całą noc szalała burza, ale nawet kropla nie spadła.
Ranek zastał nasz biwak we mgle. Ponieważ mgła nie zamierzała się podnieść, więc nasze poszukiwania kaktusów nie miały sensu. Trzeba było opuścić Sierra del Carmen i wracać na południe.
Zanim dotarliśmy do Melchor Muzquis, wstąpiliśmy na stanowisko Escobaria grata GM660 i Coryphantha ramillosa ssp. santarosa GM659. Wszystkie rośliny były opite wodą, a robactwa i muszek w powietrzu były miliony. Całe szczęście, że nie musieliśmy tu nocować, bo by nas zjadły.
Kwitły tylko Neolloydia conoidea GM661,1
i wspaniałe, żółte Amoreuxia wrightii oraz niebieskie Commelina erecta.
Za Castanos zatrzymaliśmy się na chwilę przy Microonda Zago, podziwiając Coryphantha neglecta, Ancistrocactus scheeri, Echinocereus brevispinus, i zupełnie biało ocierniony Echinocereus pectinatus.
Dalej skierowaliśmy się do wioski Palomas, gdzie u podnóża masywu Sierra Paila rośnie
Thelocactus rinconensis ssp. palomaensis GM999. Gdy nie kwitnie, to jest to normalny nidulans. Niestety rośliny nie pokazały nam swoich czerwonych kwiatów. Tylko Hamatocactus hamatacanthus zachował się przyzwoicie pozując do zdjęć swoimi kwiatami.
Największe jednak wrażenie zrobiły na nas wielkie i liczne "cristaty" Ariocarpus retusus GM1000.1.
Na stanowisku były także Mammillaria chionocephala GM1000.9, Coryphantha neglecta GM1000.7, Coryphantha difficilis, Echinocereus leonensis, Ec. stramineus. Ec. pectinatus, Ancistrocactus scheeri, Hamatocactus hamatacanthus oraz
Epithelantha micromeris GM1000.4, Agave scabra.
W dalszej drodze nie sposób było nie zatrzymać się przy zbiorniku wodnym w Hipolito. Na obszarze 20x50m spotkaliśmy tyle rodzajów kaktusów, że niewiele miejsc może konkurować. Były to Coryphantha difficilis, Coryphantha valida, C. delaetiana, Echinocactus horizontalonius, Echinocereus enneacanthus, Ec. pectinatus, Ec. stramineus, Lophophora williamsii, Mammillaria lasiacantha, M. heyderi, Thelocactus bicolor i kilka różnych opuncji.
Do Richarda przykleiła się jakaś koza, która za nic w świecie nie chciała go opuścić. Na szczęście auto go uratowało przed przymusowym towarzystwem. Na nocleg wybraliśmy niedalekie miasteczko General Cepeda.
12.06.2005 - niedziela, hotel w General Cepeda, 27550 km
Dzisiaj wyruszyliśmy na spotkanie
Turbinicarpus saueri ssp. septentrionalis GM868. Szczególnie interesuje nas jego rozprzestrzenienie. Typ porasta znaleziony przez nas niegdyś pagórek, na następnym jest tylko kilka egzemplarzy. Rok temu Richard z A. Hoferem znaleźli je także na pagórku po prawej stronie od wjazdu do doliny. Wszystkie dalsze wzgórza są zdewastowane przez kopalnię. Pokazałem Richardowi rosnące tu Astrophytum capricorne GM1001
i Epithelantha micromeris v. unguispina GM864, których na pagórku bliższym wjazdu do doliny nie znaleźli.
Dalsza droga prowadziła nas na stanowisko Thelocactus rinconensis ssp. hintonii. Niestety ale w miejscowości Santa Rosa prowadzone były roboty drogowe, cały ruch w niedzielę zablokowany, więc na stanowisko się nie dostaliśmy. Na noc udaliśmy się do Galeany, mijając masyw na którym w szczytowej partii skał można znaleźć Turbinicarpus swobodae.
Po drodze widzieliśmy wspaniale kaniony i wzgórza. Na jedno nawet się wspiąłem. Był to czysty gips, twardy i ostry w miejscach krystalicznych, całkiem miękki zaś w zwietrzałych. Na takich skalach lubią rosnąć turbiniaki, ale trzeba ich długo szukać.
13.06.2005 - poniedziałek, hotel Galeana, 27990 km
Kierujemy się na wschód. Po około 5 km wiedzie w prawo w białe góry droga, której brak na mapach. Trzeba to zapamiętać na przyszłość. Dalej widzimy piękne skały na wysokości szczytu 2420 m w El Ebanito.
Szybko mijamy Linares i przemieszczamy się w kierunku General Lucio Blanco. Kilka km dalej poszukujemy na napotkanych po lewej stronie wzgórzach Turbinicarpus gonzalezii GM814. Podobno też tu rosną. Niestety, poza Homalocephala texensis, Ancistrocactus megarhizus, Echinocereus reichenbachii i nielicznych
Ariocarpus trigonus GM1003.6, i Astrophytum asterias GM1003.5, turbiniaków nie znajdujemy.
Jedziemy więc na znane mi stanowisko, gdzie bez problemu mogę je pokazać Richardowi.
Teraz chcemy zobaczyć Turbinicarpus nieblae na stanowisku, ale do tego potrzebna nam zgoda Meksykanów, oraz klucze do bram, które są w ich posiadaniu. Wiemy już zprzed wyjazdu, że Kurt Bergman jest w Europie i nam w tym nie pomoże. Pozostaje wyłącznie Sergio Niebla, od którego nazwiska ten turbiniak dostał nazwę. Jest on właścicielem małej fabryki, w której produkuje tequilę z agaw rosnących na plantacjach wokół stanowiska poszukiwanego turbiniaka. Te plantacje są ogrodzone i wjazd do nich wiedzie poprzez cztery kolejne zamknięte bramy. Tak więc trzeba przebyć ponad 12 km i 4 zamknięte bramy by dotrzeć na stanowisko. Wobec tego jedziemy do Sergio Niebla mieszkającego na przedmieściach Cd Victoria. Mamy pecha, gdyż przebywa on właśnie w Mexico City. Nici z oglądania stanowiska?. Nie.
Przyjmuje nas syn Sergio i pozwala obejrzeć skalniaki zajmujące niemal cały teren przyległy do domu .
Tu znajdujemy wspaniałe rośliny, po których widać że w dobrych warunkach rosną już wiele lat i osiągają olbrzymie rozmiary.
Nagle odkrywamy w niewielkiej niszy skalniaka interesujące nas Turbinicarpus nieblae. Jest ich tu kilka sztuk. Robimy więc zdjęcia, bo wyglądają jak w przyrodzie. Syn pozwala nam również jechać na stanowisko, z czego oczywiście skwapliwie korzystamy. Przez chwilę Richard błądzi, ale szybko naprawia błąd i docieramy niemal do stanowiska.
Jeszcze tylko trzeba przebyć ogrodzenie i płynący wartko strumień i już wchodzimy na właściwy pagórek.
W jednym miejscu znajdujemy tylko kilka roślin Turbinicarpus saueri ssp. nieblae.
Już o zmierzchu docieramy do Jaumave, które zaliczane jest do najczęściej odwiedzanego przez kaktusiarzy miejsca w stanie Tamaulipas.
14.06.2005 – wtorek, hotel Jaumave, 28550 km
Richard chce zobaczyć Turbinicarpus saueri GM806 w przyrodzie, więc kierujemy się do San Vincente.
Mijamy zdewastowane stanowisko Obregonia denegrii GM141, przekraczamy dolinę suchej rzeki i na niewysokich skałach,
w cieniu dość gęstych drzew i krzaków znajdujemy poszukiwane “saueraki”.
Tu także widzimy Mammillaria viereckii GM1004,
M. baumii i M. roseoalba. Jest to liczna populacja Turbinicarpus saueri, składająca się tak ze starych jak i młodych roślin oraz siewek. Na wielu z nich zachowały się jeszcze owoce z poprzedniego kwitnienia. Dzisiejszy dzień ma być poświęcony roślinom z kręgu Turbinicarpus saueri, wobec czego spieszymy na południe, w okolice osady Bustamante. Z głównej drogi skręcamy w prawo i natychmiast, krętą drogą opadamy na dno doliny. Jeszcze przed osiągnięciem Bustamante zatrzymujemy się przy białych wapiennych skałach wznoszących się tuż ponad drogą. Na eksponowanych miejscach nieco czasu tracimy na fotografowanie
Thelocactus conothelos ssp. garciae GM1005
i Mammillaria formosa. Notuję wysokość 1320 mnpm. W Bustamante obieramy kurs na zachód. Droga asfaltowa zastąpiona jest teraz przez pylistą teraserię, która cały czas pnie się do góry, gdzieniegdzie tylko minimalnie opadając. Jedziemy tak dłuższy czas, aż nasz wzrok przyciąga biała skalista łacha, jakby gołoborze, na której nic nie rośnie. Zaczynamy się wspinać po zboczu. Tutaj już pojawiają się krzaki, a jeszcze nieco wyżej trudno się przez nie przedrzeć. Mniej więcej od połowy wysokości zbocza dostrzegamy kuliste porosty Selaginella oraz zupełnie mi nieznaną roślinę, o której Milan Zachar pisał Pinguicula.
Z całą pewnością jest to jednak Gibasis hintoniorum. Coryphantha octacantha GM1006.4
Mimo dość nieprecyzyjnego opisu trafiamy wreszcie na odkryty i opisany przez Milana Zachara Turbinicarpus saueri ssp. verduzcoi GM1006. Nie występuje zbyt licznie, ale zwykle w jednym miejscu rośnie kilka roślinek. Populacja jest dość rozproszona i występuje powyżej połowy wysokości tego zbocza.
Na roślinach brak jest owoców, ale na nielicznych są kwiaty. Wegetację uzupełniają Ferocactus echidne, Mammillaria candida i Echinocereus parkeri. Schodzimy w dół i wracamy przez Bustamante do Miquihuana. Po drodze zatrzymujemy się na przełęczy, gdzie po prawej stronie zauważamy szare skały wapienne. Zazwyczaj na szarych skałach wapiennych znajdowane są turbiniaki.
To miejsce też jest znane z dość licznej populacji Turbinicarpus saueri ssp. nelisae GM1007. Występują niemal wyłącznie w wypełnionych czarnym humusem wąskich szczelinach tych szarych skał. Im większe płaszczyzny skał, tym jest ich więcej. Mają piękne, czarne końcówki cierni.
Poza skałami znajdujemy Echinocereus parkeri GM1007.1
i Ferocactus echidne victoriensis GM1007.2. Wysokość 1960 mnpm.
Słońce zaczyna nisko się pochylać nad Ziemią, więc i my kierujemy się przez Miquihuanę do Aramberri – kaktusowej Mekki. Zmrok zastaje nas w znanym hotelu “Maria Luisa” z restauracją w podcieniach i basenem na środku dziedzińca.
15.06.2005 – środa, hotel Maria Luisa w Aramberri, 28850 km.
Od rana zamierzamy zobaczyć Turbinicarpus hoferi. W roku 1999 próbowałem go znaleźć, ale z powodu braku czasu zwiedziłem tylko pierwsze skały gipsowe, na których on niestety nie rośnie. Dopiero na dalszych, do których trzeba jeszcze pół godziny maszerować. Tym razem czasu mamy dość. Pomału wędrujemy lekko wspinającą się ścieżką by od tyłu dojść do gipsowego zbocza, stromo opadającego w dół. Choć jest dość wcześnie, powietrze rozbrzmiewa głośną muzyką cykad.
Widzę jednego osobnika z gatunku Tibicen davisii jak siedzi na gałęzi krzaka. Nie widać żadnego ruchu, ale głośny, metaliczny dźwięk dobiega od owada. Dopiero gdy zbliżam aparat fotograficzny muzyka cichnie. Podczas, gdy na górnej, dość płaskiej części wzgórza, między agawami widziałem tylko Ferocactus pilosus i
Coryphantha delicata GM1008.6 (przez J. Halda opisana błędnie jako C. panarottoi),
na pionowych, krystalicznych gipsowych skałach znajdujemy dziesiątki Turbinicarpus hoferi GM1008.1. Nie od razu je dostrzegamy, gdyż kryształy gipsu bardzo silnie odbijają światło słoneczne i oślepiają nas, ale gdy dostrzegamy pierwszą roślinę, wzrok się dostraja i widzimy, że skały są inkrustowane licznymi niewielkimi siewkami.
Dużych roślin jest oczywiście znacznie mniej, lecz nie jest tak, jak w niektórych reportażach, że są niemal wygubione. Być może w miejscach łatwo dostępnych, od dołu wzgórza są wyzbierane, lecz nie wszędzie można na te skały wejść, tak więc nic im nie grozi. Tym bardziej, że czas gdy były zbierane już dawno minął. Dzisiaj łatwo mnożone, mimo że bardzo wolno rosną na własnych korzeniach, znajdują się niemal w każdej kolekcji, w której dominują turbiniaki. Sporadycznie rosną tu również Mammillaria formosa, Echinocereus parkeri
i Mammillaria picta GM1008.3 o pierzastych cierniach.
Wracamy do Aramberri. Jeszcze przed miastem, po lewej stronie dominuje góra z kilkoma wielkimi skałami. Zatrzymujemy auto w pobliżu drewnianej bramy, przez którą przechodzimy do składającej się z kilku chałup osady El Olmo. W pierwopisie Turbinicarpus schmiedickeanus ssp. dickisoniae pani Dickison twierdziła, że bardzo trudno było jej się przedzierać przez gęste zarośla. Może z innej strony próbowała się dostać, ale my do wzgórza doszliśmy wąską, ale niemniej drogą, a dalej zbocze pokryte było jak wszystkie okoliczne wzgórza, agawami, ani mniej ani więcej licznymi.
W szczelinach widzianych przez nas wcześniej skał znaleźliśmy populację Turbinicarpus dickisoniae GM1008.4, której towarzyszyły nieliczne Echinocereus parkeri i Thelocactus bueckii. Teraz postanowiliśmy dalszą część dnia poświęcić na okolice Sandia. Nawet nie zatrzymaliśmy się gdy po prawej, jeszcze przed Aramberri, pojawiło się stanowisko Turbinicarpus gracilis.
Sandia przyciągała nas nowo odkrytą przez Słowaków populacją Turbinicarpus schmiedickeanus.
W opisywanym miejscu u podnóża skał rozkwitły właśnie dziesiątki Thelocactus multicephalus GM1010, których kwiaty nie mają jednolitej barwy, ale są białawe, żółtawe, ale najczęściej jasnoróżowe. Na tych kwitnących roślinach były również owoce z poprzedniego kwitnienia. Mniej zwracaliśmy uwagę na Echinocereus pectinatus, Ec. enneacanthus, Ferocactus pilosus czy
Echinofossulocactus erectocentrus (lloydii)GM1011.1 Echeveria bifida.
Na skałach pierwsze co rzuciło się w oczy, to białe kule Thelocactus conothelos ssp. argenteus. Nieco wyżej na tych rozpalonych słońcem skałach wytrzymywała tylko Neolloydia conoidea, Tradescantia navicularis oraz poszukiwany przez nas nowy turbiniak
Turbinicarpus schmiedickeanus ssp. sandiensis nom.prov. GM1009. Populacja jest bardzo liczna, w niektórych miejscach, gdzie szczeliny to umożliwiały, mogliśmy się doliczyć kilkunastu roślin na 1 m2 powierzchni. Jest to zupełnie dziewicza populacja, do której nie dotarły jeszcze kozy. Rośliny mają od słońca brązowo wybarwiony naskórek i ciernie krótsze od typu, podobne do Turbinicarpus schmiedickeanus ssp. andersonii Mosco (1999) lub Tbc. schmiedickeanus ssp. klinkerianus (Backeberg & Jacobsen) Taylor (1998), lecz znacznie dłuższe (do ok. 2 cm), wzniesione i w górnej części odgięte na zewnątrz. Skały, na których rosną, zbudowane są z płaskich, niezbyt stromych, szarych wapiennych płyt.
W drodze powrotnej zawitaliśmy w miejsce, w którym już byłem w 1999 roku, ale skierowaliśmy swoje kroki ku widniejącej między wzgórzami przełęczy. Podobno tu napotkać można Pelecyphora (Encephalocarpus) strobiliformis i Rapicactus (Gymnocactus) subterraneus oraz Turbinicarpus pseudopectinatus.
Faktycznie cała przełęcz usiana była wielkimi i licznymi roślinami Pelecyphora strobiliformis GM1012.1. Jedna roślina nawet kwitła, jakby specjalnie na nasze powitanie.
Długo szukaliśmy, nim wreszcie na niewielkim wywyższeniu znaleźliśmy Rapicactus subterraneus GM1012. Są to niepozorne roślinki, dobrze ukryte, i gdyby nie to, że jedna wystawała ze szczeliny skały i zapewne kiwała na Richarda, pewnie byśmy ich nie znaleźli. Oczywiście blisko tej jednej, w zaroślach było ich więcej. Natomiast wszystkie rośliny, które Richard przedstawiał mi jako Turbinicarpus pseudopectinatus, były wyłącznie siewkami Pelecyphora strobiliformis, która w młodocianym okresie bardzo przypomina pseudopectinatusy.
Z innych roślin licznie tu się prezentowały Thelocactus bueckii GM1013 i Th. bicolor. Wróciliśmy do hotelu w Aramberri, by odświeżyć się w basenie, zjeść coś porządnego z kuchni hotelowej i przygotować trasę na następny dzień.
16.06.2005 – czwartek, hotel “Maria Luisa” Aramberri, 28990 km.
Bagaże zostawiliśmy jeszcze w hotelu i podążyliśmy do miasteczka Zaragoza. Przed Cuesta Blanca, po prawej stronie u podnóża białego wzgórza znajduje się wysypisko śmieci. Tuż za wysypiskiem podobno rosną Rapicactus subterraneus ssp. zaragozensis, chociaż trudno je znaleźć.
Może mieliśmy szczęście, ale bez zbytniego problemu znaleźliśmy kilkanaście roślin Rapicactus zaragozensis GM1014.1. Właściwie poza nimi brak tu jakiejkolwiek wegetacji.
Gips nie jest zbyt dobrym podłożem dla jakiejkolwiek roślinności. Znalazłem tu jeszcze tylko jedną roślinę Mammillaria viereckii GM1014.2. Richard twierdzi, że kilometr dalej po lewej stronie rapikaktusów jest znacznie więcej. Jedziemy więc tam. Ponad godzinę wędrujemy po tych ostrych, stromych, niemal pionowych gipsowych skałach – bez rezultatu. Ani jednej rośliny nie znajdujemy. Jeśli było ich dużo, to co się z nimi stało? A może Richard pomylił miejsca? Szkoda czasu.
Okolice Aramberri.
Wracamy do hotelu by się spakować. Obieramy kierunek Matehuala. Mijamy Dr Arroyo i zatrzymujemy się przy niewielkim wyniesieniu za San Antonio.
Jest to typowa lokalizacja Turbinicarpus macrochele GM1014.3. Już po niewielu metrach znajdujemy je bez problemu w szczelinach jasnoszarych skał. Nie jest ich tu bardzo dużo, ale nic w tym dziwnego. Po skałach we wszystkich kierunkach biega stado kóz, a te jak wiadomo jedzą wszystko. Mogą się zachować wyłącznie te jednostki, które znajdą się głębiej w szczelinie skalnej, poza zasięgiem zębów tych kosiarek. Znajduję tu jeszcze Coryphantha glanduligera, Mammillaria formosa, Thelocactus conothelos GM1014.6, Neolloydia conoidea, Echinocactus ingens i Echinocereus pentalophus.
Przed Matehuala zbaczamy na północ do Cedral, a następnie kierujemy się przez Noria de San Pedro ku widocznym górom Sierra Jicote. Docieramy do niewielkiego wywyższenia, otoczonego pirścieniem grubego żwiru w którym nic nie rośnie. Tu znalezione były hybrydy Ariocarpus hintonii z A. retusus. My jednak nie mamy tego szczęścia, by je zobaczyć. Na wywyższeniu za to spotykamy Pelecyphora strobiliformis, Thelocactus bicolor GM1015.3, Ariocarpus retusus GM1015.6
i małe rośliny Echinocactus horizontalonius GM1015.4 oraz Lophophora williamsii GM1015.7.
Ruszamy dalej ku górom. Po około 5 km mijamy po lewej stronie niską, płaską, stołową górę. Docieramy do suchego zbiornika wody, przy którym stoi jakieś niezamieszkałe zabudowanie. Jeszcze 15 minut i jesteśmy w dolinie między górami Sierra Jicote, a ledwie widoczna droga urywa się w agawach i innych krzakach. Zaczyna się ściemniać, więc rozbijamy obozowisko, ustawiamy namioty. Mnie ta czynność zabiera 10 minut a Richardowi ponad godzinę. By nie zanudzić się patrzeniem na czynności wykonywane przez niego, a mam jeszcze godzinę do zmroku, wspinam się na najbliższą górę. Po drodze w kiepskim oświetleniu fotografuję Ariocarpus retusus, Thelocactus bicolor i Mammillaria formosa. Ze szczytu rozciąga się piękny widok na okolicę, ale niepokoi słońce nisko zawieszone nad horyzontem. Po ciemku nie jest dość bezpiecznie, bo można się przewrócić, potłuc i pokłuć, ale też po zmroku gady wyłażą na polowanie.
Sam wierzchołek pokryty jest niemal dywanem Pelecyphora strobiliformis GM1015.2 poprzetykanym gdzieniegdzie białymi główkami
Epithelantha bookei GM1015. Niemal biegiem schodzę w dół po zboczu.
Przed zmrokiem jestem przy namiotach, lecz nieostrożna gonitwa kończy się licznymi zadrapaniami i ranami kłutymi od agaw. Do rana się zagoi.
17.06.2005 – piątek, obozowisko w górach Sierra Jicote, 29210 km
Noc minęła spokojnie, nawet kojotów nie było słychać. Po śniadaniu postanawiamy na krótko wejść na okoliczne wzniesienia, gdzie być może rosną Turbinicarpus valdezianus. Ponieważ idziemy na krótko, więc nie zabieramy zapasów wody i jedzenia. Na górze widzimy, że Sierra to kilka mniejszych łańcuchów górskich poprzedzielanych długimi dolinami. Im dalej idziemy naszym łańcuchem, tym więcej napotykamy Pelecyphora strobiliformis. Jednak valdezianusów ani jednego. Postanawiamy przeciąć dolinkę po prawej stronie, przejść przez widoczną przełęcz i zwiedzić sąsiedni łańcuch górski. Tak też robimy, nie zważając na brak wody. Mamy przecież spory zapas siły. Wspinamy się na kolejne szczyty. Wegetacja identyczna jak na pierwszej górze. Po przeciwnej stronie kolejnej doliny widzimy dość ciekawe zbocze. Przecinamy więc następną dolinę, w której dominują pięknie, żółto ociernione
Thelocactus bicolor GM1016 oraz Opuntia tunicata
i wspinamy się na kolejny łańcuch górski, którym obieramy kierunek powrotny. Jest już samo południe, żar leje się z nieba, ani najlżejszego podmuchu powietrza. Nieco poniżej przełęczy schodzimy w rozpaloną dolinę. Przed nami przełęcz, dolina, ale trzeba wejść na pierwszy łańcuch górski, za którym jest nasz obóz. Wymyśliliśmy jednak, że idąc w dół doliną obejdziemy łańcuch i bez zbytniego wysiłku dostaniemy się do obozu. GPS pokazuje, że w linii prostej, przez góry do namiotów jest 1,5 km. Doliną na pewno będzie nieco dalej, może 5 km. Po przejściu 6 km widzimy, że końca nie ma i trzeba jednak przejść przez te góry, które w tym miejscu wcale nie są niższe niż w poprzednim. GPS pokazuje teraz odległość do obozu 5,5 km. Zaczynamy trawersować zbocze. W połowie stwierdzam, że bez wody nie dam rady już ani metra w górę. Richard ma nieco więcej siły, lub po prostu udaje. Rozdzielamy się. On pójdzie na wprost na azymut pod górę, ja obejdę góry niemal po warstwownicy, nakładając drogi, ale tylko minimalnie tracąc siły na wspinaczkę. Drogę pokonuję z wielkim oporem. Organizm odwodniony nie nadaje się do pracy w tym upale. Co parę metrów zmuszam się, by przejść jeszcze kilka. Jak dziecku wmawiam sobie, że za następnym zakrętem będzie już tylko z górki. Powoli GPS skraca moje męki. Jeszcze tylko 750 m, kilkadziesiąt kroków – już tylko 735 m. Czas coraz bardziej się dłuży, ale w końcu widzę biwak i jest już tylko z górki. Dawno już przestałem zwracać uwagę na kłujące zarośla i agawy, więc jestem cały we krwi i zadrapaniach. Wreszcie namiot, w którym jest nieco cienia, choć temperatura dużo wyższa niż na zewnątrz. Do butelki z wodą wsypuję garść soli i łapczywie wypijam. Pochłaniam jeszcze jakiś sok warzywny i piwo i padam na karimatę w namiocie. Zasypiam natychmiast. Po pół godzinie budzę się w kałuży potu, ale czuję się o niebo lepiej. Richarda jeszcze nie ma. Zaczynam się o niego niepokoić, ale nagle widzę, jak schodzi ze stoku. Wszystko skończyło się na szczęście dobrze. Jeszcze trochę wypoczywamy, pakujemy się, zwijamy namioty i w drogę powrotną. Sierra Jicote jest piękna, dość dziewicza, i choć nie znaleźliśmy valdezianusów i niemal przypłaciliśmy to życiem, to nie żałujemy.
Drogę powrotną w Cedral blokuje nam powolutku posuwający się wąż samochodów, na maskach których siedzą pięknie ubrane dziewczyny. Hasła na bokach samochodów nawołują by na nie głosować. To są lokalne wybory miss piękności. My jednak jedziemy dość daleko, do znanego miasteczka Tula w stanie Tamaulipas. Już o zmroku tam docieramy, więc obieramy na nocleg najbliższy motel, który nam wpadł w oko. Na kolację jednak jedziemy do dobrej knajpy w samym centrum miasta. Zasłużyliśmy dziś na nią całkowicie.
18.06.2005 – sobota, motel w Tula, 29450 km
Dobrze znane mi są tutejsze stanowiska Ariocarpus kotschoubeyanus v. albiflorus i Ariocarpus agavoides, ale jeszcze nigdy nie widziałem tu Turbinicarpus saueri ssp. ysabelae, więc teraz nadszedł właściwy czas. Bagaże zostawiliśmy w motelu i skierowaliśmy auto na południowy skraj miasta, w pobliże rozpoczynającego się łańcucha górskiego. Po przekroczeniu głębokiego jaru wyżłobionego najwidoczniej przez wodę, zaczęliśmy wspinać się po zboczu. Nagle zauważyliśmy, że w poprzek zbocza wykonana została droga dojazdowa do ustawionego na szczycie masztu nadawczego, zwanego tu Microonda. Od wysokości 2/3 wzgórza widoczne są większe białe wapienne skałki i dość wysokie juki.
Tu zaczyna się stanowisko Turbinicarpus ysabelae GM1017, które ciągnie się niemal do samego szczytu, a przez jego środek bieleje pas szerokiej drogi. Ile roślin podczas budowy tej drogi poszło do kaktusowego nieba? Niektóre rośliny są znacznych rozmiarów, tj. do około 8 cm średnicy.
Ciekawostką jest, że przy większości roślin znajdują się, przybite stalowymi gwoździami do skały, metalowe etykiety z wybitymi numerami. Prawdopodobnie ochrona przyrody lub jacyś botanicy prowadzą badania nad tą populacją, jednak nie ustrzegli jego dewastacji budową drogi. Spotykam również nieliczne Thelocactus tulensis, Mammillaria formosa.
iThelocactus conothelos GM1017.1. jaszczurka rogata Phrynosoma modestum
Widok na miasteczko Tula w Tamaulipas.
Z motelu wyruszamy przez góry do Lazaro Cardenas na pograniczu stanów San Luis Potosi i Tamaulipas. Tu na jednym ze wzgórz, na wysokim skalnym żebrze, mój kolega Vojta Myšak znalazł na wiosnę tego roku populację biało kwitnących
Turbinicarpus schmiedickeanus ssp. lazarocardenasii nom.prov. GM1018, podobnie rosnących jak populacja z Santa Rita del Rucio. Te rośliny występują dość sporadycznie, ukryte między kamieniami i w szczelinach wapiennych skał pod osłoną wyższych roślin, poczynając od kilkudziesięciu metrów ponad poziomem przylegającego terenu. Mają żywo zielony naskórek, tylko jeden cierń w areoli i rosną dość wysoko, podobnie jak znane populacje Turbinicarpus klinkerianus. Kwiaty mają niemal niewidoczną, wąską, czerwoną strefę środkową, zupełnie niepodobną do populacja z okolic Santa Rita del Rucio, która na dodatek ma do 3 – 4 cierni w areoli. Między skałami współistnieją Mammillaria microthele, Thelocactus tulensis i Ariocarpus retusus.
Ponieważ chcemy je porównać ze znaną mi populacją z Santa Rita del Rucio, więc tam teraz jedziemy.
Czerwono kwitnące rośliny Turbinicarpus schmiedickeanus ssp. pinatres nom.prov. GM793 bez kwiatów są faktycznie bardzo podobne, lecz jest tu ich znacznie mniej i na mniejszej powierzchni występują. Po drodze na szczyt, na którym rosną, spotykamy Thelocactus tulensis, Mammillaria microthele
i Ariocarpus retusus GM794 identycznie jak przy Lazaro Cardenas.
Jedziemy dalej na północ. Za wioską La Naranjita, z lewej strony wznosi się niewielki masyw górski. Na tym dość łagodnie nachylonym zboczu, na niemal czarnych, wapiennych skałach, wspaniale się prezentują biało kwitnące
Turbinicarpus viereckii ssp. major GM1019, którym towarzyszą kępy Echinocereus pentalophus. Szybko fotografuję co ciekawsze rośliny i wracam do auta, w którym czeka Richard. On zna tę populację, więc nawet nie wyszedł na zewnątrz. W aucie przecież jest klima. Spieszymy się do hotelu w San Luis Potosi. Pośpiech jednak jest wskazany wyłącznie przy łapaniu pcheł i jedzeniu ze wspólnej miski, a nie w Meksyku, więc już po kilku kilometrach wpadamy w rowek odwodnieniowy w poprzek drogi, który jest głębszy niż zwykle, na tyle że filtr oleju, który wystaje w dół poniżej karteru, zostaje uszkodzony i mamy koniec jazdy. Wykręcam go i wracam do wioski, którą niedawno minęliśmy, gdzie u właściciela forda znajduję podobny, choć nieco większy filtr, oraz niezbędny do dalszej jazdy olej. Właściciel podwozi mnie swoim autem, montuje filtr, napełnia silnik olejem, sprawdza, czy układ jest szczelny i jest po kłopocie. Rozliczamy się więc, a ponieważ liczy po cenach zakupu, dokładam jeszcze za fatygę – wszyscy jesteśmy zadowoleni. Meksykanie, szczególnie poza dużymi aglomeracjami, są ludźmi serdecznie nastawionymi do wszystkich, i jeśli tylko mogą, to pomagają nie licząc na zyski. Przekonałem się o tym już nie pierwszy raz. W każdej większej wiosce znajdują się ludzie, którzy się specjalizują w technice, która u nich występuje. Mogą liczyć zwykle wyłącznie na siebie, bo duże miasta są bardzo daleko i dojazd jest kłopotliwy. Do San Luis Potosi (w skrócie SLP) docieramy długo po zapadnięciu zmroku, ale jeszcze na peryferiach zatrzymujemy się przy drodze na pyszne tacos i piwo. Dzisiejszego dnia podczas jazdy poruszyłem temat stanowiska występowania niedawno odkrytego Ariocarpus agavoides ssp. sanluisensis, na którym Richard już był. Powiedziałem mu, że według mnie te dwa stanowiska są niedaleko wioski, przez którą właśnie przejeżdżaliśmy. Potwierdził moje domysły i wskazał ręką kierunek najbliższego. Jeśli będę miał kiedyś czas, na pewno na któreś trafię.
19.06.2005 – niedziela, hotel Estancia, 29750 km
Jeszcze parę ciekawych turbinikarpusów można znaleźć w niedalekiej odległości od San Luis Potosi, głównego miasta stanu SLP. Być może nawet kwitną. Jedziemy to sprawdzić do kanionu Hondo. To znane miejsce, w którym już byłem dwukrotnie, gdzie rośnie typowy
Turbinicarpus schwarzii GM210. Miejsce sobie znalazł niemal wyłącznie pod linią wysokiego napięcia, na dość masywnych półkach skalnych, choć jak pamiętam z poprzednich lat, występuje także na całym stoku, niekiedy w czarnym humusie w pewnym oddaleniu od skał. Dominują tu średniej wysokości krzaki, ale też Echinocactus ingens, Astrophytum myriostigma, Mammillaria formosa, Coryphantha delicata, Echinocereus pentalophus, wszędobylskie agawy i opuncje
oraz Thelocactus hexaedrophorus GM1021.4.
Od kolegów z Czech mam dane GPS na nowe stanowisko Turbinicarpus schwarzii około 10 km na południe, więc też tam jedziemy. Pomimo dość dokładnego penetrowania tego pozbawionego roślinności miejsca, nie znajdujemy nic. W okolicy tylko Echinocereus cinerascens i
Coryphantha echinoidea GM1021.5.
Kilometr dalej, na skałach po lewej stronie drogi, była znaleziona jeszcze inna populacja, o długich i żółtych cierniach, która w kolekcjach spotykana jest z etykietą Turbinicarpus schwarzii “longispinus”. krótko zwiedzamy i tę lokalizację, lecz też bez efektu. Być może niezbyt dokładnie wiemy gdzie ich szukać, określenie jedynie odległości drogowej na podstawie słupków kilometrowych nie mówi jak to jest daleko od drogi. Już mi się zdarzyło, że na pierwszych dwóch wzgórzach nie rosło nic ciekawego, a na trzecim niemal identycznym co do wysokości, podłoża i wegetacji rosły poszukiwane rośliny. Jedziemy więc na sławne stanowisko El Tepozan, gdzie na białym, wapiennym rumoszu skalnym, w dość gęstym liściastym lesie, wspólnie występują Turbinicarpus pseudopectinatus, Turbinicarpus lauii oraz naturalny hybryd międzygatunkowy obu roślin Tbc. x mombergeri. Krótką chwilę drepczemy po stanowisku nic nie znajdując, lecz po chwili wpada mi w oko niewielki
Turbinicarpus pseudopectinatus GM371. Gdy leżę na skałach przygotowując się do fotografowania, zauważam w niewielkiej odległości, ukrytego między kamieniami, zielonego Turbinicarpus lauii GM1022.2
i nieco dalej poszukiwanego hybryda Turbinicarpus x mombergeri GM1022. Tych mieszańców było więcej, o różnym stopniu nasilenia cech jednego lub drugiego rodzica. Niektórzy uważają, i może mają rację, że na tym stanowisku nie ma już ani jednej rośliny czystej gatunkowo, tylko hybrydy mniej lub więcej podobne do jednego z rodziców. W sąsiedztwie dobrze widoczne z uwagi na wielkość roślin były Thelocactus hexaedrophorus o różowych kwiatach i przylegających cierniach. Wracamy z powrotem do auta przez ten gęsty las na azymut. Pomaga w tym GPS i jedziemy w okolice pobliskiej wioski Santo Domingo, gdzie na błotnistej ale suchej o tej porze łące, w słonej i niemal białej od gipsu glebie, mocno w niej zagłębione, jakby zatopione, rosną
Coryphantha maiz-tablasensis GM202
i Turbinicarpus lophophoroides GM201. W dawniejszych czasach tej pierwszej było nieco mniej, ale drugi występował bardzo licznie, niemal masowo. Teraz, prawdopodobnie przez działalność larwy jednego chrząszcza, populacja jest bardzo skromna. Niestety rośliny jeszcze nie widziały wody, są zasuszone w swoich jamkach głęboko w ziemi i nie kwitną.
Richard nigdy jeszcze nie widział Turbinicarpus bonatzii GM203, więc wiodę go na pobliskie wzgórza, gdzie w wierzchołkowej części, w szczelinach skał można je zobaczyć. Znajduję kilkanaście egzemplarzy i pokazuję Richardowi, który samodzielnie zupełnie nie może ich znaleźć. Faktycznie zazwyczaj widoczne są wyłącznie ciernie wystające z mchu. W pewnym momencie atakuje mnie jakaś natrętna pszczoła, którą odpędzam, ale niezbyt skutecznie, bo dopada mojego ucha boleśnie żądląc. Dobrze, że tylko jedna taka była. Meksyk jest przecież znany z występujących tu pszczół morderców, które całymi stadami atakują. Dlatego niemal wszędzie zobaczyć można wiszące na drzewach worki o specjalnej konstrukcji, w których te owady lubią zakładać roje, a które łatwo zamknąć i zdjąć do unicestwienia.
W drodze powrotnej mijamy i fotografujemy pięknie wykształcone Coryphantha wohlschlageri GM341,
i Mammillaria microthele GM204 o szczególnie drobnych cierniach, która w kolekcjach znana jest pod nazwą “superfina”. Jedna z roślin, ograniczona przez skały, tworzy ciekawą szeregową formę. Dzisiaj już nic więcej nie zdążymy zobaczyć, więc wracamy do hotelu.
20.06.2005 – poniedziałek, hotel Estancia, SLP, 30080 km
Ostatni dzień w terenie. Na jutro mam zarezerwowany samolot z SLP do Mexico City, skąd dalej większa jednostka zabierze mnie do Polski przez Paryż. Wreszcie się zachmurzyło. W końcu jest już lato i najwyższy czas na deszcz. Zwykle zaczyna padać miesiąc wcześniej. Ponieważ to ostatni dzień, więc już dalekich eskapad nie robimy. Chcę pokazać Richardowi Echinocereus acifer GM1027 rosnący w SLP, którego jeszcze tu nie widział.
Echinocereus acifer występuje wyłącznie na skałach, zwykle w towarzystwie sukulentowej rośliny o drobnych liściach, prawdopodobnie Sedum furfuraceum GM1026.
Jedziemy w góry na południowy wschód. Droga choć szeroka, jest niewdzięczna, ponieważ jest to rejon kopalń, i ciężarówki jedna za drugą ciągną się serpentynami. Po pewnym czasie zatrzymujemy się na wierzchołku wzniesienia.
To stanowisko również znane mi jest ze wspaniale ociernionych Echinofossulocactus polyacanthus GM756, w których ja rozpoznaję najprawdopodobniej Schmollowy Echinofossulocactus densispinus, z uwagi na tak gęste ciernie, że nie widać zupełnie żeber. Rośliny mają jeszcze pozostałości owoców.
Poniżej skał spotykam pięknie ociernione Mammillaria hamiltonhoytea GM1034,
Coryphantha clavata GM1028
i niezwykłe jak dla tej rośliny, płasko kuliste, a może nawet lekko stożkowate Ferocactus histrix GM1024. Razem z Echinofossulocactus densispinus występuje Mammillaria uncinata GM1025, Coryphantha cornifera (schwarzeana) GM755 oraz fioletowo kwitnące niskie krzewinki Ipomea ternifolia.
Wracamy i udajemy się na północ w kierunku Monte Caldera. Gdy docieramy na stanowisko, zaczyna padać. Czekamy w aucie. Leje coraz mocniej, po prostu oberwanie chmury. Takie gwałtowne nawałnice nie trwają długo, więc postanawiamy przeczekać. Faktycznie, po kilku minutach niebo jaśnieje i możemy wyjść na mokrą łąkę. Z początku w trawie widzimy tylko słabo ociernione
Mammillaria magnimamma GM1029, która z powodu braku cierni środkowych wygląda jak M. uncinata. Na skalistych obrzeżach łąki te mamilarie mają jednak ciernie środkowe.
Są tu i mocno ociernione Echinofossulocactus sp. GM1031 prawdopodobnie anfractuosus.
Docieramy do siodła, gdzie najpierw widzimy ogromną owocującą roślinę Coryphantha georgii GM1030,
a następnie ukryte w trawie, już nabrzmiałe wodą i kwitnące Mammillaria zephyranthoides GM724.
Wyżej na skałach znajduje się dożo echinofossulokaktusów, które na eksponowanych stanowiskach mają szczególnie długie i mocne szydłowe ciernie.
Od północno zachodniej strony, w niewielkich skalnych niszach znalazłem Mammillaria erythrosperma GM725 i Senna covesii .
Ponieważ miesiąc czerwiec jest to czas, gdy owocuje bardzo rzadka w kolekcjach Coryphantha potosiana GM722, więc postanawiamy przemieścić się na drugą stronę miasta SLP, tj. na zachód, w kierunku stanu Aguascalientes, tym bardziej, że Richard jest zainteresowany Echinocereus pulchellus ssp. venustus. Na typowym stanowisku w pobliżu San Antonio faktycznie rośliny Coryphantha potosiana uzbrojone są malutkimi jak na koryfanty owocami, które osiągają 4 mm średnicy i 10 mm długości. Rośliny te są tak rzadkie w kolekcjach, ponieważ niechętnie kwitną (u mnie rośliny 20 letnie zakwitły w tym roku po raz pierwszy, prawdopodobnie z uwagi na również nietypowe tegoroczne nasłonecznienie), a owocują w czasie, gdy kaktusiarze do Meksyku nie jeżdżą z powodu padających deszczy. Ten rok jest zupełnie nietypowy pod tym względem. Wracając, na poboczu bardzo ruchliwej drogi międzystanowej, znaleźliśmy ledwie wystające z gliniastego, żółtego podłoża, owocujące
Echinocereus pulchellus ssp. venustus GM1032. Tym radosnym akcentem zakończyliśmy tegoroczne poszukiwania i wróciliśmy do hotelu, gdzie musiałem się odpowiednio spakować i przygotować do drogi, aby we wtorek 21.06.2005 rano, małym dwusilnikowym samolotem dostać się na główne lotnisko w stolicy, skąd wieczorem linie AirFrance miały przenieść mnie do Warszawy.
Na terenie dworca lotniczego Aeropuerto de Mexico dostrzegłem niewielki pomnik - popiersie zasłużonego dla lotnictwa meksykańskiego polskiego pilota Stanisława Skarżyńskiego. Bardzo mnie ucieszył ten polski symbol daleko od kraju.
Gdy czekałem na samolot w Mexico City zaczęło się tutejsze prawdziwe lato i choć jeszcze nie padało, zachmurzyło się a temperatura spadła do 17 oC.
W Meksyku tego roku w ciągu miesiąca przejechaliśmy około 8700 km, z czego więcej niż połowę czynnie było moim udziałem, tzn. ja miałem kierownicę w rękach.
Tytuł, jaki nadałem na wstępie jest z pozoru bez sensu, gdyż w Sonorze nigdy nie rosły żadne turbinikarpusy, ale powrót z Sonory wręcz w nie obfitował. Jeszcze w żadnym roku nie widziałem tylu stanowisk tych roślin, ani tylu gatunków w tak krótkim czasie. Ogólnie zaliczyłem w tym roku 21 gatunków rodzaju Turbinicarpus na swoich stanowiskach.